Ubogich mamy u siebie

Brat naszego Boga zmarł w dniu Jego urodzin. Dokładnie 25 grudnia, w 100. rocznicę śmierci, rozpoczął się w Polsce Rok Świętego Brata Alberta. Lepszego przedłużenia Roku Miłosierdzia nie można było wymyślić.

Reklama

Nie zapomnij o ubogich – usłyszał podczas konklawe kard. Bergoglio od swojego brazylijskiego przyjaciela kard. Hummesa, gdy liczba głosów oddanych na Argentyńczyka zbliżyła się do dwóch trzecich. Ta podpowiedź zdecydowała o wyborze imienia Franciszek. „Bardzo chciałbym Kościoła ubogiego i dla ubogich”, powiedział później nowy papież na spotkaniu z dziennikarzami. Polscy biskupi, wybierając św. Brata Alberta na patrona kolejnego roku duszpasterskiego, doskonale wpisali Kościół w Polsce w ten program Franciszka. Tym samym narzucili i sobie, i nam wszystkim dość odważne zobowiązanie. Bo to nie może być rok pomnikowych obchodów ani ckliwych laurek. Życie i twórczość brata Alberta musi niepokoić. I czasem też zaboleć.

Nic na własność

„Z dniem Bożego Narodzenia wiąże się w tym roku specjalna okoliczność. Sto lat temu, właśnie w ten dzień, gdy w południe dzwony wzywały do modlitwy »Anioł Pański«, narodził się dla nieba św. Brat Albert, opiekun nędzarzy i wydziedziczonych – »Brat naszego Boga«, jak trafnie określił go Karol Wojtyła”, piszą biskupi w specjalnym liście, w którym ogłaszają Rok Świętego Brata Alberta. Nawiązując do zakończonego niedawno Roku Miłosierdzia, trafnie zauważają, że po doświadczeniu Bożej dobroci i miłosierdzia człowiek otrzymuje nową wrażliwość, nowe spojrzenie na świat, co nie może nie skutkować konkretnymi owocami. „Prawdziwa przemiana serca z konieczności wyraża się na zewnątrz, w pełnym oddania miłosiernym działaniu na rzecz bliźnich. Taki był właśnie cel tego czasu łaski dla Kościoła ukazany nam przez papieża Franciszka: »aby uczynić świadectwo wierzących jeszcze mocniejszym i skuteczniejszym« (...). Prośmy Boga o taką wiarę i taką wrażliwość, abyśmy mieli niewzruszone przekonanie, że to samemu Jezusowi służymy: karmiąc głodnych, dając dach nad głową bezdomnym, odziewając nagich, opatrując chorych, wyciągając rękę do spętanych nałogami, pocieszając strapionych, dobrze radząc wątpiącym, sprowadzając na właściwą drogę błądzących”, czytamy w liście. Tego nie da się nie brać dosłownie. I nie o litość bynajmniej chodzi. Ani o samą tylko doraźną, okazjonalną pomoc. Chodzi także o przemianę myślenia o tym, co sami posiadamy: i osobiście, i jako wspólnota, Kościół. Czy na pewno mamy prawo nazywać to swoją własnością. Czy „święte prawo własności” nie wyparło w nas czasem innej świętości, o której czytamy w Dziejach Apostolskich: „Żaden nie nazywał swoim tego, co posiadał, ale wszystko mieli wspólne (...). Nikt z nich nie cierpiał niedostatku, bo właściciele pól albo domów sprzedawali je i przynosili pieniądze [uzyskane] ze sprzedaży, i składali je u stóp Apostołów. Każdemu też rozdzielano według potrzeby”.

Prawo do mojej kieszeni

Biskup Grzegorz Ryś, autor m.in. książki „Brat Albert. Inspiracje”, powyższy fragment z Dziejów Apostolskich uważa za najlepszą ilustrację tego, jak brat Albert rozumiał ubóstwo. Co więcej, krakowski biskup i zarazem historyk twierdzi, że w ponadtysiącletniej historii Polski „nie ma drugiego człowieka, który tak dobrze jak brat Albert rozumiał ideał i błogosławieństwo ubóstwa”. W czasie zeszłorocznego spotkania „Być więcej, niż mieć” w sanktuarium Ecce Homo w Krakowie powiedział m.in.: „Ubóstwo brata Alberta nie polegało na tym, że on miał mało. Nie miał mniej niż inni dokoła. Jego ubóstwo polegało na tym, że nie miał nic. Niczego nie nazywał swoim. Niczego nie miał na własność. Nie znosił słowa »własność«. W świecie, w którym pieniądz wyznacza twoje miejsce, św. brat Albert, tak jak wcześniej św. Franciszek, mówił: nic nie mam na własność. Dlaczego nie? Bo spotkał ludzi, którzy naprawdę nic nie mają. To nie jest wybór ubóstwa dla samego ubóstwa, tylko ze względu na ubogich. Tak samo jak w Dziejach Apostolskich: żeby nikt we wspólnocie nie cierpiał niedostatku, żeby podstawowe potrzeby każdego we wspólnocie były zaspokojone. Oni widzieli stan posiadania swoich braci i to im kazało rezygnować ze swojej własności i dzielić się tym, co posiadają. Nikt nie nazywał swoim tego, co miał, bo chciał, żeby każdy we wspólnocie miał zabezpieczone przynajmniej najprostsze potrzeby”, mówi bp Ryś. I dodaje: „Parafia to jest wspólnota braci i sióstr. Wiecie, kto w waszej parafii przymiera głodem? Znacie dzieci z parafii, które nie mają obiadów? Nie znacie? I możecie spokojnie mieć to, co macie? O to chodzi w ubóstwie brata Alberta. Ono nie zrodziło się z tego, że on patrzył na ubogiego Pana Jezusa i taki ubogi Pan Jezus mu się spodobał. To jest punkt dojścia. Punktem wyjścia było zobaczenie wokół siebie biedy. To ubóstwo jest na rzecz zaspokojenia potrzeb braci. Brat to jest najważniejsze określenie chrześcijan. Jeśli jestem bratem dla tego człowieka, to konsekwentnie sprawię, że to, co mam, mamy wspólne. On ma prawo do tego, co jest moją własnością. Jak chcecie sobie zadawać pytania o ubóstwo w duchu św. brata Alberta, to nie pytajcie siebie, ile macie w kieszeni, tylko zapytajcie, czyje to jest. Czy to jest od początku do końca wasze. Bo może jest obok ktoś, kto ma prawo do tego twojego kieszonkowego”, dodaje bp Ryś.

«« | « | 1 | 2 | » | »»

TAGI| KOŚCIÓŁ

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30 31 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11

Reklama