"Obecnie matka bolesna"

publikacja 14.08.2016 05:54

Najpierw donoszę, że nie mam żadnej wiadomości o mym najdroższym o. Maksymilianie i o jego śmierci nie otrzymałam nic więcej z całego jego pobytu i męczarni, tylko ten jeden list z 15 czerwca...

"Obecnie matka bolesna" www.znak.com.pl „Najpierw donoszę, że nie mam żadnej wiadomości o mym najdroższym o. Maksymilianie i o jego śmierci nie otrzymałam nic więcej z całego jego pobytu i męczarni, tylko ten jeden list z 15 czerwca, który tu załączam z prośbą o zwrot, bo są w nim ostatnie słowa mego N. Syna, pisane do mnie i dlatego bardzo mi drogie”.

Fragment książki Natalii Budzyńskiej "Matka męczennika" publikujemy za zgodą wydawnictwa Znak. Książkę można wygrać w naszym konkursie.

Pierwszy zachowany list świętego ojca Maksymiliana skierowany jest do matki. Ostatni też.

Pierwszy brzmi tak:

Kraków, 28 X [1912]

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!
Najdroższa Mamo!

Gdy Mama była u nas, opowiadaliśmy Mamie, że pięciu ze lwowskich, a dwóch z krakowskich kleryków ma wyjechać za granicę na studia. Teraz jednak przyszedł rozkaz od O. Prowincjała, żeby siedmiu z naszych (ze lwowskich) tylko pojechało, bo krakowscy mieliby dużo trudności do pokonania z powodu odmiennego rozkładu nauki teologii w różnych miejscowościach. I jeden z nas (Maksymilian) został wyznaczony na wyjazd do Rzymu (na filozofię). Tam będziemy chodzili na uniwersytet „Gregorianum”. Inni pojechali na kilka dni do domu. Ja nigdziem nie pojechał, bo tata jest tutaj, a z mamą widzieliśmy się po wakacjach, z tamtych zaś prawie wszyscy już 3 lata nie oglądali rodzinnych progów. Za to przez ostatnie 2 dni wolno mi – gdzie, kiedy i jak długo chcę – przebywać z Tatą.

Co do Józia, tom do niego osobno nie napisał, bo Mama zapewne będzie u niego na Wszystkich Św[iętych] i wszystko mu opowie.

W końcu proszę o szczególną modlitwę, bo tego tylko mi potrzeba; o inne bowiem wszystko stara się sam św. Zakon jak najlepsza Matka, a tam niebezpieczeństwa dużo; tak np. słyszałem, że tam baby nawet zaczepiają zakonników, a przecież codziennie trzeba będzie chodzić do i ze szkoły.

Prosiłbym także, aby Mama powiedziała Józiowi, że go proszę o westchnienie po Komunii św. i żeby tam wspomniał choć króciutko o mnie w modlitwie do św. Antoniego. Jeżeli ten Święty (jak Józio pisał) niczego mu jeszcze nie odmówił, to i teraz wysłucha i będzie się mną opiekował.

Teraz zbieram się już do podróży. Wyjeżdżamy dziś wieczór, a w środę w południe będziemy już na miejscu, bo jedziemy pociągiem pospiesznym. O godz. 15 będziemy gdzieś w Pontebbie, a o 22 w Bolonii, (bo Włosi liczą czas do 24 godz.).

Po podróży może napiszę co ciekawego z drogi. Teraz polecamy się gorąco modlitwom

zawsze wdzięczni synowie
Maksymilian.

Ostatni jest pisany w języku niemieckim w Oświęcimiu 15 czerwca 1941 roku:

Moja kochana Mamo,
Pod koniec miesiąca maja przyjechałem z transportem do obozu w Oświęcimiu.
U mnie jest wszystko dobrze. Kochana Mamo, bądź spokojna o mnie i o moje zdrowie, gdyż dobry Bóg jest na każdym miejscu i z wielką miłością pamięta o wszystkich i o wszystkim.
Byłoby dobrze przed moim następnym listem nie pisać do mnie, ponieważ nie wiem, jak długo tu pozostanę.
Z serdecznymi pozdrowieniami i pocałunkami

Kolbe Rajmund

Jest napisany tak lekko, jakby zawierał pozdrowienia z nad morza: Tak sobie tu przyjechałem, jestem zdrowy, wszystko jest w porządku, nie wiem kiedy wrócę. Wszyscy wiemy, że listy pisane z Oświęcimia tak właśnie musiały brzmieć, obozowa cenzura innej wiadomości by nie przepuściła.

Przed wybuchem II wojny światowej Niepokalanów był największym klasztorem męskim na świecie. Trudno sobie dzisiaj wyobrazić, że mieszkało tam ponad siedmiuset zakonników, a nakład „Rycerza Niepokalanej” dochodził do miliona egzemplarzy! Oprócz niego Franciszkanie drukowali jeszcze „Mały Dziennik” (jeden z największych polskich dzienników z nakładem 300 tysięcy egzemplarzy), „Biuletyn Misyjny”, „Echo Niepokalanowa”, „Miles Immaculatae” (czyli „Rycerz” wydawany dla księży po łacinie), „Rycerzyka Niepokalanej” i „Małego Rycerzyka Niepokalanej”. Do tego na terenie klasztoru działała Ochotnicza Straż Pożarna złożona z braci zakonnych, co było ewenementem na skalę świata.

W 1938 roku istniejące w Niepokalanowie Radio Niepokalanów nadało pierwszą próbną audycję. W planach była nawet budowa lotniska na potrzeby wydawnictwa. Ojciec Maksymilian był już wtedy znaną w kraju osobą. Z pewnością wiedział też, co się dzieje na świecie, szczególnie u zachodnich sąsiadów. W marcu 1938 roku był w Berlinie na kongresie Polaków w Niemczech. Widział swastyki, agresję i stan gotowości do walki.

Zaraz po ataku Niemiec na Polskę ojciec Maksymilian dostał polecenie od prowincjała, by podlegli mu bracia opuścili klasztor i podjęli służbę w Czerwonym Krzyżu. W Niepokalanowie zostało dwóch ojców i czterdziestu braci. Ojciec Kolbe, mimo, że otrzymał od polskiego rządu paszport i mógł wyjechać z kraju, postanowił zostać. Dość szybko klasztor stał się miejscem ukrycia rannych w kampanii wrześniowej żołnierzy i ponad półtoratysięcznej grupy Żydów wysiedlonych głównie z terenów Wielkopolski. 19 września pozostali w Niepokalanowie zakonnicy zostali wywiezieni do obozu w Lamsdorf, a później przewiezieni do Amtitz i wreszcie do Ostrzeszowa, gdzie byli więzieni aż do grudnia 1939 roku.

W drogę zabrali ze sobą figurę Niepokalanej, która wzbudzała w niemieckich żołnierzach takie zaciekawienie, że kazali sobie z nią robić zdjęcia. Po trzech miesiącach internowania, w święto Niepokalanego Poczęcia NMP czyli 8 grudnia, zakonnicy wagonem towarowym dotarli do Warszawy. Data ich uwolnienia robi wrażenie.

Niepokalanów był rozgrabiony. W nowych wojennych warunkach franciszkanie przede wszystkim troszczą się o uciekinierów, których utrzymują w Niepokalanowie. W lipcu 1940 roku Marianna dostaje kartkę od syna: „Najdroższa Mamo! Przy okazji posyłam nieco wieści z Niepokalanowa. Jest to drugi list skierowany tym razem do wszystkich braci rozproszonych po świecie. U nas – dzięki Niepokalanej – jeszcze możliwie. Co jutro przyniesie, nie wiemy. Ale też wiedzieć nie potrzebujemy. Niepokalana o tym wie. Z prośbą o modlitwę wdzięczny syn”. Ten list ją uspokaja, zwłaszcza zwrot „u nas jeszcze możliwie”. Wtedy nie było jeszcze tak źle.

W Krakowie tyle się dzieje. Siostra M. Eryka Patla wspominała: „Wojna zastała mnie w domu macierzystym, gdzie pełniłam obowiązki szewca. Panika, niepokój wcisnęły się i za mury klasztorne. Powoli, stopniowo zaczęłyśmy odczuwać skutki wojny – ciężkie rządy okupanta. W domu macierzystym zawsze licznym, ciężko było szczególnie z aprowizacją w okresie, gdy uciekinierów było nieraz 700–800. Często do północy obierałyśmy ziemniaki na zupę lub wyrabiały ciasto na makaron na dzień następny. W ten sposób dożywiało się tych biedaków”. W klasztorze felicjanek ukrywał się między innymi ksiądz Ignacy Posadzy, superior generalny Towarzystwa Chrystusowego istniejącego dopiero od kilku lat.

Marianna musiała przekazać od niego pozdrowienia, bo w liście wysłanym z Niepokalanowa w październiku 1940 ojciec Maksymilian dziękuje za nie i pisze: „Czy się zobaczymy? Nie wiem, ale przypuszczam, że przecież znajdzie się jeszcze kiedy po temu sposobność. Zresztą niech Niepokalana kieruje i w tej sprawie jak Jej się podoba”. A dalej: „Braciom polecam, by nie posyłali do rodzin swych fotografii, to i ja nie chciałbym się z tego wyłamać”. Marianna nie dostała więc jego aktualnego zdjęcia, ciągle miała tylko te stare, wysyłane jeszcze z Japonii. Takie w każdym razie zachowało się u krakowskich felicjanek na Smoleńsku. Jeśli ojciec Maksymilian wysłał matce odpis listu, jaki był rozsyłany do wszystkich braci przebywających poza Niepokalanowem, to wiedziała ona dokładnie o tym, co się u niego działo i dzieje. Taki list okólny Maksymilian napisał w styczniu 1941 roku, by bracia zakonni nie stracili kontaktu z klasztorem.

W Niepokalanowie praca wre: franciszkanie prowadzą mleczarnię okręgową, naprawiają maszyny rolnicze, budują nowe, naprawiają traktory, samochody, rowery, wciąż pomagają potrzebującym. Udało im się nawet wydać jeden numer „Rycerza Niepokalanej”. Władzom okupacyjnym tak prężnie działający klasztor nie przypadł jednak do gustu.

17 lutego po południu Maksymilian wraz z czterema innymi braćmi był już na Pawiaku. Władze zakonne franciszkanów zostały szybko o tym powiadomione, ale czy równie szybko dowiedziała się Marianna? Kolbe pisywał po niemiecku do braci z prośbą o przysłanie paczki z bielizną. Zawsze pamiętał o tym, żeby przypomnieć o najważniejszym: codziennej modlitwie i ufności w Niepokalaną. W maju bracia w Niepokalanowie otrzymują kartkę: „Pozwolono mi dwa razy na miesiąc otrzymywać paczki żywnościowe po 5 kg. Należy je oddawać w polskim komisariacie policji nr 7, ul. Krochmalna 56, 5. i 20. każdego miesiąca w godzinach od 12 do 18”. Paczkę nadaną 5 maja zdążył jeszcze otrzymać i szybko odpisał, że teraz bardzo pilnie potrzebuje jeszcze cywilnego ubrania – tak każe komendant. Następny list to ten ostatni: jedyny wysłany z obozu w Auschwitz, do Marianny.

Kiedy tylko do Krakowa dotarła wiadomość o aresztowaniu syna Marianny, wszystkie siostry modliły się o jego życie przed Najświętszym Sakramentem. Mówiła o tym siostra M. Michalina Gawlik: „w klasztorze mówiono o uwięzionym o. Maksymilianie Kolbe i bardzo się siostry modliły o jego uwolnienie”.

„Gdy był w więzieniu to gdym się zabierała do jedzenia lub spania, czułam bardzo dotkliwie, że on tam głód cierpi, on tam marznie, ale zawsze jeszcze trochę nadziei /miałam/, którą mi Przew. Ojciec Prowincjał pisywał i Bracia Ducha dodawali” – pisała Marianna już po śmierci ojca Maksymiliana. Przez ten trudny dla niej czas była w stałym kontakcie z braćmi z Niepokalanowa, którzy przekazywali jej wszystko to, czego udało im się dowiedzieć i podtrzymywali ją na duchu.

Już po wojnie, w 1945 roku, odwiedził Mariannę konwojent z Niepokalanowa, brat Cherubin, który przez chwilę był w Krakowie u swoich współbraci. To oni przekazali mu wiadomość, że matka ojca Maksymiliana prosi o odwiedziny kogokolwiek z Niepokalanowa. Koniecznie chciała porozmawiać z kimś stamtąd, z centrum życia jej syna. Miała też pewne zamiary i plany – chciała oczywiście zamówić prenumeratę „Rycerza”, ale także sprowadzić zwłoki ojca Alfonsa z Powązek do Niepokalanowa. By tego dokonać trzeba było załatwić ekshumację, a ona miała przecież już 75 lat i sama tego zorganizować nie mogła.

„Pani Kolbe drobnego wzrostu była osobą żywego usposobienia i wiele mi opowiadała o swoich trzech synach” – mówił brat Cherubin. Wychodził już od niej, gdy jeszcze go zagadnęła: „Ja widziałam ojca Maksymiliana po jego śmierci”. „To chyba we śnie” – nieśmiało odpowiedział brat Cherubin. „Bracie, to nie był sen” – i zaczęła opowiadać.

Pewnego sierpniowego poranka 1941 roku obudziła się o świcie. Zerwała się z pościeli zastanawiając się, jaki jest dzień tygodnia i co teraz jest do zrobienia. „Wtem ktoś otwiera drzwi. Patrzę, wchodzi ojciec Maksymilian w habicie, uśmiechnięty i mówi do mnie: Mamusiu! zapewniałem ciebie, abyś się o mnie się nie martwiła. Ale teraz jestem szczęśliwy. Tak! bardzo szczęśliwy! Mówiąc te słowa, nie zatrzymuje się, tylko idzie dalej”.

Marianna zaczęła do niego wołać: powiedz, gdzie jesteś? Ale postać wtedy już zniknęła.

Tego samego dnia, po 8 rano do klasztoru przyszedł goniec z magistratu i powiedział, że pani Kolbe wzywana jest do siedziby Gestapo. Wystraszyła się i ona, i Matka Przełożona. Bały się o to, że władze okupacyjne aresztują teraz Mariannę, skoro jej syn jest już więziony. „Pomodliłam się do Matki Bożej i w duchu powiedziałam sobie: co mnie starej zrobią, wzięłam dokumenty i ruszyłam w drogę”. Na miejscu przekazano jej wiadomość o śmierci Rajmunda Kolbe. Wtedy zrozumiała, że wizja syna nie była snem, tylko rzeczywistością.

Niczego więcej się nie dowiedziała, rzeczy osobiste miały zostać wysłane na jej adres. Nie znała żadnych szczegółów śmierci syna. Wiele osób podawało później, że dzielnie zniosła ten cios i nie podupadła w wierze. Ona sama w listach pisze coś zupełnie innego. Może ta różnica wynikała z tego, że Marianna uważała, że taka heroiczna postawa jest godna podziwu, a rozpaczy należy się wstydzić? Ale skąd w niej taka opinia? Może skrywała swoje uczucia i pozwalała sobie na szczere wyznania tylko wobec duchowych ojców? Może rzeczywiście ci, wśród których przebywała widzieli tylko jej niezachwiane zachowanie?

Tymczasem z listów do franciszkanów w Niepokalanowie wynika, że po śmierci syna przechodziła poważną walkę duchową. Być może był to pierwszy raz, kiedy zupełnie nie mogła pogodzić się z wolą Bożą i nie zgadzała się na taki Jego wobec niej plan. Z jednej strony wypominała Matce Bożej, że nie zadbała o tak oddanego sługę, z drugiej czuła się winna za te pretensje. Wypominała tak, jak robi to miliony matek na całym świecie: dlaczego dopuściłeś do tego, żeby umarł mój syn, właśnie on, który całe życie Tobie poświęcił? Im więcej się modliła, tym większe miała pokusy.

„Pokusy były nieraz tak straszne, że chciały mnie pozbyć ufności w pomoc N. Matuchny Niepokalanej. Czasem czułam żal, że sprawiałam przykrość N. Matuchnie najlepszej. Przechodziłam, gdyby tak można nazwać męki fizyczne i duchowe. Bo gdyby był umarł w Niepokalanowie, to bym przynajmniej wiedziała, gdzie jest pochowany. Choćbym z radością oddała życie za jego wykupienie, to jednak w modlitwach bałam się gwałtownie prosić o jego wyzwolenie, bo zaraz mi coś mówiło, że nade wszystko prosić o to, co mu najwięcej potrzebne do uświęcenia i chwały Bożej. Gwałtownie tylko prosiłam – z tym wewnętrznym przeświadczeniem jak matka kochająca swe dzieci prawdziwie, o moc miłości męczenników mocniejszą nad śmierć, którzy szli z radością na okrutne męki. Ponieważ ponad miłość naturalną wyżej cenić trzeba miłość Bożą i szczęście swych dzieci prawdziwe i wieczne, trwało, tak, szczęście wieczne, trwałe. Słuchałam, choć z rozdartym sercem, tego głosu wewnętrznego”. I jeszcze: „Ogarniała mnie pewnego rodzaju zazdrość widząc innych wyzwolonych”.

Ojciec Maksymilian Kolbe zginął 14 sierpnia w bunkrze śmierci po ponad dwóch tygodniach bez wody i jedzenia i po podaniu w serce zastrzyku z fenolu. Dzień później, 15 sierpnia w Kościele obchodzona jest uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. W październiku Marianna wciąż nie znała jeszcze żadnych szczegółów tej śmierci. „Najpierw donoszę, że nie mam żadnej wiadomości o mym najdroższym o. Maksymilianie i o jego śmierci nie otrzymałam nic więcej z całego jego pobytu i męczarni, tylko ten jeden list z 15 czerwca, który tu załączam z prośbą o zwrot, bo są w nim ostatnie słowa mego N. Syna, pisane do mnie i dlatego bardzo mi drogie”.

Od tego czasu podpisywała swoje listy tak: „Kreślę się właściwym tytułem, obecnie matka bolesna. Marya Kolbowa”.