O internetowym hejcie, strachu, i Ewangelii bez gwiazdek z bp. Krzysztofem Zadarką, przewodniczącym Rady Konferencji Episkopatu Polski ds. Migracji, Turystyki i Pielgrzymek oraz delegatem KEP ds. Imigracji, rozmawia Karolina Pawłowska.
Karolina Pawłowska: Wrócił Ksiądz Biskup właśnie z obozów uchodźców w Niemczech i Szwajcarii. Czy to, co Ksiądz zobaczył, pozwala mieć nadzieję, że poradzimy sobie z tą wielką falą napływającą do Europy?
Bp Krzysztof Zadarko: Niemcy i Szwajcaria tak. Dla naszego państwa uchodźcy to temat właściwie nieznany. Szwajcarzy mają struktury, metody i procedury. Przede wszystkim to Czerwony Krzyż, który bazuje na wieloletnich doświadczeniach, dysponuje olbrzymią liczbą wolontariuszy i procedur ułatwiających im działanie. Jeżeli land ogłasza alarm, to pracodawcy mają obowiązek dać wolne wolontariuszowi, a państwo wypłaca ekwiwalent za jego nieobecność w pracy. Szef obozu w Niemczech, z którym rozmawiałem, mówił, że od razu zgłosiło się kilkudziesięciu tłumaczy z języka arabskiego. Mają ogromną liczbę lekarzy, pielęgniarek, prawników. My tego nie mamy.
Apel papieża Franciszka, by każda parafia przyjęła rodzinę uchodźców, wprawił w konsternację niektóre środowiska deklarujące się jako chrześcijańskie…
Apel ten trzeba rozumieć jako pewne uproszczenie, ale ma jedno przesłanie: bądźmy otwarci, bo ich sytuacja jest tragiczna. W książce „Prorok” papież opowiada historię swojej rodziny. Jego wyjątkowa wrażliwość na ten temat wynika też z faktu, że wie, co znaczy być uchodźcą. Jego pierwsza podróż po objęciu urzędu Piotrowego na Lampedusę [włoska wyspa na Morzu Śródziemnym, na którą przypływają tysiące uciekinierów z Afryki – red.] nie była przypadkowa. Zwrócił uwagę świata, wszyscy się wzruszyli i… nic. Musiały minąć trzy lata, żeby uświadomiono sobie, jak krytyczna jest sytuacja. Gdyby państwa Zachodu zwróciły uwagę na sytuację kryzysową jeszcze przed 2010 r. – a wiemy przecież, że patriarcha Damaszku przyjeżdżał do krajów zachodnich, błagając, żeby interweniować, bo eskalacja napięcia grozi wybuchem – gdyby zareagowały wówczas w odpowiedni sposób, nie byłoby dzisiaj tej sytuacji.
Mówię o tym, bo niedawno przez Słupsk przeszedł marsz przeciwników przyjęcia przez Polskę uchodźców. Organizowały go środowiska deklarujące swoją wiarę i gotowość do stawania w jej obronie.
Taka postawa nie ma nic wspólnego z obroną wiary. Przeciwnie. Rozumiem jednak, że skrajne emocje mogą też pojawiać się w sercu ludzi wierzących. Lęk przed islamistami jest zrozumiały, ale nie wszyscy uchodźcy są tykającymi bombami. Zdecydowana większość nie jest. Tak jak nie wszyscy mieszkańcy Europy są ksenofobami czy neofaszystami. Nie miałem okazji rozmawiać z organizatorami tego marszu, byłem wówczas w Niemczech i Szwajcarii. Wydaje mi się jednak, że wpisuje się on w ogólnopolską narrację innych marszów, w których, niestety, widać gromadzony jakiś kapitał polityczny. Jestem pewien, że gdyby ci krzyczący na ulicy spotkali się twarzą w twarz z uchodźcami, którzy proszą o bezpieczeństwo i życie, hasła z ich ust wydobywałyby się ciszej. Albo w ogóle by ich nie było.
Nie boi się Ksiądz Biskup, że wśród tak wielkiej masy uchodźców mogą ukryć się terroryści, np. kupujący paszporty syryjskie?
Zdajemy sobie sprawę, że wśród uchodźców mogą pojawić się ludzie, którzy przybywają po to, by szerzyć ideologię quazi- czy wręcz terrorystyczną bądź posuwać się do realizacji takich aktów. Wszyscy bez wyjątku są badani i weryfikowani. Nie sądzę, aby terrorysta planujący zamach chciał znaleźć się w grupie pierwszego ryzyka i poddawać się wnikliwemu prześwietlaniu. Nie zapominajmy też, że terroryści nie pochodzą wyłącznie z importu. Ludzie urodzeni i wychowani na zachodzie Europy są członkami organizacji terrorystycznych. Wyjeżdżają i legalnie wracają, ukryci pod płaszczykiem swojego paszportu. Bardziej niż terroryzmu obawiam się, że tak wielka grupa uchodźców nie znajdzie sposobu na inne życie niż na tzw. socjalu. Przyjęcie uchodźców to nie tylko zapewnienie dachu nad głową i jedzenia. To sprawa dalszej odpowiedzialności i stworzenia takich warunków, w których uchodźca nie stanie się ciężarem dla nas i dla samego siebie. Potrzeba m.in. mediatorów międzykulturowych, kogoś, kto pokaże, gdzie są urzędy, jak wypełnia się formularze, jak trafić do lekarza, zapisać dziecko do szkoły. Dla kogoś, kto przyjeżdża z innej kultury, bez znajomości języka, w dodatku z traumą wywołaną zagrożeniem życia, odnalezienie się w nowych realiach będzie trudne.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
Synodalność to sposób bycia i działania, promujący udział wszystkich we wspólnej misji edukacyjnej.
Droga naprzód zawsze jest szansą, w złych i dobrych czasach.
Symbole tego spotkania – krzyż i ikona Maryi – zostaną przekazane koreańskiej młodzieży.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.