Anioł bije na zupę

To opowieść niewigilijna. Bo „głodnego nakarmić” trwa cały rok, nie tylko od święta.

Reklama

Pan Edmund, ubrany czysto i nienagannie, za dziesięć dwunasta czeka przed drzwiami jadłodajni. Od kilku lat jest bezdomny. Ma 76 lat. – Kilkadziesiąt lat pracy w pekaesie, potem na roli. A potem w rodzinie się pogmatwało, straciłem wszystko. I tak czasem bywa – mówi smutno pan Edmund. I dodaje, że ma małą emeryturę, ale większość pieniędzy idzie na leki. Wynajmował maleńki pokoik. Teraz mu go wypowiedzieli. I tuła się po kolegach. Jest coraz trudniej…

– A kartki będą na styczeń, proszę proboszcza?
– Jasne, że będą – uspokaja ks. dr Janusz Chyła, proboszcz parafii Matki Bożej Królowej Świata w Chojnicach. Na terenie parafii, między kościołem a zakładem pogrzebowym, działa jadłodajnia dla ubogich, prowadzona przez parafialną Caritas. Coś jak przystań w skomplikowanej drodze między życiem a wiecznością… Na kościelnym zegarze wybija południe. – Anioł bije. To na zupę – mówi inny bezdomny. Drzwi do jadłodajni punktualnie otwiera pani Elunia. – Dzień dobry, zapraszamy.

Gulasz bez polepszaczy

Pan Edmund znika w budynku. Wcześniej opowiada, że dostanie paczkę świąteczną, ale nie to jest najważniejsze w bezdomnych świętach. Najważniejsze, by mieć na co dzień, w każdy dzień powszedni, gdzie przyjść. Bo święta samotne są smutne, trudne, ale zwykle syte. Byłoby gorzej, gdyby codziennie musiał wydłubywać ostatni grosz na talerz zupy. Grosz, którego nie ma. Więc ta jadłodajnia przy parafii jest jak największy świąteczny prezent. A jednak całoroczny.

– Albo tu, na miejscu, zjadam, albo mi panie do słoika naleją, do plastiku naszykują. A ja sobie potem zjem. Czasem ktoś tu „pod wpływem” przyjdzie, czasem ludzi tłum, więc wolę spokojniej, w ciszy zjeść – tłumaczy.

Z tymi „pod wpływem” to jest tak, że teoretycznie nie wolno im wydawać posiłków. Ale jeśli mróz na dworze, jeśli to jedyna ciepła strawa w ciągu dnia, to jak nie wydać? No jak? Przecież taka zupa rozgrzewająca i pokrzepiająca życie ratuje. – To byłoby nieludzkie – człowieka nie nakarmić, kiedy głodny. Gdy jest lato, to bezdomnym łatwiej. Gdy zima i mróz, to straszny czas dla bezdomnych– mówi pani Elunia, główna kucharka i kierowniczka jadłodajni. Zna tu wszystkich podopiecznych: nie tylko bezdomnych, ale i biedniejszych samotnych mieszkańców, kilka rodzin niezbyt dobrze sytuowanych, chorych, dla których codzienny ciepły obiad jest na wagę bezcennego lekarstwa. Zwykłych ludzi, którym ogórkowa czy kluski z mięsem zapewniają potrzebne kalorie. I godność.

– Tamten Kazio to wyszedł właśnie z więzienia. Nie może jakoś się otrząsnąć, pracy znaleźć. Tamten pan, przy drugim stoliku, jest ciężko chory. A tu, od ściany, to pani całkowicie samotna, na rencie – przedstawia gości jadłodajni druga pani kucharka, Agnieszka.

– Od kiedy jest 500 Plus, rodziny, które są objęte pomocą obiadową, nie proszą już o ogromne porcje na wynos. Nie biorą też większego zapasu chleba. To dobrze – dodaje pani Elunia.

Dziś na obiad mięsno-warzywny gulasz z kaszą. Dobry. Bez polepszaczy. Bez chemii. Na warzywach, mięsku z kurczaka, aromatyczny. I co najważniejsze: do syta. – Ja to lubię wszystko, smakuje mi, co dadzą. Ale gulasz i kasza to w ogóle dobre jedzenie – pan Marian rękami brudnymi i żylastymi bierze łyżkę i zasiada nad wielką porcją. Porcja od serca, po brzegi. – Proboszcz mnie tu ratuje takim obiadem, bo mnie nic nie przysługuje, nawet z MOPS, a renty nie mam. Latem to jeszcze da się przeżyć. Zimą – dzięki dobrym ludziom.

W kolejce do okienka po obiad ustawiają się panie Wiesia i Ula ze Stowarzyszenia „Spróbuj Sam”. Biorą jedzenie na wynos i zaraz, jeszcze gorące, zaniosą chorym, swoim podopiecznym. – Te obiady są bardzo smaczne. Nasi podopieczni to ludzie ciężko chorzy: na wózkach, po wypadkach czy ze schizofrenią. Chodzimy do nich i opiekujemy się nimi. A przygotowany już obiad to wielka pomoc, bo mamy dla nich więcej czasu. Nakarmimy, posprzątamy, porozmawiamy. Ale gotować już nie trzeba – mówią zgodnie Wiesia i Ula i znikają szybko, żeby kasza nie ostygła.

Kolejni goście wchodzą do jadłodajni. Panowie jednogłośnie chwalą grochówkę i fasolówkę. Panie – ogórkową i bitki. Każdy ma tu swoje ulubione danie. A potrawy zmieniają się codziennie. Menu tworzy, z wielką fantazją i smakiem, pani Elunia. Dania powtarzają się więc rzadko.

Wolontariusze jadłodajni, którzy pomagają też w pracach przy parafii, panowie Zdzisław i Tadeusz, również próbują obiadu. – Dobre, chwalić Boga, jak w domu. Obserwuję ludzi, którzy tu przychodzą, i żal mi ich. Zwykle bieda zaczyna się od problemów w rodzinie. No i kieliszek jest też przyczyną ludzkich dramatów. Ale ludzka i Boża to rzecz nie pokazywać palcem, tylko wesprzeć, właśnie ciepłym jedzeniem – mówi jeden z mężczyzn, nie odkładając łyżki.

Część obiadów finansuje MOPS. – Pewnie mogłyby te obiady być wydawane przez jakąś profesjonalną restaurację. Ale… który „normalny” klient by do takiej wtedy przyszedł? Ludzie nie lubią bezdomnych, boją się biednych i chorych… No i której restauracji opłacałoby się przygotowywać zdrowy i pełnowartościowy obiad za niecałe… pięć złotych? – Pan Stanisław, prawa ręka ks. Janusza, zarządza jadłodajnią od dawna. – Wiele lat temu założył ją ks. prałat Aleksander Kłos, nasz proboszcz senior. Obecny proboszcz dzieło kontynuuje. I dobrze. Bo przez lata udało się pomóc tysiącom. Biedniejszym mieszkańcom Chojnic i okolic. Pojawia się u nas coraz więcej bezdomnych. Nie są oni objęci pomocą MOPS. A naszym zadaniem jest tak gospodarować pieniędzmi i darami, które otrzymujemy chociażby ze sklepów, żeby dla wszystkich starczyło. I starcza.

«« | « | 1 | 2 | » | »»

TAGI| KOŚCIÓŁ

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30 31 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11

Reklama