Nagle czujesz, że musisz tam iść, że w tym strumieniu ludzi płynącym do Matki jest twoje miejsce. A pielgrzymi szlak to nie przelewki – tu ważą się ludzkie losy.
Usłyszane na szlaku
Tadeusz, jeden z najstarszych pielgrzymów – Na wrocławską pielgrzymkę idę po raz 35., mam skończone 86 lat. Czemu chodzę? Na pierwszą zdecydowałem się, gdy usłyszałem o zamachu na Jana Pawła II, ale wyruszyłem też dlatego, że mam za co dziękować. Mój ojciec, legionista, uniknął Katynia, mama – a tak naprawdę Matka Boża Częstochowska, której obraz mama zawsze miała przy sobie w torbie – cudem nas uchroniła od niezliczonych niebezpieczeństw. Pamiętam, jak banda UPA podpaliła stodołę, w której spaliśmy z mamą i siostrą. Wyskoczyliśmy, odbiegliśmy ze 150 m. Siedmiu stoi i strzelają, żadna kula nas nie trafia. Mam odmawia „Pod Twoją obronę”. Jeden z banderowców przytrzymuje drugiemu rękę: „Nie strzelaj, jej mąż był dobrym leśniczym”. My tymczasem uciekliśmy w konopie. Po wojnie, w 1946 r., odnalazł nas ojciec. Cała rodzina ocalała. To Maryja nas uchroniła. Wciąż jeszcze przez te 35 lat nie zdołałem Jej za to wszystko podziękować.
Małgorzata z grupy 2 – Idę po raz 12. na pielgrzymkę. W naszej paulińskiej w grupie przeżyliśmy cudowne spotkanie z Maryją. Codziennie pośród naszych namiotów stał również Namiot Spotkania, w którym znajdowała się ikona Matki Bożej Częstochowskiej – wiele osób spędzało przy Niej całe wieczory. Mogliśmy się tu wyciszyć, zanieść Maryi to, co nas boli, nasze dziękczynienia (znajdował się tu kosz, gdzie składało się karteczki z takimi podziękowaniami). Warto dodać, że jest to ikona z wrocławskiego sanktuarium Jasnogórskiej Matki Kościoła, która na co dzień peregrynuje; można ją zaprosić do domu. Ojciec Maksymilian Jej poświęcał konferencje – które, można powiedzieć, „prały nas do czysta” – oraz prowadził specjalną nowennę. Zaprosił nas do napisania własnego listu do Maryi, własnego aktu zawierzenia, który został potem złożony na Jasnej Górze. Otrzymywaliśmy codziennie nowe obrazki Matki Bożej, a pielgrzymująca z nami s. Luiza uczyła nas własnoręcznie wykonywać różańce ze sznurka. Robiliśmy je przez całą drogę, dla siebie, dla innych. To były chwile bardzo osobistego, intymnego spotkania z Matką.
Magdalena i Miłosz, których ślub odbył się w czasie pielgrzymki – Pragnęliśmy pójść na Jasną Górę i pragnęliśmy wziąć ślub, połączyliśmy więc oba pragnienia w jedno. Wcześniej chodziliśmy na pielgrzymki, ale osobno, w diecezjach, z których pochodzimy (Magda jest ze Świdnika, Miłosz z miejscowości Lubów koło Świebodzina – red.). Teraz chcieliśmy wyruszyć z Wrocławia, gdzie się poznaliśmy, z „Wawrzynami”. Mamy poczucie, że to Pan Bóg zaplanował dla nas sposób przeżycia tej uroczystości – sami nigdy byśmy tak wspaniale tego nie wymyślili. Planowaliśmy bardzo skromny ślub, tymczasem towarzyszyło nam tylu kapłanów, tłum pielgrzymów... Pan Bóg miał widać inny pomysł. Piękne było to, że mogliśmy skupić się na tym, co dla nas najważniejsze, w kwestiach organizacyjnych pomogła rodzina, pielgrzymi z naszej grupy 12. Przygotowano dla nas wielką bramę z brzozowych gałązek, całą oprawę liturgii, radosny taniec uwielbienia (prowadzony przez diakonię modlitwy tańcem DA „Wawrzyny” – red.). Jesteśmy bardzo wszystkim za wszystko wdzięczni. To wspaniale, że w ten sposób, właśnie w drodze, rozpoczynamy wspólną drogę.
Artur i Gerard, więźniowie z Wrocławia, którzy wyruszyli na pielgrzymkę ze swoim kapelanem, o. Kazimierzem Tyberskim:
Artur: – Idę pieszo na Jasną Górę po raz pierwszy. Nie poukładało mi się w życiu, chcę żeby coś się w nim zmieniło, żeby móc zacząć od nowa. Na początku nie bardzo potrafiłem się tu odnaleźć, ale z czasem zachwyciła mnie radość, jaka tu panuje. To, że każdy każdemu pomaga, że wszyscy mówią do siebie „bracie”, „siostro”. Można się tu oderwać zupełnie od myślenia o troskach. Byłem wierzący, ale dopiero tu zacząłem zgłębiać wiarę, modlić się.
Gerard: – Już wcześniej chciałem iść na pielgrzymkę, ale jakoś nie było okazji. Tu, w zakładzie karnym, usłyszałem, że jest taka możliwość. Nie każdy może iść, ale my mieliśmy taką szansę – wychodzimy już na przepustki, pracujemy poza więzieniem. Nie jest to więc dla nas tylko okazja, by stamtąd wyjść – bo i tak wychodzimy. Pierwszy raz poszedłem rok temu. Modliłem się o żonę. Rzeczywiście, wziąłem ślub, ale... żona zmarła miesiąc później. I tak będę dalej chodził na pielgrzymki. Modlę się. Chcę tu być. Koledzy z więzienia trochę się śmieją (chyba zazdroszczą), ale my nie przejmujemy się tym.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).