Porwani w drogę

Agata Combik

publikacja 28.08.2015 06:00

Nagle czujesz, że musisz tam iść, że w tym strumieniu ludzi płynącym do Matki jest twoje miejsce. A pielgrzymi szlak to nie przelewki – tu ważą się ludzkie losy.

Grupa 8 witała Matkę Bożą głośnymi wystrzałami oraz białymi parasolami Agata Combik /Foto Gość Grupa 8 witała Matkę Bożą głośnymi wystrzałami oraz białymi parasolami

Kobieta, której mąż niedawno zakomunikował, że „spotkał kogoś innego”, w czasie pielgrzymki otrzymuje od niego SMS-a ze słowami pełnymi miłości. Wkrótce pojadą znów razem na urlop. Beata wspomina dar macierzyństwa wymodlony przez pielgrzymów dla córki pewnej gościnnej gospodyni z Wierzbicy Górnej. Ks. Tomasz z Oławy opowiada, jak na pielgrzymim szlaku kształtowało się jego powołanie. Z tej drogi nie wraca się tą samą osobą. To szlak cudów.

Świat jest piękny, a ty... toniesz

– W lipcu skończyłem 50. rok życia. Od 4 lat jestem nawracającym się człowiekiem. Moja przemiana dokonywała się tu, na pieszej pielgrzymce na Jasną Górę – opowiada Wiesław z okolic Obornik Śląskich, który praktycznie tańczy z radości, dzieląc się swoją historią. – Byłem alkoholikiem. Długo niszczyłem życie swoje i swojej rodziny. A mam wspaniałą żonę, która 22 lata modliła się z moją mamą o nawrócenie dla mnie. Mam też czworo dzieci. Gdy zbliżała się beatyfikacja Jana Pawła II, a zarazem planowany od roku wyjazd na ślub i wesele w rodzinie żony, miał już wszystkiego dość. Chciał się powiesić, założył już nawet pasek na szyję. Na szczęście, uratował go syn, a w niedoszłym samobójcy odezwało się zaskakujące pragnienie.

– Pamiętam, że w czwartek wyjeżdżały pielgrzymki na beatyfikację. A we wtorek, gdy byłem w pracy, coś mnie nagle tknęło. Coś mi mówiło, że też mam tam jechać – wspomina. Zapytał o wolne miejsce na pielgrzymkę do Watykanu. Nie było. Nagle, jakimś cudem zwolniło się – ktoś musiał zrezygnować z powodu choroby. Znalazły się też pieniądze na drogę. – Powiedziałem żonie: „Jadę na Watykan”. Ona na to: „Chyba zwariowałeś. Tu wesele, a ty na Watykan!”. „Jadę!” – stwierdziłem. Pogodziła się z tym.

Z podróży pamięta wyraźnie chwile przekraczania granicy austriacko-włoskiej. – Wielki podziw budziły we mnie góry – wspomina. – Potem skojarzyło mi się, że góry są przecież od Boga. Usłyszałem: „Zobacz, jaki świat jest piękny, a ty toniesz w alkoholu”. Wystraszyłem się i we Włoszech nie tknąłem żadnego trunku. Kiedy wróciłem, powziąłem postanowienie pójścia na pielgrzymkę na Jasną Górę. Poszedł, a tam w pewnym momencie do jego grupy przyszedł człowiek należący do Krucjaty Wyzwolenia Człowieka. Składając świadectwo, wspominał, że przystąpił do krucjaty w intencji swojego pijącego ojca. Już chciał zrezygnować, bo wydawało się, że jego modlitwa i ofiara na nic się nie zdają. Wtedy jednak stał się cud. Ojciec nagle przestał pić.

– Dotarło do mnie wtedy, że i ja niszczę życie moich dzieci, że i one pragną, żebym przestał pić – mówi Wiesław. – I tak na Górce Przeprośnej zdecydowałem się na podpisanie zobowiązania, że przez rok nie skosztuję alkoholu.

Wstaję i czuję, że...

Po powrocie z pielgrzymki zaczął więcej się modlić. Ktoś go skierował na seminarium Odnowy w Duchu Świętym u „Orzecha”. Przeżył modlitwę o wylanie Ducha Świętego, a wkrótce potem doświadczył dziwnego stanu. – To była taka jakby nieziemska błogość całego ciała – opowiada. Myślał, że zwariował. Spojrzał na obraz miłosiernego Jezusa, obiecując, że zrobi wszystko, co tylko On chce. Dziwny stan minął, a nazajutrz spotkał znajomą panią. „Wiesław, mówisz, że kochasz Jezusa, że chcesz do Niego powrócić. Musisz jednak czegoś się wyrzec”. „Czego? Mam przecież na rok podpisaną krucjatę”. „Musisz odrzucić alkohol do końca życia i dać świadectwo o swoim życiu studentom na Bujwida (w DA „Wawrzyny” – red.)”.

– Jakby Pan Bóg przez nią przemówił. Zmagałem się z tym, myślałem: Jak ja w upały wytrzymam bez choćby jednego piwka? A jednak zrobiłem to. Wziąłem rodzinę, dzieci, sąsiedzi też przyjechali. Dałem świadectwo i przyrzekłem przed Najświętszym Sakramentem, przed „Orzechem”, studentami, że do końca swoich dni nie ruszę alkoholu – wspomina.

Odnowa w Duchu Świętym, kolejne pielgrzymki, także do Lourdes, Fatimy, Jerozolimy, spotkania z ludźmi uzależnionymi, którym Wiesław mógł pomóc, dzieląc się swoim świadectwem i modląc się za nich. Przez ostatnie lata wiele się wokół Wiesława działo rzeczy pięknych i niezwykłych. A wśród opatrznościowych wydarzeń znalazła się także niespodziewana prośba pewnego kapłana – propozycja, by Wiesław został kościelnym. – Cieszę się, że i przez tę posługę mogę być tak blisko Jezusa – mówi. – Cała moja rodzina powróciła do wiary. Najmłodszy syn drugi raz idzie ze mną w pielgrzymce. W moim życiu wydarzył się prawdziwy cud!

Opowiada, jak bodajże tydzień przed pielgrzymką dopadły go pokusy, by sięgnąć po alkohol. – Mówię: Nie! Ale tak mnie to sponiewierało, że po Mszy zamknąłem kościół, padłem na kolana przed tabernakulum i błagałem Chrystusa o pomoc – wspomina. Prosił Boga o to, by już nigdy nie upadł, nie siał zgorszenia. I dodawał, że gdyby miało być inaczej, prosi o śmierć, o to, żeby Pan zabrał go w tej chwili do Siebie. – Wracam do domu, biorę różaniec. Odmówiłem dziesiątek i... zasnąłem. Wstaję i czuję, że jestem nowo narodzonym człowiekiem. Minęły wszystkie pokusy. Powtarzam wszystkim: warto modlić się, zaufać Jezusowi! Chwała Panu!

Usłyszane na szlaku

Tadeusz, jeden z najstarszych pielgrzymów – Na wrocławską pielgrzymkę idę po raz 35., mam skończone 86 lat. Czemu chodzę? Na pierwszą zdecydowałem się, gdy usłyszałem o zamachu na Jana Pawła II, ale wyruszyłem też dlatego, że mam za co dziękować. Mój ojciec, legionista, uniknął Katynia, mama – a tak naprawdę Matka Boża Częstochowska, której obraz mama zawsze miała przy sobie w torbie – cudem nas uchroniła od niezliczonych niebezpieczeństw. Pamiętam, jak banda UPA podpaliła stodołę, w której spaliśmy z mamą i siostrą. Wyskoczyliśmy, odbiegliśmy ze 150 m. Siedmiu stoi i strzelają, żadna kula nas nie trafia. Mam odmawia „Pod Twoją obronę”. Jeden z banderowców przytrzymuje drugiemu rękę: „Nie strzelaj, jej mąż był dobrym leśniczym”. My tymczasem uciekliśmy w konopie. Po wojnie, w 1946 r., odnalazł nas ojciec. Cała rodzina ocalała. To Maryja nas uchroniła. Wciąż jeszcze przez te 35 lat nie zdołałem Jej za to wszystko podziękować.

Małgorzata z grupy 2 – Idę po raz 12. na pielgrzymkę. W naszej paulińskiej w grupie przeżyliśmy cudowne spotkanie z Maryją. Codziennie pośród naszych namiotów stał również Namiot Spotkania, w którym znajdowała się ikona Matki Bożej Częstochowskiej – wiele osób spędzało przy Niej całe wieczory. Mogliśmy się tu wyciszyć, zanieść Maryi to, co nas boli, nasze dziękczynienia (znajdował się tu kosz, gdzie składało się karteczki z takimi podziękowaniami). Warto dodać, że jest to ikona z wrocławskiego sanktuarium Jasnogórskiej Matki Kościoła, która na co dzień peregrynuje; można ją zaprosić do domu. Ojciec Maksymilian Jej poświęcał konferencje – które, można powiedzieć, „prały nas do czysta” – oraz prowadził specjalną nowennę. Zaprosił nas do napisania własnego listu do Maryi, własnego aktu zawierzenia, który został potem złożony na Jasnej Górze. Otrzymywaliśmy codziennie nowe obrazki Matki Bożej, a pielgrzymująca z nami s. Luiza uczyła nas własnoręcznie wykonywać różańce ze sznurka. Robiliśmy je przez całą drogę, dla siebie, dla innych. To były chwile bardzo osobistego, intymnego spotkania z Matką.

Magdalena i Miłosz, których ślub odbył się w czasie pielgrzymki – Pragnęliśmy pójść na Jasną Górę i pragnęliśmy wziąć ślub, połączyliśmy więc oba pragnienia w jedno. Wcześniej chodziliśmy na pielgrzymki, ale osobno, w diecezjach, z których pochodzimy (Magda jest ze Świdnika, Miłosz z miejscowości Lubów koło Świebodzina – red.). Teraz chcieliśmy wyruszyć z Wrocławia, gdzie się poznaliśmy, z „Wawrzynami”. Mamy poczucie, że to Pan Bóg zaplanował dla nas sposób przeżycia tej uroczystości – sami nigdy byśmy tak wspaniale tego nie wymyślili. Planowaliśmy bardzo skromny ślub, tymczasem towarzyszyło nam tylu kapłanów, tłum pielgrzymów... Pan Bóg miał widać inny pomysł. Piękne było to, że mogliśmy skupić się na tym, co dla nas najważniejsze, w kwestiach organizacyjnych pomogła rodzina, pielgrzymi z naszej grupy 12. Przygotowano dla nas wielką bramę z brzozowych gałązek, całą oprawę liturgii, radosny taniec uwielbienia (prowadzony przez diakonię modlitwy tańcem DA „Wawrzyny” – red.). Jesteśmy bardzo wszystkim za wszystko wdzięczni. To wspaniale, że w ten sposób, właśnie w drodze, rozpoczynamy wspólną drogę.

Artur i Gerard, więźniowie z Wrocławia, którzy wyruszyli na pielgrzymkę ze swoim kapelanem, o. Kazimierzem Tyberskim:

Artur: – Idę pieszo na Jasną Górę po raz pierwszy. Nie poukładało mi się w życiu, chcę żeby coś się w nim zmieniło, żeby móc zacząć od nowa. Na początku nie bardzo potrafiłem się tu odnaleźć, ale z czasem zachwyciła mnie radość, jaka tu panuje. To, że każdy każdemu pomaga, że wszyscy mówią do siebie „bracie”, „siostro”. Można się tu oderwać zupełnie od myślenia o troskach. Byłem wierzący, ale dopiero tu zacząłem zgłębiać wiarę, modlić się.

Gerard: – Już wcześniej chciałem iść na pielgrzymkę, ale jakoś nie było okazji. Tu, w zakładzie karnym, usłyszałem, że jest taka możliwość. Nie każdy może iść, ale my mieliśmy taką szansę – wychodzimy już na przepustki, pracujemy poza więzieniem. Nie jest to więc dla nas tylko okazja, by stamtąd wyjść – bo i tak wychodzimy. Pierwszy raz poszedłem rok temu. Modliłem się o żonę. Rzeczywiście, wziąłem ślub, ale... żona zmarła miesiąc później. I tak będę dalej chodził na pielgrzymki. Modlę się. Chcę tu być. Koledzy z więzienia trochę się śmieją (chyba zazdroszczą), ale my nie przejmujemy się tym.

TAGI: