Z malarstwa bywa chleb albo… nie bywa. Nieraz drżeli, czy starczy na czynsz. – Kiedyś tak pogadałem z Matką Bożą: „Maryjo, po co ja to wszystko robię…? Skoro dostałem talent od Pana Boga, to może… wykorzystajcie to?” – mówi Wacław Sobieraj.
Ona z Lubelszczyzny, on z Uniejowa. Bielska Straconka stała się ich wybranym miejscem na ziemi. Poznali się na studiach w wyższej szkole sztuk plastycznych w Łodzi – dość niefortunnie. Podczas zajęć z malarstwa ona musiała walczyć ze swoją sztalugą o miejsce z dobrym widokiem na model. On stał przed nią i… skutecznie przeszkadzał! On ją później wypatrzył, kiedy wychodziła z kościoła. Zaskoczenie było niemałe! – Bo kto ze studentów w Łodzi wówczas chodził do kościoła…? – uśmiechają się Urszula i Wacław Sobierajowie. Kiedy się pobierali, jej babcia zapytała, skąd ten narzeczony pochodzi. I tym razem Urszula była zaskoczona – bo babcia, choć z Lubelszczyzny, korzenie miała… w Uniejowie!
Od sztalugi do chorych
Dom w Straconce, pilnowany przez kundelka Pędzla, nieustannie żyje ich pracą. Akwarelowe, subtelne, fioletowe bzy w starym wazonie – powstały wczoraj spod ręki Urszuli. W pracowni Wacława na ostatnie pociągnięcia pędzla czekają: kopia Matki Słowa Bożego dla kościoła w Ustroniu-Hermanicach i postać św. Jana Pawła II dla Aleksandrowic. Urszula kocha impresjonizm i kolory. Wacław – malarstwo barokowe: przestrzeń, perspektywę, formę. Choć swoje prace sygnują osobno, niemal w każdej widać coś z nich obojga. W jego pracach – odrobina jej, a w jej – jego. Bo nie sposób nie współpracować, kiedy się kocha to, co się robi, a jednocześnie kocha się ten jedyny na świecie prezent od Pana Boga – siebie nawzajem.
– Gdybyśmy rywalizowali, pewnie już by nas razem nie było – mówią. 1 lipca minie 45 lat ich małżeństwa. Mają dwoje dzieci: Agatę i Bartłomieja; cieszą się dziewięciorgiem wnuków! Byli już dobrze znanymi artystami malarzami, kiedy ponad 25 lat temu poznali doktor Annę Byrczek, inicjatorkę bielskiego Hospicjum św. Kamila. Właśnie wtedy rodził się pomysł na tę placówkę. – Ania zapytała kiedyś, czy bym nie poszła razem z nią do chorych – wspomina Urszula Sobieraj. – Nie wiedziałam, do czego mogłabym się przydać. Ania mi tłumaczyła: czasem trzeba zrobić zakupy, pomóc w domu, posiedzieć przy chorym, pomodlić się. Pojechałam.
– Byłem wtedy radnym w Bielsku-Białej – dodaje Wacław. – Udało się załatwić bezpłatne bilety autobusowe dla wolontariuszy dojeżdżających do chorych. A Ania czasem wpadała do nas, żeby odetchnąć, popatrzeć na obrazy. Cieszy nas, kiedy mówi: „Tego mi było trzeba”. Z wolontariuszami hospicjum są do dziś. I to dzięki tej wspólnocie pomagającej potrzebującym odnalazł ich… św. Brat Albert.
Odnalezieni
– Z grupą hospicyjną pojechałam do Krakowa na rekolekcje, prowadzone w sanktuarium Ecce Homo, u albertynek, przez już śp. ks. Eugeniusza Dudkiewicza, ówczesnego duszpasterza polskich hospicjów – wspomina Urszula. – Wróciłam stamtąd z kolorowym drukiem obrazu „Ecce Homo”. Dużo potem opowiadałam w domu o tym, co usłyszałam, co zobaczyłam… – Postać Brata Alberta – Adama Chmielowskiego – była mi dość dobrze znana z historii sztuki. Wpadały mi w ręce różne książki o nim – mówi Wacław. – Był mi zawsze bliski dlatego, że dla mnie to jedyny święty, który czuje trud tworzenia. I jeszcze ten jego dylemat, który ja także znałem: czy służąc sztuce, można służyć Bogu? Znaliśmy się więc, ale jeszcze bez nadzwyczajnej fascynacji.
Święty nie odpuszczał. Kiedy w Bielsku-Białej powstała łaźnia miejska, Tadeusz Cozac, nieżyjący już prezes bielskiego koła Towarzystwa Pomocy im. św. Brata Alberta, poprosił Wacława o namalowanie obrazu świętego. – Zrobiłem luźną kopię Wyczółkowskiego – tę z chłopcem, którego przytula Brat Albert. Ten obraz wisi dziś w łaźni. A za jakiś czas Tadeusz Cozac znowu zwrócił się z prośbą o mozaikę z wizerunkiem świętego na elewacji budynku. Powstała w 1997 r. i do dziś jest charakterystycznym elementem miejsca, w którym pomocy szukają bezdomni, zagubieni, potrzebujący.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
Przypomina też, że szkoła jest miejscem, w którym uczymy się otwierać umysł i serce na świat.
Symbole tego spotkania – krzyż i ikona Maryi – zostaną przekazane koreańskiej młodzieży.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.