Ciemnego luda refleksja o synodzie

Obawiam się, że problem Komunii dla rozwiedzionych to tylko sygnał istnienia dużo szerszego problemu.

Reklama

Synod jest na półmetku. Zaczynają się dziś dyskusje o propozycjach duszpasterskich – także tych, które budzą najwięcej emocji. O tym, że emocje są gigantyczne, świadczy choćby temperatura dyskusji, jaka rozgorzała pod ostatnim wpisem na „Gościowym” blogu ks. Wojciecha Węgrzyniaka.

Choć wśród spraw oczywistych wymienił tę, że małżeństwo jest jedno i nierozerwalne, pojawiło się pod jego adresem wiele komentarzy -  mówiąc oględnie – nieprzychylnych.

Osobiście mam wątpliwości co do niektórych wysuniętych argumentów, ale zasadniczo możliwość przeczytania tego tekstu oceniam bardzo pozytywnie.

Jak mówię, nie dlatego że się zgadzam, ale dlatego że ktoś uczciwie przedstawia argumenty, z którymi można się zgodzić lub polemizować. Chyba najbardziej irytujące w całej debacie są głosy, że ksiądz z pasterskiej troski o „owieczki” (w wolnym tłumaczeniu – ciemny lud) powinien sobie tego typu tekstów oszczędzić.

Nie mogę się z tym zgodzić. Jeśli pasterzom zależy na dojrzałości wiernych, których mają prowadzić, muszą ich traktować uczciwie, a nie traktować protekcjonalnie w przeświadczeniu, że biedny ludek jeszcze się pogubi, bo coś źle zrozumie.

Jeśli ze świadomością religijną jest tak słabo, to raczej należy skupić się na tym, jak ją na nowo rozbudzić, a nie na tym, żeby pewne istotne kwestie ukrywać, tak na wszelki wypadek. Osobiście taka sytuacja (ukrywania dla mojego dobra) gorszy mnie dużo bardziej niż rzeczowa dyskusja i uczciwa prezentacja argumentów.

A jeśli już o argumenty chodzi, to faktycznie do tego tekstu nasuwa mi się kilka pytań. Przede wszystkim chodzi o kwestię nierozerwalności małżeństwa opartej na samym akcie małżeńskim, czyli mówiąc po ludzku – współżyciu i zdradzie.

Skoro to, że małżeństwo zaistniało – oparte jest o jego skonsumowanie w trakcie współżycia, to być może zdrada jest przekreśleniem małżeństwa poprzez naruszenie tej istotnej jego zasady.

Trochę mam wątpliwość, czy aby ten sposób myślenia nie jest konsekwencją – może to za duże słowo – ale absolutyzacji seksu w małżeństwie. Zgadzamy się, że przez lata na seks katolicy spoglądali z pewną obawą i wydawał się nieco podejrzaną koniecznością. Dzięki Janowi Pawłowi II między innymi nastąpiło jego dowartościowanie, ale chyba „wajcha” się przechyliła aż do przewartościowania.

Tak się zastanawiam w tym kontekście, co w takim układzie z „białymi małżeństwami”, które w historii też się pojawiały. Ludzie żyli w... małżeństwie (no właśnie, czy na pewno), ale zachowywali czystość. A może tak naprawdę nie było małżeństwa? To jakaś logiczna konsekwencja tego typu myślenia. Może jednak jest coś ponad ten fizyczny aspekt? Jakaś nadprzyrodzona relacja, związek dwojga ludzi z Bogiem. Taki rodzaj relacji znacznie trudniej podważyć czy rozmontować przez prostą zmianę definicji.

Zgoda, że badanie kandydatów do małżeństwa mogłoby się sprowadzać do czegoś więcej niż spisanie protokołu, prawda, że warto by zwrócić większą uwagę na przygotowanie ludzi do tego sakramentu. Tylko mam wrażenie, że tu nie szwankuje formacja tylko dla narzeczonych, ale formacja chrześcijańska w ogóle.

Ks. Węgrzyniak jedną ze swoich refleksji opiera na tym, że powszechnie odbiera się za nierówne traktowanie małżonków, którym małżeństwa się rozpadły i wstąpili w nowe związki, a np duchownych, którzy chcą uzyskać dyspensę od przyrzeczenia celibatu. Możliwe, że faktycznie jest takie poczucie nierówności i krzywdy. Tylko że to jest oparte na nieporozumieniu, na niezrozumieniu idei sakramentu i tego, czym on różni się od – nawet uroczystego – przyrzeczenia.

Podobne nieporozumienie pojawia się przy rozważaniach na temat rozgrzeszania i przystępowania do Komunii ludzi, którzy – dajmy na to – ściągają na egzaminach, nie poprawiają się, a chodzą do spowiedzi i przyjmują Jezusa w Eucharystii. Tak samo trwają w grzechu jak cudzołożnicy. Niby tak, z tą różnicą jednak (wiem, wiem, że to trąci dulszczyzną), że oni zazwyczaj nie sieją publicznego zgorszenia. No chyba że się przy tym chwalą, jak to pięknie zrobili w konia kolejnego profesora, a potem ochoczo biegną do Komunii.

W każdym razie tutaj też chodzi o kwestie świadomości swojej relacji z Chrystusem. Jeśli udaję uczciwego, a w swoim sumieniu wiem, że popełniam świętokradztwo i tym samym niszczę swoją więź z Bogiem, którą w dodatku depczę niegodnie przystępując do stołu Pańskiego, to mam tak samo „przegwizdane” jak cudzołożnik czy morderca. Jeśli nie bardziej. W myśl zasady, że komu więcej dano itd.

Dlatego wydaje mi się, że kwestia dopuszczania lub niedopuszczania do Komunii osób żyjących w związkach niesakramentalnych, jest tylko wierzchołkiem góry lodowej, która nasz stateczek może dość poważnie pogruchotać, a w pewnym sensie już go dość mocno nadwyrężyła.  

«« | « | 1 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30 31 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11

Reklama