Kolejny śląski ksiądz jedzie na misje. Już płaczą po nim m.in. w wielkiej, międzyparafialnej Wspólnocie Jezusa Miłosiernego w Rybniku, którą współzakładał przed pięcioma laty.
Ksiądz Dawid Lubowiecki rozeznał jednak, że Pan Bóg potrzebuje go teraz w Zambii. Uroczyście posłał go na misje w niedzielę 7 sierpnia biskup pomocniczy Marek Szkudło w czasie Mszy św. u świętych Filipa i Jakuba w Żorach. To w tym mieście ks. Dawid urodził się 34 lata temu.
W przeszłości myślał już o wyjeździe do pracy duszpasterskiej w Anglii, ale na szczęście dostał z kurii odmowę. Na szczęście, bo w ciągu następnego roku głębiej rozeznał swoje pragnienie pracy na misjach. I doszedł do wniosku, że jego drogą powinna być raczej Afryka, a nie Europa Zachodnia.
– Może też dlatego, że pociąga mnie ten Kościół radosny, żywy i bardziej ubogi. Akurat w tym czasie przeczytałem też książkę biskupa Rysia „Franciszek” i tak mocno zafascynowałem się świętym z Asyżu, że pewnie gdybym żył osiem wieków temu, poszedłbym za nim. Ciągnie mnie prostota i ubóstwo misji w Afryce – mówi. – A najbardziej mnie w tej drodze fascynuje to, że tam trzeba mocno zaufać opatrzności Pana Boga. Jako ksiądz wszystko miałem: pracę, mieszkanie, samochód. Mówiłem o Panu Bogu i doświadczałem Go, ale brakowało mi jeszcze całkowitego zaufania opatrzności Bożej – przyznaje.
Ewangelizacja w... lawecie
O doświadczanie Bożej opatrzności w codziennej pracy ks. Dawid podpytywał zawsze znajomych misjonarzy. – No i sam od roku, chociaż jeszcze nie wyjechałem, w niesamowity sposób doświadczam, jak Pan Bóg się o mnie troszczy – mówi.
Jak konkretnie? Ks. Dawid zdradza, że w lutym rozbił samochód. Okazało się, że – co zaskakujące – w tej sytuacji jeszcze intensywniej zaczął odczuwać Bożą opiekę. Przejawia się ona także w drobnych, codziennych sprawach. Chciał na przykład pojechać na święta do rodzinnych Żor z Warszawy, gdzie odbywał przygotowanie do misji. – Kolega zaproponował, że mnie podrzuci z moimi rzeczami do Katowic. Tam zaprosił mnie na kawę. Kiedy ją piliśmy, zjawił się inny kolega ksiądz, który mówi: „Co robisz? Bo ja jadę do Żor, zawiozę cię do domu”. I tak spod domu w Warszawie w bardzo w prosty sposób dostałem się pod dom w Żorach... – śmieje się. – W pociągach zacząłem też spotykać niesamowitych ludzi, którym mogłem powiedzieć o Dobrej Nowinie. Zresztą już w chwili, kiedy rozbiłem samochód i przyjechał laweciarz, nie wiem, co mnie natchnęło, ale zacząłem mu mówić o Panu Bogu. Potem pomodliłem się za całą jego rodzinę, a on przyjął Pana Jezusa. Kiedy się żegnał, miał łzy w oczach. Dla mnie to jest niesamowita radość, że nawet w takich sytuacjach Pan Bóg podsyła mi kogoś. Że nie tylko troszczy się o mnie, ale także o innych, którzy mogą usłyszeć o Panu Jezusie – mówi.
Kontrakt na sześć lat
Ksiądz Dawid ma pracować w parafii Bożego Miłosierdzia w Namalundu, w bardzo malowniczej, górzystej okolicy, nad zambijską rzeką Kafue. Proboszczem jest tam inny Ślązak – ks. Wacław Stencel, który ma ks. Dawida wprowadzić w pracę na misjach.
W Zambii ks. Dawid był dotąd tylko raz, przed dwoma laty. Codziennie wieczorem, po powrocie na nocleg do stacji misyjnej, ruszał na spacer. I za każdym razem widział tam zachód słońca.
Od tamtej pory, ile razy patrzy w Polsce na zachodzące słońce, znów widzi afrykański krajobraz. Nasuwają mu się przy tym słowa: „Pójdź za Mną, Ja cię tam potrzebuję”. I w ten sposób zwykłe, zachodzące nad Polską słońce nie daje mu zapomnieć o Afryce.
Mimo to ma nadzieję, że do Polski wróci. – Kontrakt jest na sześć lat. No, chyba że tak się misjami zafascynuję, że zostanę dłużej, albo pojadę na misję w Chinach albo w Boliwii – śmieje się.
Do Afryki poleci prawdopodobnie w listopadzie. – Nie wiem, co mnie spotka jutro! – podkreśla. Mówi o potrzebie totalnego zaufania Panu Bogu, powierzenia Mu dzisiejszego i następnego dnia. – Nie wiem, czy będę miał co jeść, czy będę miał pieniądze, jakie choroby mnie spotkają, czy mój organizm będzie na nie odporny. Zaufanie i kropka – mówi.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).