- W czynieniu dobra był zaskakujący - komentował jego zachowanie ksiądz proboszcz Bogucki. Fragment książki Mileny Kindziuk "Cuda księdza Jerzego" publikujemy za zgodą wydawnictwa Znak.
Odtąd wypadki toczyły się coraz szybciej. Przyszło najgorsze - stan wojenny, który wypowiedział narodowi generał Wojciech Jaruzelski. Była niedziela, 13 grudnia 1981 roku.
Ksiądz Jerzy obudził się o świcie. Włączył radio. W zadumie wysłuchał porannego komunikatu. I się przeraził. - Czy to możliwe, by władza naprawdę wypowiedziała wojnę swemu narodowi? - pytał sam siebie. Odruchowo podniósł słuchawkę, by zadzwonić do Okopów, gdyż nocował akurat u niego brat, który miał tego dnia wracać do domu. Ale telefony w całej Polsce już wyłączono. Nie było możliwości skontaktowania się nawet z pogotowiem.
www.znak.com.pl Milena Kindziuk: "Cuda ks. Jerzego" Czym prędzej więc wybiegł z pokoju i zapukał do mieszkania księdza Marcina Wójtowicza, wikariusza w parafii św. Stanisława Kostki. Obudził go. - Słuchaj, Marcin, źle się dzieje, wprowadzono stan wojenny - oznajmił zdenerwowanym głosem. Wiedział, że grozi mu niebezpieczeństwo. I że musi stąd zniknąć. Poprosił, by ksiądz Wójtowicz odwiózł jego brata na dworzec kolejowy. - Zanim jednak wyszedł z mojego pokoju, poprosił mnie o spowiedź. Wyspowiadałem go, a potem odwiozłem jego brata - relacjonuje ksiądz Wójtowicz.
Kiedy wrócił z dworca, księdza Jerzego nie było już na plebanii. Parafianie ukryli go u jednej z rodzin, gdzie mógł być bezpieczny. O ósmej dwóch mężczyzn przyszło rozmawiać z księdzem Jerzym. Weszli do kościoła i zapytali proboszcza Boguckiego, gdzie jest obywatel Popiełuszko. - We właściwy sobie sposób odprawiłem jednak natrętów - wspominał ksiądz Bogucki. - Gdyby go wówczas zastali, z pewnością zostałby internowany - dodaje ksiądz Wójtowicz.
W parafii św. Stanisława Kostki wprowadzenie stanu wojennego zbiegło się z nawiedzeniem obrazu Matki Bożej Jasnogórskiej. Zgodnie z wcześniejszym planem, wieczorem trzeba było procesyjnie odprowadzić obraz do następnej parafii: Dzieciątka Jezus. Szkopuł w tym, że władze zabroniły zgromadzeń liturgicznych. Ale proboszcz Bogucki nie stracił zimnej krwi. Oznajmił stanowczo, że procesja się odbędzie. Na taką decyzję czekał ksiądz Jerzy. I ludzie, którzy tłumnie przybyli pod kościół. Ostatecznie, w ciszy i skupieniu, z modlitwą na ustach przeniesiono obraz w wyznaczone miejsce.
Już wtedy jednak ksiądz Jerzy czuł się coraz bardziej przygnębiony. Wydawało mu się przez moment, że na stałe zagościły nad Polakami czarne chmury. Słyszał, że już o północy zatrzymano ponad trzy tysiące ludzi i aresztowano blisko dziesięć tysięcy działaczy związkowych, których przewieziono do zakładów karnych. Powaliła go z nóg wiadomość o wprowadzeniu godziny milicyjnej, czyli zakazie opuszczania domu od 22.00 do 6.00. I o tym, że Niezależny Samorządny Związek Zawodowy „Solidarność” został zdelegalizowany.
Kolejne dni były do siebie podobne. W mieście stały opancerzone wozy i czołgi, żołnierze grzali się przy piecach koksowych, gdyż mróz tej zimy był wyjątkowo srogi. Milicjanci i zomowcy budzili przerażenie pistoletami maszynowymi i gumowymi pałkami, które stanowiły element wyposażenia bojowego. Brutalnie rozpraszano wszelkie demonstracje i strajki, ostro pacyfikowano zakłady pracy. Ginęli ludzie. Ksiądz Jerzy był wstrząśnięty. Ujęły go słowa Ojca Świętego, który 18 grudnia 1981 roku zwrócił się z apelem do generała Jaruzelskiego: "Nie można dalej rozlewać polskiej krwi, nie może ta krew obciążać sumień i plamić rąk Rodaków. Zwracam się do Pańskiego sumienia, Generale, do sumień wszystkich tych ludzi, od których zależy w tej chwili decyzja".
Księdzu Popiełuszce zdawało się, że serca Polaków są bardziej zbolałe niż kiedykolwiek. Dlatego gdy tylko dowiedział się, że kardynał Glemp powołał w Warszawie Komitet Prymasowski Pomocy Internowanym i Uwięzionym, od razu zaangażował się w jego działalność. - Pamiętam, jak ksiądz Jerzy przemierzał kościelny korytarz pełen paczek przeznaczonych dla więźniów. Jego przyjścia do kościoła św. Marcina były dla nas radością, bo wiedzieliśmy, że idzie za tym konkretna pomoc - wspomina Maja Komorowska, aktorka.
Ksiądz Popiełuszko często pojawiał się na Starym Mieście i skręcał w ulicę Piwną, gdzie była siedziba Komitetu. Gdy wpadał tam, z pamięci recytował listę ludzi, którzy potrzebowali pomocy. Tym bardziej że wśród internowanych znalazło się wielu jego znajomych, robotników i działaczy opozycyjnych. Ksiądz Jerzy odwiedzał też internowanych w więzieniach. W zakładzie karnym w Białołęce spotkał go kiedyś ksiądz Jan Sikorski. Tak wspomina tę chwilę: - Ksiądz Popiełuszko zjawił się z całym naręczem różnych posłannictw. Pamiętam, że podszedł do mnie na korytarzu i zaczął wymieniać nazwiska ludzi, którym trzeba pomóc: dostarczyć lekarstwa albo ubrania. Widziałem, jak bardzo się o nich troszczy. Zaskoczyła mnie jego wielka troska o więźniów. I to wcale nie o wielkich działaczy, którzy też tam wtedy byli, ale o zwykłego człowieka.
Punkt pomocy powstał również na Żoliborzu, w... mieszkaniu księdza Jerzego. Ludzie garnęli się tam o każdej porze, a on, jak zawsze wyczulony na wszelkie niedole, przejmował się ich losem i starał się pomóc. Częstował herbatą, kanapkami. „Zauważyłem, że nieraz siedzę w domu, chociaż mógłbym gdzieś wyjechać, bo mi szkoda, że może pod moją nieobecność ktoś będzie potrzebował pomocy” - notował później w swoich Zapiskach.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).