Dzisiaj jazzman, rockman czy raper w sutannie nikogo nie dziwi.
Kapłani coraz częściej, w myśl słów papieża Franciszka wypowiedzianych w Krakowie, wstają z kanapy i wychodzą do swoich owiec, by zarażać pasją do muzyki przez muzykę, którą sami tworzą, przez swoje umiejętności i charyzmę.
Boża nawijka
„Jako osoba duchowna słowo daję w imię dobra. Wielkość Boga warto poznać, ta nawijka to forma. Zaproszenie, by sumienie w stronę dobra porwać…” – to pierwsze wersy piosenki „Bóg jest dobry” ks. Jakuba Bartczaka. Jak mówią, najsłynniejszego kapłana wśród raperów i najsłynniejszego rapera wśród kapłanów. Ale nie o sławę tu chodzi, lecz o ewangelizację przez rap – gatunek muzyczny bijący rekordy popularności. Dlaczego więc nie popularyzować z jego pomocą chrześcijańskiej wizji świata? – Wielu ludzi, głównie przez media społecznościowe, dzieliło się ze mną świadectwami. Niektórzy po usłyszeniu moich utworów zaczęli czytać Pismo Święte, modlić się, szukać wspólnot – mówi ks. J. Bartczak.
Gdy tworzył pierwsze raperskie rymy jako ksiądz, stał się wielką zagadką. – Z biegiem lat szok malał – uśmiecha się ks. Jakub. Przyznaje, że ta muzyka przyciąga młodych do Kościoła, budzi zainteresowanie sprawami wiary, ale to może być tylko wstęp do przygody z Panem Bogiem. – Ludziom się wydaje, że kultura hip-hop i kapłaństwo czy seminarium to dwa odległe światy. Może kiedyś. Teraz da się je pogodzić i wykorzystać do głoszenia nauki Jezusa.
Jak ciało bez duszy
Ks. Grzegorz Dłużniak struny zaczął szarpać 15 lat temu, a dzisiaj prowadzi lekcje gry na gitarze dla studentów. – Idea jest klarowna: uczę ich, by mogli pomóc przeżywać Eucharystię innym. Św. ks. Bosco twierdził, że oratorium bez muzyki jest jak ciało bez duszy. To ważny element w naszym systemie wychowania młodzieży – mówi salezjanin posługujący w Duszpasterstwie Akademickim „Most”. Jego zdaniem muzyka przyciąga młodych, bo uczy ich wrażliwości na piękno, dobro i pomaga się rozwijać. – Studenci dostrzegają, jak czasem trudno przekroczyć swe ograniczenia. Widzą swoje słabości, a przez to uczą się wytrwałości i systematyczności. To najpiękniejsze owoce ich ćwiczeń – tłumaczy ks. Grzegorz.
Jako 16-latek uparł się, że opanuje grę na gitarze. – Ćwiczyłem po kilka godzin dziennie przez kilka miesięcy. Rodzice chcieli mnie wywalić z domu, bo początki nauki gry są zawsze tragiczne (śmiech) – wspomina kapłan. Później Msze św., grupy młodzieżowe, wyjazdy, pielgrzymki i seminarium. W tych miejscach gitarzyści byli potrzebni, więc nauka się przydała. – Zacząłem odkrywać w sobie muzyczny dar, który powodował w drugim człowieku chęć głębokiej modlitwy. Przekułem swój talent w ewangelizację. Nie zakopuję tego, czym Bóg mnie obdarował – puentuje salezjanin.
Na poziomie
Z innej perspektywy patrzy na to ks. Bartłomiej Kot, który ukończył Akademię Muzyczną we Wrocławiu na wydziale instrumentalnym w klasie gitary. To profesjonalista i perfekcjonista.
– Jeśli brzmienie w Kościele jest kiepskie, ktoś przychodzi i słyszy, że np. grają na nienastrojonej gitarze, odrzuca go to i odtrąca. A nie chodzi przecież o to, żeby ludzi odstraszać od Kościoła, lecz za pomocą profesjonalnego wykonania pomóc im odnaleźć drogę do Boga. Muzyka jest bowiem integralną częścią życia wspólnoty Kościoła – wyjaśnia duszpasterz z CODA „Maciejówka”. Gdy organizuje koncert, nawet ewangelizacyjny, nigdy nie obiera sobie za cel nawracania słuchaczy. – Nie wykluczam tego, czyli nie związuję rąk Duchowi Świętemu, ale wiem, że mam inne zadanie. Jestem muzykiem, więc tworzę jak najlepszy wizerunek Kościoła od strony muzycznej w myśl przykazania miłości Boga – całym swoim sercem, całą swoją duszą i umysłem. Angażuję się tak, by zrobić to na poziomie, bo muzykuję przecież na chwałę Najwyższego – stwierdza kapłan.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).