Wyznanie grzechów. Dla wielu to moment najtrudniejszy. Ale – jak powiada św. Augustyn – „początkiem dobrych czynów jest wyznanie czynów złych”.
Choćby dusza jak trup…
Najważniejsze jest to, żeby niczego, co istotne, a co wyrzuca nam sumienie, nie zatajać przed spowiednikiem. Nie owijać w bawełnę, mówić prosto z mostu. Jak u lekarza. „Jeśli bowiem chory wstydzi się odkryć ranę lekarzowi, sztuka lekarska tego nie uleczy, czego nie rozpozna” (św. Hieronim). Osobom, które spowiadają się regularnie i zasadniczo tylko z grzechów powszednich, może grozić pokusa wdawania się w nadmierne szczegóły, silenia się na oryginalność. Na to także warto uważać.
Jeśli już po odejściu od konfesjonału czy nawet w trakcie rozgrzeszenia człowiek uświadomi sobie, że zapomniał czegoś wyznać, nie trzeba prosić o „poprawkę”. Akt absolucji obejmuje wszystkie grzechy. Także te, o których zapomnieliśmy, a nawet ich nie dostrzegamy. Ważne jest, aby w momencie spowiedzi być prawdziwym, mieć dobrą wolę. Jeśli pozostaną w nas wątpliwości, to przy następnej spowiedzi można wyznać ten zapomniany grzech.
Zdarza się, że spowiednik zachowa się w taki sposób, że penitent poczuje się obrażony. Zabraknie wrażliwości, puszczą nerwy, pojawi się podniesiony głos. Zranienie w konfesjonale długo zostaje w pamięci, bo w chwili spowiedzi jesteśmy w stanie podwyższonej wrażliwości i bezbronności. Na pewno księża muszą bardzo uważać, by do takich sytuacji nie dochodziło. Z drugiej strony mój akt wiary, którym uznaję konieczność pośrednictwa kapłana, nie zamienia automatycznie spowiednika w anioła czy św. Jana Vianneya. To jest nadal człowiek, grzesznik, gliniane, kruche naczynie z Bożym miłosierdziem, z określonym (czytaj ograniczonym) doświadczeniem, inteligencją, wrażliwością.
Dobrze, że papież Franciszek stawia wysokie wymagania spowiednikom i ciągle ich napomina, by pamiętali, że mają być sługami miłosierdzia Bożego. Ale to napomnienie trzeba uzupełnić także pokorną prośbą do penitentów – nie oczekujmy, by spowiadali nas tylko wybitni spowiednicy, umiejmy przyjąć także posługę przeciętnych. Nie obrażajmy się na Boga, jeśli skrzywdzi mnie Jego słaby reprezentant. Tu nie chodzi o usprawiedliwianie błędów spowiedników. Chodzi o wiarę w to, że Bóg działa mimo ludzkiej słabości, a często wręcz posługując się ludzką słabością. Chodzi o to, że nie wycofuję mojej wiary w Kościół, gdy będzie ona wypróbowana jakimś zgorszeniem czy bólem w konfesjonale.
„Trybunał miłosierdzia” – tak nazywa Jezus spowiedź w rozmowie ze św. Faustyną. Mówi: „…tam są największe cuda, które się nieustannie powtarzają. Aby zyskać ten cud, nie trzeba odprawić dalekiej pielgrzymki ani też składać jakichś zewnętrznych obrzędów, ale wystarczy przystąpić do stóp zastępcy Mojego z wiarą i powiedzieć mu nędzę swoją, a cud miłosierdzia Bożego okaże się w całej pełni. Choćby dusza była jak trup rozkładająca się i choćby po ludzku już nie było wskrzeszenia, i wszystko już stracone – nie tak jest po Bożemu, cud miłosierdzia Bożego wskrzesza tę duszę w całej pełni”.
W tekście strawestowałem wiersz ks. Jerzego Szymika „Ostatnia wieczerza”
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
"Każdy z nas niech tak żyje, aby inni mogli rozpoznać w nas obecność Pana".
Franciszek spotkał się z wiernymi na modlitwie Anioł Pański.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.