Pomiędzy tym, co prawdziwe, choć nie funkcjonalne, a funkcjonalne, choć nie prawdziwe.
W dobie żyjących chwilą obecną mediów, gdy wydarzenia sprzed kilku dni są już tylko dostępną dla niewielu prehistorią, pisanie o tekstach i faktach sprzed miesiąca czy nawet kilku dni wydaje się być zajęciem bez sensu. Mimo to warto niekiedy pokusić się o krytyczną analizę, by nie wpaść w pułapkę, zastawioną na mało wyrobionego czytelnika.
Dlatego wracamy w punkcie wyjścia do artykułu, jaki ukazał się w polskiej edycji L”Osservatore Romano 28 stycznia ubiegłego roku. W artykule zatytułowanym „Po relatywizmie post-prawda” historyk i dziennikarz, Lucetta Scaraffia, analizuje zjawisko fałszywych tekstów papieża. Dla autorki tekstu impulsem były krążące w mediach społecznościowych, a pisane w języku hiszpańskim, rzekomo prawdziwe przemówienia Franciszka. Jednak wnioski, do jakich dochodzi, ważne są dla wszystkich obserwatorów i komentatorów obecnego pontyfikatu. Także dla często pochopnych jego krytyków.
Zacznijmy od cytatu. „Niektórzy siewcy post-prawd, stosując procedurę, która z pewnością nie jest nowa w świecie mediów, ograniczają się na przykład do szerzenia i uwydatniania tylko tych wypowiedzi Papieża Franciszka, które wydają się im zgodne z osobowością medialną, która została zbudowana wokół niego (…) W post-prawdzie tym, co się liczy, jest bowiem tylko osobowość lidera, a zatem wszystko to, co pomaga ją określić, jest funkcjonalne, nawet jeśli nieprawdziwe. Reszta nie ma znaczenia.” Te nieco teoretyczne i na pozór zawieszone w próżni wnioski spróbujmy przełożyć na język konkretnych przykładów.
Najbardziej spektakularną i wymowną jest historia słynnego rozpłodowego królika sprzed niemal pięciu lat. Cytat pochodził z konferencji prasowej na pokładzie wracającego do Rzymu samolotu. Gdy na paskach wielu mediów ukazały się informacje o papieżu twierdzącym, że „rodzina nie jest królikiem do rozmnażania” liberałowie piali z zachwytu, konserwatyści wytaczali przeciw Franciszkowi najcięższą z możliwych amunicję, zaś tym, którzy kilkanaście minut wcześniej zdążyli już zapoznać się z pełną relacją, włosy jeżyły się na głowie. Dlaczego? Bo papież mówił o encyklice Pawła VI „Humane vitae”, ukazując jej profetyczny wymiar. A jedynie z właściwą sobie rezerwą i specyficznym poczuciem humoru zauważył na końcu: „co nie znaczy, że rodzina ma być służącym do rozmnażania królikiem.” Oczywiście „co nie znaczy”, o kontekście encykliki nie wspominając, nie zostało zauważone ani przez media liberalne, ani przez konserwatywne.
To przed laty. A w ostatnich dniach? Rozpętała się burza po słynnym ślubie, jaki miał miejsce na pokładzie papieskiego samolotu. Przypomnijmy: nowożeńcami byli 39-letnia Paula Podest Ruiz oraz 41-letni Carlos Ciuffardi Elorriga, którzy w cywilnym związku małżeńskim żyli już od ośmiu lat. Po ukazaniu się informacji mogliśmy obserwować reakcje podobne do opisanych wyżej. W odpowiedzi na nie jeden z bardziej aktywnych w mediach społecznościowych księży zamieścił komentarz:
«Obłudnicy, czyż wielu z was nie zdarzyło się prosić księdza o uwolnienie od grzechu przez spowiedź gdzie popadnie? A czy tej pary katolików, którą szatan 7 lat trzymał na uwięzi, nie należało uwolnić od tych więzów jak najszybciej, choćby i w samolocie?» Parafrazując Łk 13 15-16
— Wojciech Ziółek SJ (@wziolek_sj) 19 stycznia 2018
Zauważyć trzeba, że nie odpowiada on na wątpliwości związane z tą ceremonią. Rzeczywiście, w chwili opublikowania informacji dysponowaliśmy zbyt małą wiedzą, by dokonywać jakiejkolwiek oceny tego, co dokonało się dziesięć tysięcy metrów nad ziemią. Dociekliwi dziennikarze oczywiście do tematu podczas konferencji prasowej wrócili, ale – takie można odnieść wrażenie – mało kto, zwłaszcza z grona krytyków, wyjaśnienia papieża zauważył. Szkoda. Bo dowiadujemy się o odbytej poprzedniego dnia rozmowie z Carlosem i wszystkich związanych z odkładaniem ślubu (przypomnijmy: zaczęło się od zniszczenia przez trzęsienie ziemi kościoła, w którym miał być ślub) dramatach. Oczywistym stało się, że decyzja papieska nie była pochopna. Ale to dla kreujących pewien określony wizerunek papieża już nie jest istotne. Niekiedy wręcz przeciwnie, nie zgadza się z założeniami. Dlatego trzeba przemilczeć.
Skoro konferencję prasową na pokładzie lecącego z Limy do Rzymu samolotu zdominował temat nadużyć seksualnych w Kościele, na jeden z jej aspektów, już nie w medialnym, ale polskim kontekście warto zwrócić uwagę. Sprawa biskupa Juana Barrosa. Papież przyznał, że mówienie o braku dowodów rzeczywiście mogło zranić osoby, które w przeszłości doświadczyły molestowania przez osoby duchowne. Ale podkreślał kilkakrotnie, że nie miał na myśli dowodów w tradycyjnym tego słowa znaczeniu. Po prostu nikt się nie zgłosił, by powiedzieć: tak, ja jestem osobą, która została skrzywdzona. Dlatego zgodnie ze starą zasadą domniemania niewinności nie może, nie pozwala mu na to sumienie, usunąć biskupa ze stanu duchownego. Na ten argument patrzymy w polskim kontekście z powodów oczywistych. Coraz częściej mamy do czynienia z sytuacją, gdy wydawane są medialne wyroki zanim wina zostanie udowodniona. A dotyczy to nie tylko kościelnego podwórka. Tymczasem, posłużmy się cytowanym na początku tekstem, w post-prawdzie nie liczą się fakty, ale to, co „funkcjonalne, nawet jeśli nieprawdziwe”. W tym sensie ofiarami post-prawdy możemy stać się wszyscy.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.