Z lekkim przerażeniem obserwuję, że najgłośniejsze są dwie narracje: kobiety "uroczej" i katolickiej feministki. W środku panuje cisza...
Od jakiegoś czasu przyglądam się kościelnym dyskusjom o kobietach i kobiecości. Pytanie o to, kim jest kobieta, to także pytanie o jej odmienność w odniesieniu do mężczyzny i jej miejsce w świecie i zadania, które przed nią stoją. Temat olbrzymi, z pewnością przekraczający ramy komentarza. Z lekkim przerażeniem obserwuję jednak, że najgłośniejsze są dwie narracje: kobiety "uroczej" i katolickiej feministki. W środku panuje cisza, choć właśnie pomiędzy tymi skrajnościami widzi się bardzo wiele kobiet.
W świecie, który nie odnosi się do wiary, mamy również dwie narracje: Barbie i feministka. Fakt, że feminizm i feminizm katolicki mają wiele wspólnego nikogo nie zaskakuje. Jeden i drugi prąd skupiony jest nie tyle na walce o równość, co o równy dostęp do władzy, w wersji kościelnej oznacza to powracanie do wątku kapłaństwa kobiet. Podobieństwo nurtu Barbie i kobiety "uroczej" może umykać. Niemniej warto zauważyć, że oba koncentrują się na wyglądzie, który to wygląd jest sposobem na przywabienie /zatrzymanie /spożytkowanie mężczyzny. Sposób i cel spożytkowania jest różny. Różny jest też "sposób wabienia". Można powiedzieć: czysta biologia. Pytanie tylko, czy naprawdę mamy się sprowadzać do poziomu samic gatunku homo sapiens?
Fakt, że według nurtu "światowego" kobieta ma seksem ociekać, a w wariancie "katolickim" ma być z seksu wyprana, wypłukana i najlepiej wyżęta, niczego tu nie zmienia. Oba nurty kobietę postrzegają dokładnie tak samo: jej wartość jako osoby zależy od złapania mężczyzny. Sama w sobie kobieta praktycznie nie istnieje.
Opisanie odmienności kobiety od mężczyzny jest rzeczą trudną, także ze względu na pytanie o naleciałości kulturowe. Myślę jednak, że w opisie różnic nieco się dziś zapędzamy. Kobieta i mężczyzna to nie jest znak jing-jang, dwie rzeczywistości, które w żadnym punkcie się nie pokrywają, są wyłącznie kontrastem. Razem jesteśmy przecież ludźmi. Bliższe wydaje mi się porównanie z kolorami. Podstawowych jest tylko trzy: czerwony, niebieski i żółty. I w pomarańczowym, i w zielonym, choć są na oko bardzo różne, znajdą się wszystkie trzy. W różnej proporcji.
Niedawno pisałam o tym co ludzkie. Wymieniałam zestaw: sumienie - wolność - odpowiedzialność - twórczość - relacyjność. Myślę, że w tej ostatniej parze cech jest między nami największa różnica. Kobieta wydaje się bardziej nastawiona na relacje, lepiej relacje rozumiejąca, lepiej je także dostrzegająca w świecie. To moje doświadczenie, ale widzę, że także wielu kobiet. Mężczyzna - być może - bardziej nastawiony jest na tworzenie czy stwarzanie. Co nie znaczy, że w każdym z nas nie ma KAŻDEGO z tych elementów, które przecież składają się na obraz Boga w nas.
Można oczywiście wytłumić w sobie tę czy inną cechę, tę czy inną potrzebę. Ale tłumiąc warto pamiętać, że ona nie jest kobieca czy męska, ale ludzka. To znaczy, że tłumimy w sobie nie ekspresję płci, ale naszego człowieczeństwa.
Warto też dodać, że tak jak są różne odcienie zieleni i pomarańczu, tak każdy z nas jest innym zestawem. Biologia mówi o cechach "osobniczo zmiennych". To określenie bardzo dobrze tu się nadaje. Nie ma wzorca. Wzoru odsetkowego, ile relacyjności, ile twórczości powinna mieć w sobie kobieta, a jakie proporcje sygnalizują męskość. To absurd. Trzeba się nauczyć akceptować fakt, że jestem niepowtarzalna, to znaczy że każda kobieta, którą spotykam, będzie się ode mnie różnić. I to jest dobre. Piszę o kobietach, bo mężczyźni chyba nie mają takiego zacięcia do przerabiania kumpli na własne kopyto...
Jesteśmy różni. Jesteśmy komplementarni. Jesteśmy sobie nawzajem potrzebni. Nieco przekornie mówię, że jak powietrza potrzebuję męskiego sposobu myślenia. Kobietę mam w sobie i to mi najzupełniej wystarczy. Męski punkt widzenia cudownie upraszcza świat (to taki "męski geniusz" ;-) ). Nie, to nie znaczy, że sama nie umiem myśleć. Nie znaczy też, że świat jest naprawdę tak prosty, jak im się czasem wydaje. Jednak faktem jest, że widzimy go nieco inaczej, zwracamy uwagę na inne elementy. Razem łatwiej jest uchwycić pełny obraz.
Myślę, że taką inspiracją jesteśmy dla siebie nawzajem.
W kościelnej retoryce kobiecości wskazuje się na wzorzec Maryi. Zawsze mnie zastanawia, skąd propagujący tę optykę wiedzą, jaką kobietą była Maryja. Wiemy, jakim była człowiekiem. Poszukującym prawdy. Rozważającym prawdę. Podążającym za prawdą. Wolnym, wewnątrzsterownym, odważnym, zdolnym unieść cierpienie i gotowym do służby drugiemu. Czy któregoś z tych określeń nie dałoby się odnieść do Jezusa, bez wątpienia mężczyzny?
Cała reszta to nasze wyobrażenia o Maryi. A właściwie: projekcja własnych marzeń o kobiecie idealnej. Doprawdy nie wiem, dlaczego miałabym się dopasowywać do czyichś marzeń i wyobrażeń.
Warto tu przypomnieć, że ks. Blachnicki stawiał Niepokalaną za wzór Człowieka Wyzwolonego. Tak kobiety jak mężczyzny. W moim przekonaniu to jedyna interpretacja, uprawniona w kontekście tego co czytamy w Piśmie świętym.
Na koniec jeszcze kwestia "kobieca", czyli wygląd. Nie, to nie jest dla mnie nieistotne. Nie jest mi wszystko jedno, jak wyglądam i co mam na sobie. Ale najważniejszy punkt mojego sporu z koncepcją Barbie /kobiety uroczej polega na tym, że to, co robię, robię dla siebie. Dlatego, że jestem tym, kim jestem. Dlatego, że jest to sposób mojego wyrażania siebie. Owszem, lubię być dostrzegana i doceniana, także za wygląd. Ale najbardziej chodzi o to, żeby to, co noszę w sobie, "objawić" na zewnątrz. Nie przebiorę się za kogo innego, choćby to miało być nie wiem jak atrakcyjne i wabiące, i choćby wszystkie "przyjaciółki" wytykały mi usterki. Jeśli coś się im nie podoba, to ich problem. Jeśli nie potrafią znieść, że jestem inna niż one... patrz wyżej. Nawiasem mówiąc, próba przerobienia drugiej osoby na swoje kopyto niewiele ma wspólnego z przyjaźnią, znacznie więcej z innym słowem na p: przemocą.
Jestem sobą. Jako ja mogę być darem dla innych. Tylko jako ja. Jako ja zostałam stworzona i jako ja jestem potrzebna. A jeśli ktoś chciałby mnie mieć inną, to... ma problem.
On /ona. Nie ja.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).