Jeden dostał ją od dziadków, drugiemu pomogli rodzice, trzeci – wydał na nią swoje oszczędności, innemu zafundował proboszcz. Ale wszyscy są jednakowo dumni.
Wyglądają jak księża, ale księżmi nie są. Po kilku tygodniach noszenia stroju duchownego przekonali się na własnej skórze, jak to jest, gdy „czarny” pojawia się na ulicy.
Oto jestem!
Przemysław Faruń. Świdnica. Chciał iść do seminarium, a mimo to próbował dostać się wszędzie indziej, tylko nie tam. I to z powodzeniem. – Wybrałem uczelnię najdalszą i najmniej oczekiwaną – Akademię Górniczo-Hutniczą w Krakowie. Przeżyłem tam wzloty i upadki w wierze. Jednak żywa obecność Jana Pawła II i uczestnictwo w klimatycznych „dwudziestkach” (Mszach św. dla studentów) w Duszpasterstwie Akademickim na Miasteczku Studenckim upewniały mnie, że studia na AGH to nie jest to. Nigdy nie żałowałem i nie żałuję dwóch lat spędzonych w Krakowie. Poznałem siebie, poznałem też wielu ciekawych i wartościowych ludzi. Nauczyłem się życia, samodzielności. A teraz jestem tutaj i jestem szczęśliwy, ale wciąż mam wiele kontaktów z Krakowem.
Jarosław Buczyński. Dzierżoniów. Historia, bez szału, brzmi tak: – Po Pierwszej Komunii w zasadzie przestałem chodzić do kościoła. Rodzice naciskali, a ja swoje, więc odpuścili. Na nowo do kościoła zacząłem uczęszczać w drugiej klasie gimnazjum, kiedy moi o rok starsi koledzy przygotowywali się do bierzmowania. Chodziłem, żeby chodzić, dla towarzystwa. Później oni w większości pożegnali się z regularnym życiem sakramentalnym, a ja zostałem – było mi po prostu dobrze na liturgii. Tak dobrze, że w trzeciej klasie gimnazjum zostałem przyjęty do LSO w swojej parafii. Wtedy też pojawiły się pierwsze konkretne myśli o seminarium, o kapłaństwie. Miałem w sobie takie przekonanie i głos: „idź do seminarium” – więc robiłem wszystko, aby tak się stało. Nie walczyłem z Bogiem. Nie chciałem, bo to nie ma sensu. W starciu z Nim byłem bez szans. Dzisiaj jestem już na trzecim roku i jestem szczęśliwy. Gdybym miał jeszcze raz wybierać, bez wahania wybrałbym seminarium.
Olimpiusz Hyla. Ziębice. Od Pierwszej Komunii był ministrantem w parafii, nieprzerwanie aż do matury. – Jednak do ukończenia gimnazjum nie myślałem o kapłaństwie, a przecież służyłem do Mszy św. bardzo chętnie i często. Można powiedzieć, że mnie to fascynowało. Byłem jednak zajęty nauką, chciałem zostać lekarzem jak mój starszy brat – przyznaje. I chociaż o seminarium nie myślał, cieszył się zaufaniem swoich księży. Imponowali mu. – W liceum po raz pierwszy sięgnąłem po Ewangelię, zainteresowałem się książkami o życiu Kościoła i św. Jana Pawła II. Wkrótce zauważyłem, że zajmuje mi to coraz więcej czasu. Inne tematy przestały być atrakcyjne – mówi. Kościelna edukacja była na tyle intensywna, że pod koniec pierwszej klasy ogólniaka uchodził w środowisku za eksperta w sprawach wiary. Już nie tylko rówieśnicy traktowali go trochę jak księdza, inni także pytali, zaczepiali, sprawdzali, a on chciał być coraz lepiej przygotowany do udzielania rad, odpowiedzi i wyjaśnień. Więc jeszcze więcej czytał, jeszcze gorliwiej się modlił i pilniej przyjmował sakramenty. Gdy poszedł do seminarium – zaskoczenia nie było.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).