Granaty przelatują nad ich głowami, dokoła wybuchają bomby, ale karmelitanki bose z Aleppo nie chcą opuścić swego klasztoru. - Jak mogłybyśmy opuścić tych ludzi w ich cierpieniu? Nasza obecność jest dla nich ważna - stwierdziła s. Anne-Francoise, cytowana przez cruxnow.com.
To jedna z dwóch francuskich sióstr ze wspólnoty na obrzeżach Aleppo. Pozostałe cztery to Syryjki.
Mniszki żyją bez prądu i wody, walki i bombardowanie dokoła ich domu nie ustają i - choć nad klasztorem przelatują granaty moździeżowe - żaden z nich nie uderzył w zakonną posesję.
- Ludzie tu cierpią i umierają - mówi członkini wspólnoty, która przygarnęła pod swój dach uchodźców, najuboższych spośród ubogich. Wielu innych uciekło z miasta. Według organizacji pomocowych, ze 160 tys. chrześcijan żyjących z Aleppo przed wojną, dziś pozostało około 40 tys.
- Rozwiązania dyplomatyczne zawiodły - nie ma wątpliwości francuska karmelitanka, dodając, że wraz ze współsiostrami po prostru modli się do Boga o zakończenie wojny.
- Ulitujcie się nad tymi tysiącami istnień, wewnętrznie rozdartymi przez wojnę. Proszę, nie zapomminajcie o nas. Potrzebujemy waszych modlitw i praktycznej pomocy - zaapelowała s. Anne-Francoise za pośrednictwem organizacji Pomoc Kościołowi w Potrzebie.
"Ukraina jest szczerze wdzięczna Polsce - Polakom i polskim władzom - za to, że się nami nie męczą".