Ewa i Paulina tego samego dnia oznajmiły rodzicom, że idą do zakonu. – Może to nie był szok, ale wstrząs. Przeraziłam się swojego przerażenia, ale Pan Bóg dał mi łaskę, że się szybko opamiętałam – wspomina ich mama Jadwiga Dygas.
Siostra Bernadeta mówi, że dopiero w zgromadzeniu, za podpowiedzią sióstr, uświadomiła sobie, że powołanie wyssała z mlekiem matki. Już w IV klasie szkoły podstawowej modliła się o łaskę bycia w zakonie, a trzy lata później czuła, że Bóg ją wzywa i wysłuchał tego, czego pragnęła w sercu. Wtedy też pojechała na rekolekcje do sióstr do Otwocka z koleżanką, która tam chciała wstąpić do zakonu. – Dla mnie wszystko tam było cudowne, czułam, że to jest to i tam mam być. Ale byłam jeszcze za młoda. Miałam 15 lat – mówi.
Zanim Ewa i Paulina wybrały dla siebie miejsce i zakon, pisały do różnych zgromadzeń. – Rodzice pytali, skąd mamy tyle listów, a my mówiłyśmy, że to znajomi do nas piszą i starałyśmy się jak najszybciej wyjmować ze skrzynki korespondencję – śmieje się s. Bernadeta. – Wtedy wszędzie razem chodziłyśmy i jeździłyśmy. Zauważyłyśmy, że każde zgromadzenie jest inne. Pamiętam, że kiedyś podróżowałyśmy całą noc na trzydniowe rekolekcje do takiego czynnego zgromadzenia. A tam od progu wszystko nas denerwowało i kolejną noc również spędziłyśmy w podróży. Wracałyśmy do domu – dodaje.
Kiedy o swoich życiowych planach poinformowały rodziców, mama przygotowała listę zakupów. – Bo jak się wychodzi za mąż, to wszystko musi być nowe i wyprawę trzeba zrobić – mówiła. Lista była długa i konsekwentnie realizowana.
Autentyczne powołanie
– Rodzina przychodziła do nas żegnać się, jak byśmy miały umierać. Przynosili kwiaty. A my mówiłyśmy, że przecież będą mogli nas odwiedzać – wspominają siostry. Rodzice stali za nimi murem. Pozwalali na te pożegnalne odwiedziny, ale zabraniali jakichkolwiek dyskusji, które miałyby odwodzić je od zamierzonej życiowej drogi. – Niektórzy z bliskich i znajomych mówili, że to nasza wina, iż córki idą do klasztoru, bo jesteśmy tacy pobożni. A tu nikogo nie można zmusić do takiego życia. Tam nie można być na siłę, bo by człowiek zwariował. Jest wielka łaska i ktoś, kto wierzy, rozumie to – mówi pani Jadwiga.
Jej mąż dodaje, że klasztor nie może być ucieczką przed czymś. Musi być autentyczne powołanie. – Rodzice bronili nas i zaufali nam całkowicie. Jak przyjechałam od sióstr z Otwocka i w domu otworzyłam szafę, nie było tam żadnych moich ubrań. To było niecałe pół roku po tym, jak się wyprowadziłam. Pytam: „Mamo, gdzie są moje ubrania?”. A ona odpowiada, że poszłam do zakonu, to po co ma je trzymać. Oddała ubogim. To pytam: „A jak bym wróciła?”. Odpowiedziała: „To by się kupiło nowe. Zakładam, że jak poszłyście, to wytrwacie”.
Mijał pierwszy rok życia zakonnego sióstr Dygas. W Krakowie na obłóczynach u Ewy, która przyjęła zakonne imię Teresa, Paulina zaczęła coś przebąkiwać, że nie widzi się tam, gdzie jest i chce porozmawiać z matką ksieni w Krakowie. – Ja się wtedy przeraziłam. Klauzura. Za kraty. Nie ma mowy. Nie zgodziłam się na tę jej rozmowę. Bałam się, że ona już tam zostanie – wspomina J. Dygas. Jej mąż dodaje, że krata, przez którą mogli rozmawiać z córką, jest w krakowskim klasztorze tak gęsta, że nawet nie mógł zobaczyć jej całej twarzy. Albo widział policzek, albo ucho, albo oko. – Mnie też się wydawało, że w klasztorze klauzurowym każdy chodzi ze złożonymi rękoma, że smutek jest, jakby wciąż deszcz padał. A tam jest dużo radości, szczęścia. Teraz to wiem – mówi pan Andrzej. Paulina wróciła do Otwocka, ale czuła, że to nie jest jej miejsce.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).