Za świątynię posłużyło mieszkanie, za ołtarz – zwykły stół. Gdy na Kosowo spadały bomby, u niej odbywał się chrzest dziewięciorga dzieci.
Chrzty i pogrzeby
– Ksiądz mówił: „Pani Basiu, pani słyszy te samoloty? Jaka u nas atmosfera, tutaj Duch Święty działa!” – opowiada Barbara. Spośród wielu chrztów, które odbyły się w jej mieszkaniu, najbardziej zapamiętała ten, który miał miejsce podczas bombardowania Kosowa. Ks. Mato oraz ks. Krzysztof Ośka z Towarzystwa Chrystusowego ochrzcili wtedy dziewięcioro dzieci. – Księża mówili: „Daj ten duży dzbanek, wodę trzeba lać!”. Wszyscy się śmiali – wspomina. Nie zawsze było jednak tak wesoło. Jedno życie się zaczynało, drugie kończyło. Barbara opowiada o odejściu swojej znajomej, Jadwigi. – Zadzwoniłam do ks. Mato jeszcze przed jej śmiercią. Bardzo chciała przyjąć sakrament pokuty. Przyjechał, wyspowiadał ją, udzielił Komunii – mówi. Umarła dwa dni później. Niewielu chciało zająć się przygotowaniami do pogrzebu, Barbara została z tym sama. – Ja w życiu nikogo zmarłego nie ubierałam, ale Pan Bóg daje ogromną siłę – wspomina. Na pogrzeb przyjechało trzech księży i sześć sióstr zakonnych. – Była chowana jak królewna – uśmiecha się Barbara. Kościół i miejscowa społeczność zaopiekowali się dziećmi.
Po pogrzebie szła po schodach do mieszkania. Na korytarz wyszły sąsiadki: „Nikt w Gostiwarze nie miał takiego pogrzebu. Barbara, ty tutaj Kościół budujesz!”. „Nie buduję żadnego kościoła” – odpowiadała. Dopiero później dotarło do niej, że kobietom nie chodziło o budynek z cegły, tylko o wspólnotę. Wszyscy ją czuli.
Ostatnią wolą zmarłej było ochrzczenie dzieci. – Miałam wewnętrzne przeświadczenie, że powinnam to zrobić, dużo się modliłam – przyznaje. Zadzwoniła do kilku osób i udało się: dzieci zostały ochrzczone.
Miejscowym katolikom pomagała na wiele sposobów. Wspomina m.in. dwoje dzieci, które przygotowywała do Pierwszej Komunii Świętej. – Nie byłam katechetką, nie miałam żadnego przygotowania teologicznego. Wiedziałam jednak, że Duch Święty mi w tym pomaga – opowiada.
Z dala od granic
Dzieci wyjechały na studia do Polski, a w głowach Barbary i Kostka już dawno pojawił się pomysł na powrót. Doszło do niego w 2000 r. – Nie wiedzieliśmy, gdzie się osiedlić. Czy pojechać na Górny Śląsk, gdzie mieszkaliśmy kilkadziesiąt lat wcześniej, czy gdzie indziej. Ostatecznie padło na Łódź. Z doświadczenia wiedzieliśmy, że miejscowości przygraniczne nigdy nie są bezpieczne. Centrum wydawało nam się najlepszym wyborem – przyznaje Barbara.
Czasami brakuje jej Macedonii, ale nie chciałaby tam mieszkać. Przyjeżdża raz w roku na dwa miesiące, to wystarczy. Nie ma sensu wracać do kraju, z którego po rozpadzie Jugosławii wielu zaczęło uciekać. Ze znajomych nie został prawie nikt.
Po przyjeździe do Łodzi zaczęło jej brakować wspólnoty. Żeby odnaleźć równowagę, weszła do Odnowy w Duchu Świętym, a później do neokatechumenatu. – Zawsze miałam to w sercu, po prostu potrzebowałam Kościoła na co dzień – podsumowuje.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nie było ono związane z zastąpieniem wcześniejszych świąt pogańskich, jak często się powtarza.
"Pośród zdziwienia ubogich i śpiewu aniołów niebo otwiera się na ziemi".
Świąteczne oświetlenie, muzyka i choinka zostały po raz kolejny odwołane przez wojnę.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.