Wśród szczęku oręża

Nie oczekuję czasu pokoju i wielkiej, słodkiej miłości. Ale może jakiś rozejm albo choćby zawieszenie broni?

Przyznaję, z coraz większym niesmakiem patrzę na to, co dzieje się w naszej publicznej debacie. Wydaje mi się, że jej poziom sięgnął dna. Mulistego, więc o odbiciu się od niego nie ma mowy. Co najwyżej, przy pomocy „specjalistycznego sprzętu”  można owo dno jeszcze bardziej obniżyć ;) Najgorsze jest w  tym wszystkim to, że niewielu chyba widzi potrzebę, by cokolwiek zmieniać. Większość biorących udział w tej brudnej bitwie oczekuje, że uda się odnieść w niej ostateczne zwycięstwo: że przeciwników uda się wdeptać w ziemię, a głowy wrażych przywódców zatknąć na włóczniach. Na pośmiewisko. 

Strony sporu? Nie muszą wyjaśnieniami obrażać inteligencji czytelników. Obie mają swoich żołnierzy zawodowych, otrzymujących żołd: rzadko gorącogłowych, raczej kalkulujących na zimno. I obie rzesze gotowych na wszystko i żądnych krwi ochotników. Orężem – póki co – jest słowo. Używane w charakterze tarczy, miecza, szabli, szpady, rapiera, włóczni, piki, kosy, topora, bosaka, trójzębu, noża i młotka bojowego. Gdyby to okazało się za mało, niejeden z tych dzielnych wojowników byłby gotów użyć nawet własnych zębów, by przegryźć przeciwnikowi gardło. Jeńców przecież nikt brać nie zamierza.

Przesadzam? Usłyszałem nie tak dawno podczas niedzielnej Mszy, że każdy to się gniewa na brata jest zabójcą, a kto by mu rzekł „pusta głowo” winien jest piekła ognistego. Zeszłej niedzieli z kolei, że mam nie stawiać oporu złemu i miłować moich nieprzyjaciół. A co w katolickim podobno kraju widzę? Wylewanie zalegających na wątrobach żółci pełną gębą. Obrażanie adwersarzy, drwiny, wyzwiska i prowokowanie do gniewu na porządku dziennym. I wszystko to oczywiście w imię troski o szczytne ideały prawdy, uczciwości, transparentności, postępu, europejskości albo i troski o naszą ojczyznę. Sami ateiści i poganie w tym kraju czy co?

Jeszcze gorzej, gdy idzie o kwestię prawdy i ósmego przykazania. Prawda, owszem, kiedy wygodna. Gdy już mniej, to półprawda. Najlepiej z pokazaniem: „a ta druga strona to”.  Za to gdy wygodna, to powtarzana do znudzenia, najlepiej jeszcze z odpowiednim podkolorowaniem. A do tego cała gama wszelkich nieprawości, zdająca się wskazywać, że nasz kraj opanowała epidemia mitomanii: od ordynarnego oszczerstwa przeinaczającego fakty, przez powtarzanie niesprawdzonych, ale wygodnych informacji po osobiście formułowane pochopne sądy, za nic mające wskazania Chrystusa i Kościoła, by być w tej kwestii bardzo ostrożnym. Do tego różne bardziej wyrafinowane techniki manipulacji: wskazywanie wspólnego wroga, wytwarzanie informacyjnego szumu i parę innych. Ktoś w owych bojowników o słuszną sprawę (w obu wersjach) pamięta jeszcze o ósmym przykazaniu?

Patrzę na to z boku. Jak chyba spora część Polaków. I mam coraz większa ochotę zaszyć się gdzieś na odludziu, by nie musieć tego oglądać. Najbardziej boli mnie w tym wszystkim to, że część owych bojowników uważa się za lepszych lub gorszych katolików. Nie wierzę, że możliwe jest w tej chwili pojednanie. Ale myślę, że skoro to katolicy, to może udałoby się przynajmniej  doprowadzić do jakiegoś zawieszenia broni? Może trzeba się ugryźć w język (albo palec, jeśli się nie mówi, a pisze) i nie oddawać pięknym za nadobne? Nie mówię o niczym nadzwyczajnym. Ostatniej niedzieli słyszeliśmy Ewangelię, w której Jezus prosi, by nie nakręcać spirali zła. Czy dla nas, wychowanych podobno w  duchu katolickim, to ideał do którego nawet nie będziemy próbowali dorosnąć?

«« | « | 1 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
25 26 27 28 29 1 2
3 4 5 6 7 8 9
10 11 12 13 14 15 16
17 18 19 20 21 22 23
24 25 26 27 28 29 30
31 1 2 3 4 5 6