Najpierw donoszę, że nie mam żadnej wiadomości o mym najdroższym o. Maksymilianie i o jego śmierci nie otrzymałam nic więcej z całego jego pobytu i męczarni, tylko ten jeden list z 15 czerwca...
Już po wojnie, w 1945 roku, odwiedził Mariannę konwojent z Niepokalanowa, brat Cherubin, który przez chwilę był w Krakowie u swoich współbraci. To oni przekazali mu wiadomość, że matka ojca Maksymiliana prosi o odwiedziny kogokolwiek z Niepokalanowa. Koniecznie chciała porozmawiać z kimś stamtąd, z centrum życia jej syna. Miała też pewne zamiary i plany – chciała oczywiście zamówić prenumeratę „Rycerza”, ale także sprowadzić zwłoki ojca Alfonsa z Powązek do Niepokalanowa. By tego dokonać trzeba było załatwić ekshumację, a ona miała przecież już 75 lat i sama tego zorganizować nie mogła.
„Pani Kolbe drobnego wzrostu była osobą żywego usposobienia i wiele mi opowiadała o swoich trzech synach” – mówił brat Cherubin. Wychodził już od niej, gdy jeszcze go zagadnęła: „Ja widziałam ojca Maksymiliana po jego śmierci”. „To chyba we śnie” – nieśmiało odpowiedział brat Cherubin. „Bracie, to nie był sen” – i zaczęła opowiadać.
Pewnego sierpniowego poranka 1941 roku obudziła się o świcie. Zerwała się z pościeli zastanawiając się, jaki jest dzień tygodnia i co teraz jest do zrobienia. „Wtem ktoś otwiera drzwi. Patrzę, wchodzi ojciec Maksymilian w habicie, uśmiechnięty i mówi do mnie: Mamusiu! zapewniałem ciebie, abyś się o mnie się nie martwiła. Ale teraz jestem szczęśliwy. Tak! bardzo szczęśliwy! Mówiąc te słowa, nie zatrzymuje się, tylko idzie dalej”.
Marianna zaczęła do niego wołać: powiedz, gdzie jesteś? Ale postać wtedy już zniknęła.
Tego samego dnia, po 8 rano do klasztoru przyszedł goniec z magistratu i powiedział, że pani Kolbe wzywana jest do siedziby Gestapo. Wystraszyła się i ona, i Matka Przełożona. Bały się o to, że władze okupacyjne aresztują teraz Mariannę, skoro jej syn jest już więziony. „Pomodliłam się do Matki Bożej i w duchu powiedziałam sobie: co mnie starej zrobią, wzięłam dokumenty i ruszyłam w drogę”. Na miejscu przekazano jej wiadomość o śmierci Rajmunda Kolbe. Wtedy zrozumiała, że wizja syna nie była snem, tylko rzeczywistością.
Niczego więcej się nie dowiedziała, rzeczy osobiste miały zostać wysłane na jej adres. Nie znała żadnych szczegółów śmierci syna. Wiele osób podawało później, że dzielnie zniosła ten cios i nie podupadła w wierze. Ona sama w listach pisze coś zupełnie innego. Może ta różnica wynikała z tego, że Marianna uważała, że taka heroiczna postawa jest godna podziwu, a rozpaczy należy się wstydzić? Ale skąd w niej taka opinia? Może skrywała swoje uczucia i pozwalała sobie na szczere wyznania tylko wobec duchowych ojców? Może rzeczywiście ci, wśród których przebywała widzieli tylko jej niezachwiane zachowanie?
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Opisuje swoje „duchowe poszukiwania” w wywiadzie dla„Der Sonntag”.
Od 2017 r. jest ona przyznawana również przedstawicielom świata kultury.
Ojciec Święty w liście z okazji 100-lecia erygowania archidiecezji katowickiej.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.