Franciszek i inkwizytorzy

Niektórzy obrońcy czystości wiary cierpią chyba na coś w rodzaju mizofobii.

Reklama

Właściwie to już norma. Papież Franciszek coś powie, zaraz rozpoczyna się lawina krytyki. Zaczęło się od słynnego „dobry wieczór” zamiast „laudetur Iesus Christus”. Z czasem doszły inne tematy. Teraz to Papież właściwie już niczego powiedzieć nie może, żeby zaraz nie znaleźli się tacy, którzy powiedzą że zdradza Ewangelię i Tradycję. Robota jego bardziej „prominentnych” krytyków przynosi owoce: sprzeciw wobec nauczania papieża Franciszka zszedł pod strzechy. I co więcej, rozlewa się na każdego, kto ośmiela się myśleć, mówić czy działać podobnie do Franciszka.

Mówił wczoraj Papież o konieczności uczenia się nadziei. Temat niewątpliwie piękny o – co tu dużo mówić – bardzo ewangeliczny. Boć przecież nadzieja to samo sedno przesłania, które przyniósł Jezus, jądro tego, co nazywa się uczenie kerygmatem. No to jest czepianie się – przynajmniej wśród piszących na wiara.pl czy gosc.pl – że nie mówił o grzechu, ale o błędzie. No wiem, dzisiejszy świat nie lubi słowa „grzech”. Tyle że w samej Biblii porzucenie Boga niewierność wobec Niego dość często bywa nazywana błędem.

Źle, jeśli ciągle unika się słowa „grzech”, ale też źle, jeśli na niewierność wobec Boga używamy tylko i wyłącznie tego jednego słowa. Bo to mocne zubożenie tej nieciekawej rzeczywistości, jaką jest odrzucenie Bożego prawa. Dlaczego? Słowo „grzech” koncentruje się właśnie na tej niewierności. Na dodatek dla sporej grupy ludzi coś, co jest godne pochwały, bo jest sprzeciwem wobec – jak to sobie wyobrażają – Boga-Tyrana. Przejawem takiego myślenia są obecne w popkulturze stwierdzenia typu „chciałbym (z tobą) zgrzeszyć i temu podobne. Słowo „błąd” pokazuje natomiast, że wybór zła do niczego sensownego nie prowadzi. Że jego konsekwencja jest błąkanie się po manowcach, a kiedyś, w konsekwencji, utrata życia wiecznego...

Takich i podobnych zarzutów stawia się papieżowi Franciszkowi bardzo dużo. Ich cechą charakterystyczną jest pewna ciasnota: stąd – dotąd i ani o krok dalej. Typowa dla umysłów inkwizytorskich (w uproszczonym, ale najgorszym tego słowa znaczeniu), dla których wszystko, co nie jest realizacją ich wyobrażeń nie jest okazją do przemyśleń, do rozwoju, ale do gwałtownego sprzeciwu.

Chciałoby się powiedzieć:  takich katolików sobie wychowaliśmy. I oskarżyć tych wszystkich „głośnych” katolików, którzy nie tylko papieża krytykowali, ale też ustalali, który biskup czy ksiądz jest „nasz”, a który „nie nasz” –  w domyśle zdrajca, wilk w owczej skórze. Tyle że raczej powinniśmy powiedzieć: takich katolików sobie nie wychowaliśmy. Bo ta ciasnota, zawziętość strojąca się w piórka prawdziwej pobożności to coś, co w niektórych środowiskach katolickich można obserwować od bardzo dawna, a wspomniani „głośni katolicy” nadali tylko takiej postawie „katolickie obywatelstwo”.

Jest na to jakaś rada? Niestety, prostego rozwiązania tego problemu nie widzę. Pozostaje chyba tylko cierpliwa „praca u podstaw”, konsekwentne ukazywanie Jezusa, który inkwizytorem jednak nie był. Ale co do skuteczności takiego działania wielkich nadziei nie mam.  Szkoda. Przecież wśród tych którzy odeszli od wiary spotkać można niejednego, któremu powrót utrudnia właśnie obraz katolicyzmu wyniosłego, ciasnego i miotającego anatemy. Tym, którzy życzliwi i otwarci próbują takiego człowieka na nowo przyprowadzić do Jezusa trudniej to robić, gdy ten obraz, przynajmniej w części, okazuje się prawdziwy.

«« | « | 1 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30 31 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11

Reklama