Anioł bije na zupę

Agata Puścikowska

publikacja 20.01.2017 06:00

To opowieść niewigilijna. Bo „głodnego nakarmić” trwa cały rok, nie tylko od święta.

Ksiądz Janusz Chyła podczas rozmowy z panem Piotrem. JAKUB SZYMCZUK /FOTO GOŚĆ Ksiądz Janusz Chyła podczas rozmowy z panem Piotrem.

Pan Edmund, ubrany czysto i nienagannie, za dziesięć dwunasta czeka przed drzwiami jadłodajni. Od kilku lat jest bezdomny. Ma 76 lat. – Kilkadziesiąt lat pracy w pekaesie, potem na roli. A potem w rodzinie się pogmatwało, straciłem wszystko. I tak czasem bywa – mówi smutno pan Edmund. I dodaje, że ma małą emeryturę, ale większość pieniędzy idzie na leki. Wynajmował maleńki pokoik. Teraz mu go wypowiedzieli. I tuła się po kolegach. Jest coraz trudniej…

– A kartki będą na styczeń, proszę proboszcza?
– Jasne, że będą – uspokaja ks. dr Janusz Chyła, proboszcz parafii Matki Bożej Królowej Świata w Chojnicach. Na terenie parafii, między kościołem a zakładem pogrzebowym, działa jadłodajnia dla ubogich, prowadzona przez parafialną Caritas. Coś jak przystań w skomplikowanej drodze między życiem a wiecznością… Na kościelnym zegarze wybija południe. – Anioł bije. To na zupę – mówi inny bezdomny. Drzwi do jadłodajni punktualnie otwiera pani Elunia. – Dzień dobry, zapraszamy.

Gulasz bez polepszaczy

Pan Edmund znika w budynku. Wcześniej opowiada, że dostanie paczkę świąteczną, ale nie to jest najważniejsze w bezdomnych świętach. Najważniejsze, by mieć na co dzień, w każdy dzień powszedni, gdzie przyjść. Bo święta samotne są smutne, trudne, ale zwykle syte. Byłoby gorzej, gdyby codziennie musiał wydłubywać ostatni grosz na talerz zupy. Grosz, którego nie ma. Więc ta jadłodajnia przy parafii jest jak największy świąteczny prezent. A jednak całoroczny.

– Albo tu, na miejscu, zjadam, albo mi panie do słoika naleją, do plastiku naszykują. A ja sobie potem zjem. Czasem ktoś tu „pod wpływem” przyjdzie, czasem ludzi tłum, więc wolę spokojniej, w ciszy zjeść – tłumaczy.

Z tymi „pod wpływem” to jest tak, że teoretycznie nie wolno im wydawać posiłków. Ale jeśli mróz na dworze, jeśli to jedyna ciepła strawa w ciągu dnia, to jak nie wydać? No jak? Przecież taka zupa rozgrzewająca i pokrzepiająca życie ratuje. – To byłoby nieludzkie – człowieka nie nakarmić, kiedy głodny. Gdy jest lato, to bezdomnym łatwiej. Gdy zima i mróz, to straszny czas dla bezdomnych– mówi pani Elunia, główna kucharka i kierowniczka jadłodajni. Zna tu wszystkich podopiecznych: nie tylko bezdomnych, ale i biedniejszych samotnych mieszkańców, kilka rodzin niezbyt dobrze sytuowanych, chorych, dla których codzienny ciepły obiad jest na wagę bezcennego lekarstwa. Zwykłych ludzi, którym ogórkowa czy kluski z mięsem zapewniają potrzebne kalorie. I godność.

– Tamten Kazio to wyszedł właśnie z więzienia. Nie może jakoś się otrząsnąć, pracy znaleźć. Tamten pan, przy drugim stoliku, jest ciężko chory. A tu, od ściany, to pani całkowicie samotna, na rencie – przedstawia gości jadłodajni druga pani kucharka, Agnieszka.

– Od kiedy jest 500 Plus, rodziny, które są objęte pomocą obiadową, nie proszą już o ogromne porcje na wynos. Nie biorą też większego zapasu chleba. To dobrze – dodaje pani Elunia.

Dziś na obiad mięsno-warzywny gulasz z kaszą. Dobry. Bez polepszaczy. Bez chemii. Na warzywach, mięsku z kurczaka, aromatyczny. I co najważniejsze: do syta. – Ja to lubię wszystko, smakuje mi, co dadzą. Ale gulasz i kasza to w ogóle dobre jedzenie – pan Marian rękami brudnymi i żylastymi bierze łyżkę i zasiada nad wielką porcją. Porcja od serca, po brzegi. – Proboszcz mnie tu ratuje takim obiadem, bo mnie nic nie przysługuje, nawet z MOPS, a renty nie mam. Latem to jeszcze da się przeżyć. Zimą – dzięki dobrym ludziom.

W kolejce do okienka po obiad ustawiają się panie Wiesia i Ula ze Stowarzyszenia „Spróbuj Sam”. Biorą jedzenie na wynos i zaraz, jeszcze gorące, zaniosą chorym, swoim podopiecznym. – Te obiady są bardzo smaczne. Nasi podopieczni to ludzie ciężko chorzy: na wózkach, po wypadkach czy ze schizofrenią. Chodzimy do nich i opiekujemy się nimi. A przygotowany już obiad to wielka pomoc, bo mamy dla nich więcej czasu. Nakarmimy, posprzątamy, porozmawiamy. Ale gotować już nie trzeba – mówią zgodnie Wiesia i Ula i znikają szybko, żeby kasza nie ostygła.

Kolejni goście wchodzą do jadłodajni. Panowie jednogłośnie chwalą grochówkę i fasolówkę. Panie – ogórkową i bitki. Każdy ma tu swoje ulubione danie. A potrawy zmieniają się codziennie. Menu tworzy, z wielką fantazją i smakiem, pani Elunia. Dania powtarzają się więc rzadko.

Wolontariusze jadłodajni, którzy pomagają też w pracach przy parafii, panowie Zdzisław i Tadeusz, również próbują obiadu. – Dobre, chwalić Boga, jak w domu. Obserwuję ludzi, którzy tu przychodzą, i żal mi ich. Zwykle bieda zaczyna się od problemów w rodzinie. No i kieliszek jest też przyczyną ludzkich dramatów. Ale ludzka i Boża to rzecz nie pokazywać palcem, tylko wesprzeć, właśnie ciepłym jedzeniem – mówi jeden z mężczyzn, nie odkładając łyżki.

Część obiadów finansuje MOPS. – Pewnie mogłyby te obiady być wydawane przez jakąś profesjonalną restaurację. Ale… który „normalny” klient by do takiej wtedy przyszedł? Ludzie nie lubią bezdomnych, boją się biednych i chorych… No i której restauracji opłacałoby się przygotowywać zdrowy i pełnowartościowy obiad za niecałe… pięć złotych? – Pan Stanisław, prawa ręka ks. Janusza, zarządza jadłodajnią od dawna. – Wiele lat temu założył ją ks. prałat Aleksander Kłos, nasz proboszcz senior. Obecny proboszcz dzieło kontynuuje. I dobrze. Bo przez lata udało się pomóc tysiącom. Biedniejszym mieszkańcom Chojnic i okolic. Pojawia się u nas coraz więcej bezdomnych. Nie są oni objęci pomocą MOPS. A naszym zadaniem jest tak gospodarować pieniędzmi i darami, które otrzymujemy chociażby ze sklepów, żeby dla wszystkich starczyło. I starcza.

Gong za życie

Do jadłodajni wchodzi też pan Jan. Bywalec więzień. Ciężko chory. Alkoholik. Niedawno ukradł kościelny… gong. Policja szybko odnalazła złodzieja. Skierowała sprawę do sądu. Ks. Chyła chciał sprawę o gong wycofać, żeby dać człowiekowi szansę i do więzienia nie kierować. Policjant, dawny ministrant, dobry chłop, wytłumaczył jednak, że to obecnie niemożliwe, i jeszcze dodał: „Księże, to więzienie to mu zimą życie uratuje”… – Teraz już wiem, że niektórzy bezdomni przed zimą specjalnie coś kradną, by „przezimować” w ciepłej celi. Przykre to i trudne. Ale prawdziwe – mówi ks. Janusz.

– Nasz Jan jest teraz w dobrej formie. Ale bywa w skrajnie złej. I fizycznie, i psychicznie. Rzeczywiście, zima w więzieniu mu się przyda – wtóruje pani Elunia.

Do jadłodajni wchodzi pan Piotr. Również bezdomny. Dziś aż do czwartej rano spał na klatce schodowej. Czysty (no, w miarę), niewypity (to nowość, prawda). Po czwartej weszła straż miejska, przepędziła. Chodził to tu, to tam. – Do schroniska dla bezdomnych nie dam rady. Nałogowcem jestem – mówi szczerze jak na świeckiej, kulinarnej spowiedzi, znad talerza gulaszu. Przeprasza przy okazji panią Elunię. Bo kilka dni wcześniej niezbyt był kulturalny w jadalni. No, czasem popije, a wtedy… Próbował to zmienić? – I to ile razy. Ale nie dałem rady.

Bezdomna łza kręci się w przepitym oku. – Proszę księdza – zwraca się pan Piotr do proboszcza. – Moje życie się załamało, gdy mi mama zmarła. Ale nie jestem złym człowiekiem. Bóg chyba mnie nie przekreśla?

W drzwiach staje wysoki, zarośnięty mężczyzna. Przedstawia się jako „Zdzisiu z lasu. Konfucjusz”. Szarmancko całuje w dłoń. Próbuje usiąść na podłodze. – Zdzisiu, proszę, usiądź tu, przy stole – strofuje Konfucjusza pani Elunia. A pani Agnieszka przynosi mu talerz z gulaszem. Ale bez kaszy, bo Zdzisiu nie lubi. Więc z bułką.

Człowiek z lasu podobno kiedyś był „na stanowisku”, wykształcony. Zachorował. Teraz mówi niewyraźnie, zza przydługich wąsów, jedząc gulasz: – Każdy człowiek chce być sobą. I żyć jak… człowiek. Innych rozumieć. A wiesz ty, kobieto, kim był Konfucjusz? Nie? To był taki filozof.

– Nie filozof, ale twórca religii. Konfucjanizmu – wtrąca się pan Piotr. – Z Chin pochodził. Ja czytać uwielbiam – dodaje, nieco usprawiedliwiająco zwracając się do księdza.

Ks. Chyła przysłuchuje się „wykładom” z uwagą. A potem też – dyskusji „teologicznej”.

– Prosiłem dziś Boga o jedną rzecz – mówi Konfucjusz.
– O co? – Piotr na chwilę przestaje jeść, słuchając z uwagą.
– Żeby dał mi na wino. Dał.
– Ale to nie Bóg! Co ty gadasz! – pan Piotr jest niemal zgorszony, aż się skrzywił.
– Bóg mnie dał i już!
– Bóg to by ci dał udany detoks. Tylko nie daje, bo o złe rzeczy się modlisz.

Bezdomny Piotr, Konfucjusz z lasu i inni kończą obiad. Do piętnastej w jadłodajni zostanie wydanych do dwustu porcji. Trzystulitrowy gar osiągnie dno. A włoszczyzna do zupy na kolejny dzień jest już przygotowana. Mięso też. Panie Elunia i Stasia już z rana nastawią krupnik z wkładką. – A na święta to im pysznego bigosu nagotujemy. Żeby zabrali na swoją wigilię. Każdy potrzebuje bigosu na wigilię… – pani Elunia patrzy na swoich podopiecznych i surowo (bo porządek musi być), i ciepło.

Piotr opuszcza jadłodajnię. Na odchodne Konfucjusz z lasu wyjmuje z brudnej kieszeni brudną ręką dwie monety użebrane gdzieś na chojnickiej ulicy: 2 zł i 5 zł. Patrzy na pieniądze. Myśli. Podaje piątkę: – Odwiedziłaś nas, kobieto, zmęczona jesteś pewnie i głodna. Masz tu piątaka. Obiad sobie gdzieś kup. Każdy powinien mieć obiad…

Niektóre szczegóły i dane bohaterów, ze względu na ich dobro, zostały zmienione.

TAGI: