Ubogich mamy u siebie

Brat naszego Boga zmarł w dniu Jego urodzin. Dokładnie 25 grudnia, w 100. rocznicę śmierci, rozpoczął się w Polsce Rok Świętego Brata Alberta. Lepszego przedłużenia Roku Miłosierdzia nie można było wymyślić.

Wyzwanie dla świata...

Zanim stał się br. Albertem, był po prostu Adamem Chmielowskim. Może niezupełnie „po prostu”, bo dość szybko jego nazwisko stało się znane w środowiskach artystycznych. Wzięty malarz miał w swoim CV również doświadczenie powstańca styczniowego. To właśnie w czasie powstania został ciężko ranny, wskutek czego amputowano mu nogę (później nosił protezę, przez którą musiał podróżować trzecią klasą kolei...). Urodził się 20 sierpnia 1845 r. w Igołomi pod Krakowem w rodzinie zubożałej szlachty. Wcześnie stracił oboje rodziców – ojca, gdy miał 8 lat, matkę w wieku lat 14. Wprawdzie jego „nawrócenie na ubogich” przyszło później, nawet później niż odkrycie powołania (najpierw wstąpił, na krótko, do jezuitów), jednak pewną wrażliwość na biedę i potrzeby ludzi dało się u niego zauważyć także w czasie, gdy daleko mu jeszcze było do podjęcia radykalnej decyzji stania się jednym z nędzarzy. Po upadku powstania musiał emigrować. W latach 1870–1874 studiował w Akademii Sztuk Pięknych w Monachium. To tam malował pierwsze obrazy i rozpoczął artystyczną karierę, zaczął być też nazywany prekursorem polskiego impresjonizmu. Już wtedy podkreślał, że nie zależy mu na sztuce dla sztuki, ale chciał swoje umiejętności poświęcić „dla chwały Bożej”. Po kilkumiesięcznym pobycie u jezuitów (gdzie, jak mówił, zaczął jeszcze lepiej malować) uznał, że to jednak nie jego droga. Coraz bliższy stawał mu się św. Franciszek z Asyżu. Punktem zwrotnym było jego spotkanie z bezdomnymi w ogrzewalni miejskiej na krakowskim Kazimierzu. Nie, nie w „ciepełku”, przy którym bezdomni się grzali i byli szczęśliwi, ale w prawdziwie nieludzkich warunkach, w jakich tam przebywali. Postanowił z nimi zamieszkać. Długo walczył o przejęcie ogrzewalni od miasta. Gdy to się udało, zamienił ją w schronisko dla wszystkich ubogich. Przywdział najpierw habit III Zakonu św. Franciszka, stał się br. Albertem. Dołączyli do niego inni, podobnie myślący o ubóstwie. Albertyni i albertynki i wtedy, i dzisiaj są prawdziwym wyzwaniem dla świata, w którym posiadanie wyznacza miejsce i pozycję.

...i dla Kościoła

Opór wobec „opcji na rzecz ubogich” pojawia się czasem również w samym Kościele. Nikt z nas nie jest wolny od pokusy zwolnienia się z myślenia wybiegającego poza stan swojego konta. Ten opór zyskuje czasem promotorów, którzy powtarzają dwa argumenty: po pierwsze, że dzielenie się z innymi nie jest wcale żadnym obowiązkiem chrześcijan, tylko kwestią dobrej woli, a po drugie – że z samego Pana Jezusa zrobiliśmy biedaka większego niż w rzeczywistości był, wszak w domu cieśli na pewno źle nie było.

Biskup Grzegorz Ryś odpowiada: „Stare nauczanie Kościoła, które powtarzano przez całą starożytność i średniowiecze, mówiło, że jeśli posiadam majątek, którego wartość jest ponad godziwą średnią w społeczeństwie, to mam obowiązek się nim dzielić ze sprawiedliwości, a nie z miłosierdzia. Księgi pokutne średniowieczne, na przykład z terenów Irlandii, mówiły, że ktoś, kto gromadzi majątek ponad miarę i gromadzi go tylko dla siebie, powinien odbyć pokutę z tego powodu”. A zatem dla chrześcijan dzielenie się to nie kwestia jakiejś łaski, tylko uczynienie zadość zwykłej sprawiedliwości.

Drugie pytanie: jak bogata lub jak biedna była Święta Rodzina? Biskup Ryś: „Ja odpowiadam ciągle to samo: że jeden jedyny tekst w Ewangelii pokazujący stan majątkowy tej rodziny to scena ofiarowania Jezusa w świątyni, kiedy Maryja i Józef na ofiarę Bogu przynieśli dwa gołębie. To była ofiara składana przez największych biedaków. Ponieważ Prawo Mojżeszowe mówiło, że 40 dni po urodzeniu syna, a 80 po urodzeniu córki, matka ma przyjść do świątyni i na ofiarę złożyć Bogu baranka albo owieczkę i gołębicę. Chyba że rodzina jest tak biedna, że jej nie stać na kupno baranka, to wtedy składa dwa gołębie. Ale to już musiała być bieda niewyobrażalna. Biedaki nad biedakami”, komentuje krakowski biskup. I dodaje: „Mnie kiedyś bardzo poruszyło odkrycie, że Jezus naprawdę był bezdomny. Odkąd odszedł z domu z Nazaretu, swoje dorosłe życie, publiczną działalność, spędził jako człowiek bezdomny. Co to dla mnie oznacza, że idę w życiu za kimś, kto jest bezdomny? Może niekoniecznie oznacza, że ja też mam być bezdomny. Ale to jednak musi się jakoś przełożyć na mój sposób bycia, na moje ambicje, żebym nie wypadł głupio przy kimś, kto jest bezdomny. To by była gruba niedelikatność. Zaprosicie do waszego domu bezdomnego, a on nie będzie wiedział, jak się zachować, bo w progu mu powiecie, żeby zdjął buty, bo wam pobrudzi dywan? To, co nie jest mi koniecznie potrzebne, to lepiej, żebym z tego zrezygnował, wtedy będzie mi bliżej do Jezusa”. Jest chyba jasne, że Rok Świętego Brata Alberta w Kościele nie może polegać tylko na sympatycznych akademiach ku czci „brata naszego Boga”.

«« | « | 1 | 2 | » | »»

TAGI| KOŚCIÓŁ

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
31 1 2 3 4 5 6
7 8 9 10 11 12 13
14 15 16 17 18 19 20
21 22 23 24 25 26 27
28 29 30 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11