– Ludzie mówią: „Co to za pomysł – budować kościół, kiedy na Zachodzie je zamykają” – opowiada Elżbieta Grocholska-Zanussi. – Odpowiadam, że Pan Jezus siadł z uczniami do kolacji, Ostatniej Wieczerzy, żeby spotkać się z nimi realnie. Do takiego spotkania potrzebna jest każda nowa świątynia.
Bóg, żyjąc na ziemi, miał takie ciało jak my – mówi pani Elżbieta. – Żeby odnaleźć w sobie ten Boski element, musimy wejść do kościoła, który ma mury, ogrzewanie, dzwony, ołtarz. Usiąść przy stole jak uczniowie z Chrystusem, a potem starać się okazywać bliźnim miłość, której nas nauczył. Nie żyć jak bydlęta, czuwające przy swoich żłobach i majątkach, ale patrzeć w górę. W każdym kościele możemy się wydobyć z gnuśnej materii i dotknąć nieba.
Bezinteresowny dar
W latach 70. ubiegłego wieku pani Elżbieta obiecała zbudowanie kościoła mieszkańcom wsi Bochotnica, położonej 4 km od Kazimierza Dolnego. Jakby w ten sposób odwoływała się do tradycji swoich arystokratycznych przodków – Grocholskich i Czetwertyńskich, którzy ufundowali m.in. sobór Przemienienia Pańskiego w Winnicy, dziś leżącej na Ukrainie, i kościół Wszystkich Świętych w Grocholicach. W 2013 r. byłam świadkiem jej rozmowy z mężem, wybitnym reżyserem Krzysztofem Zanussim. Przekonywała go, że lepiej będzie przeznaczyć należącą do niej część małżeńskich pieniędzy na budowę kościoła w Bochotnicy niż trzymać je na czarną godzinę. – Taki bezinteresowny dar świadczy o głębokiej wierze ofiarodawczyni, pokazuje, że Bóg jest dla niej na pierwszym miejscu – uważa ks. Tomasz Lewniewski, proboszcz parafii pw. św. Jana Chrzciciela i Bartłomieja Apostoła w Kazimierzu Dolnym, który sprawuje zarząd nad wybudowaną świątynią i odprawił w niej już dwie Msze św. – Pani Zanussi mogłaby zainwestować w wiejski dom kultury, a ona zdecydowała się na kościół.
Krystyna Brzozowska, urodzona w tej wsi i mieszkająca tam do dziś, nie chce ani chwalić, ani ganić inicjatywy, żeby się nie narazić tej części społeczności Bochotnicy, która, jak mówi, „jest zdrowa i ma siłę dojeżdżać do kościoła w Kazimierzu Dolnym”. – Starsza i najmłodsza generacja jest zadowolona, bo teraz będzie mogła częściej chodzić do kościoła - dodaje.
- Ten kościół na pewno będzie wykorzystany duszpastersko – jest przekonany ks. Krzysztof Podstawka, wicekanclerz kurii w Lublinie. – Został wybudowany za zgodą abp. Józefa Życińskiego, którego pamięć bardzo szanujemy. Brakuje jeszcze ławek, podłogi, wyposażenia wnętrza, a dopiero kiedy spełni się te wymogi, świątynia może zostać poświęcona. – To jest dzieło pani Zanussi i niech służy wsi – mówi Krystyna Lyszcz, mieszkanka Bochotnicy, doglądająca robotników i pilnująca kluczy do nowego kościoła. – Dzisiaj właśnie wykończyliśmy łazienkę. Będziemy o ten kościół dbali, szanowali go i nim się cieszyli. Dzięki niemu bliżej nam do Pana Boga, a może przez to ludzie się bardziej nawrócą.
Spotkałam ludzi
Kiedy Krzysztof Zanussi kupił stary dom ze stodołą w liczącej tysiąc mieszkańców Bochotnicy, jego żona spostrzegła, że miejscowi chodzą aż 4 km do kościoła w Kazimierzu Dolnym. – Kiedy ich zapytałam, czy nie chcieliby mieć na miejscu świątyni, wszyscy odpowiedzieli twierdząco – wspomina. I jakby w odpowiedzi na tę propozycję mieszkańcy ofiarowali na kościół położoną w środku wsi działkę o wymiarach 50 na 40 m. Niestety, prace, które pani Elżbieta była gotowa podjąć, wstrzymywały ówczesne komunistyczne władze wojewódzkie. Wielokrotnie słyszała, że kościół nie jest wsi potrzebny, lepiej, żeby zbudowali sobie boisko. Pozwolenia nie zdołali uzyskać do początku lat 90. Dopiero kiedy poskarżyli się ówczesnemu biskupowi lubelskiemu – Józefowi Życińskiemu – skutecznie zainterweniował.
– To wieś mocno doświadczona przez historię – opowiada pani Elżbieta. – Kiedy podczas II wojny światowej weszli tu Niemcy, natychmiast rozstrzelali najlepszych rolników, planując, że na ich miejsce przyślą swoich bauerów. Ziemia jest tam niesłychanie żyzna, rodzi wszystko – od truskawek po tytoń, więc chcieli ją wykorzystać. Bochotnickie pagórki to miejsce drugiej tragedii. Spoczywają tam Żydzi, których hitlerowcy przygnali tu z Kazimierza, by dokonać ich egzekucji.
Do budowy świątyni Elżbieta Zanussi ostatecznie zabrała się 13 maja 2013 r., kiedy dostała opieczętowany dokument z wydziału architektury w Puławach, ze zgodą na rozpoczęcie prac. Najpierw budowała wyłącznie z własnych pieniędzy i, broń Boże, nie ogłaszała tego w mediach. Bo jak powtarzała jej teściowa Wanda Zanussi – dobro, o którym się głośno mówi, traci połowę na wartości. Sprzedała działkę po mamie – Barbarze z domu Czetwertyńskiej – i biżuterię, którą dziewięcioro rodzeństwa przekazało właśnie jej. – To była ogromna brosza, złoty pająk z brylancikami, diamentami i rubinami, która schowana w motku wełny przetrwała okupację i komunizm – mówi. Kiedy jej zasoby finansowe się wyczerpały, zaczęła rozsyłać listy do rodziny i znajomych z prośbą o wsparcie. Odzew był znakomity – bardzo wiele osób z całego świata przysyłało jakieś sumy. Dużymi kwotami dofinansowała jej inicjatywę najbliższa rodzina. – Przy okazji tego proszenia spotkałam wielu pięknych, ofiarnych ludzi – podkreśla.
Malarka z piłą
Zdarzało się, że niektórzy goście zaproszeni na kolację do Zanussich ofiarowali spore datki. I tak jest do dziś. Niedawno jedna ze znajomych dała pieniądze na szafę do zakrystii. 94-letnia koleżanka mamy Zanussiego uzbierała sporą sumę wśród bliskich. Biblioteka przykościelna o powierzchni 70 metrów kwadratowych będzie wymalowana za pieniądze Wiesławy Dembińskiej, która była realizatorem dźwięku we wszystkich filmach Zanussiego. – Mój niewiarygodnie pracowity mąż, nieustannie jeżdżący po całym świecie, stale spotyka kogoś, kto chce wspomóc budowę, ale i sam ją dofinansowuje – przyznaje pani Elżbieta. – Kiedy ostatnio kupowałam regały do parafialnej biblioteki, podobnie jak wiele innych mebli, płaciłam za nie kartą męża. Spore sumy przekazały im duże zakłady pracy i archidiecezja lubelska. Z tych pieniędzy w ciągu roku wyrósł skromny, ale cieszący oko kościół, zaprojektowany przez miejscowego artystę Tadeusza Michalaka. Pani Elżbieta marzy, że w salach przy nim będą się odbywać katecheza, próby chóru, spotkania sąsiadek, grupy AA, ale też pokazy filmów z objazdowego „Kina za rogiem”. Potrzeba jeszcze na to finansów, o które stale się stara, nazywając się „żebraczką”.
– Kiedy dzwonię do piątej osoby, prosząc o pieniądze na terakotę na podłogę kościoła, i słyszę: „Niestety, przepraszam”, wiem, że to dla mnie kolejna lekcja pokory – mówi. – A ćwiczenie się w niej jest mi potrzebne, bo jestem pyszałkowata z powodu licznych darów, jakie od Pana Boga otrzymałam. Mam takie sprawne ręce – sama mogę zrobić elektrykę, hydraulikę, stolarkę, z metalem sobie radzę, obsługuję wszelkie rodzaje szlifierek. Jest z wykształcenia artystą plastykiem, ale teraz to te wszystkie narzędzia, zamiast pędzli, leżą w jej pracowni malarskiej. – Mam swoje lata i zrozumiałam, że to nie jest żadna moja zasługa, bo Pan Bóg dał mi te wszystkie zdolności za darmo. Dlatego przyklękam za każdym razem, kiedy udaje mi się dobrze obrobić kamień albo przeciąć na pół belkę. Wchodzę z piłą łańcuchową na 8-metrowy dąb, zwalam konar i go tnę. Jak tu nie chwalić Pana Boga, że umiem operować piłą, że nie zrzuca mnie z tej drabiny, że mogę w ten sposób zgromadzić drewno na opał?
Wszędzie widzę piękno
Te umiejętności pozwoliły jej na samodzielne wykonanie wielu prac przy budowie. Tuż przed 8 grudnia, kiedy w kościele miała zostać odprawiona już druga Msza św., na rozpoczęcie Roku Miłosierdzia, sama zamontowała oświetlenie. Jest jedną z nielicznych pań, które z wielką wprawą posługują się zarówno wiertarką, piłą tarczową, jak i szlifierkami. – Mam kilka doskonałych szlifierek do polerowania – opowiada. – W godzinę szlifowania z surowego marmuru przypominającego bryłę gliny za ich pomocą potrafię wydobyć wszystkie odcienie zieleni. Aż robi się śliski, mieniący barwami, cieszy oczy i rękę. – Jakie trzeba mieć narzędzia, żeby urobić człowieka ku dobremu? – pytam, kierując rozmowę w sferę ducha. – Z tym jest gorzej, bo jeżeli ktoś używa dużej szlifierki, to kamień pęknie – tłumaczy. – Nieostrożnie rzucona ostra uwaga niszczy drugiego. Dlatego stale w relacjach z bliźnimi potrzebne jest miłosierdzie. – Chcemy od Boga miłosierdzia, ale sami nie potrafimy go okazywać – mówię. – Jak sobie Pani z tym radzi? – Nie umiem wściekać się na innych, bo wiem, że każdy z nas ma jakiś powód, dla którego niesie w sobie nieszczęście i zdenerwowanie. Na kogoś dziecko wylało wrzątek, z kimś innym pokłócił się współmałżonek. Przyznaje, że z tym jeszcze nie ukończonym budowaniem radzi sobie nieźle fizycznie i psychicznie. – Trzeba nieustannie przezwyciężać złe nastroje, własne i innych – podkreśla.
– Ale nie ma nic za darmo. Już w dzieciństwie wypracowałam sobie taką dyspozycję, że nie miewam humorów. Nigdy nie mówię, że mnie coś boli albo że wstałam lewą nogą. Myślę, że to zasługa moich rodziców i tego, że miałam dziewięcioro rodzeństwa. Ojciec nam powtarzał: „Żadnych min! Co to za naburmuszenie?”. Kiedy jedna z nas zaczynała się krzywić, siódemka braci śmiechem ustawiała ją do pionu. Gdy ktoś mówi źle o pani Elżbiecie, ta też nie traci spokoju. – Wtedy szybko robię sobie rachunek sumienia, czy moim postępowaniem kieruje pycha, samolubstwo, własny interes – opowiada. – Jeśli stwierdzam, że tak nie jest, to mam w nosie, co o mnie mówią. Przez lata towarzyszyła chorej na schizofrenię imienniczce, też malarce. – Nieraz myślałam, kim ja jestem w porównaniu z tą dzielną osobą, która całe życie mocno cierpi, ale stara się zachować twarz, walcząc jak święta – mówi. – Znam swoje miejsce i nie narzekam. Kiedy jej przypominają, że na rzecz męża reżysera zrezygnowała z bycia artystką, uśmiecha się: – W każdej sekundzie życia jestem artystką. Niech pani zobaczy, jak wygląda nasz dom albo kościół w Bochotnicy. Nie mogę niczego dotknąć, żeby nie zobaczyć najwyższego piękna. Kiedy w ogrodzie przycinam różę, to dlatego, żeby była piękniejsza. Zamiatam podłogę, bo śmieci są brzydkie. Nie wolno budować brzydkich kościołów. Piękno jest atrybutem Pana Boga i jeżeli zabraknie go w kościele, zaczyna się robić smutno. A poza tym piękno pociąga za sobą dobro, a przecież jego nieustannie nam potrzeba.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
Symbole tego spotkania – krzyż i ikona Maryi – zostaną przekazane koreańskiej młodzieży.
W ramach kampanii w dniach 18-24 listopada br. zaplanowano ok. 300 wydarzeń.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.