Nagle ktoś szarpnął go za ramię. To był Jacek. „Miałeś rację, Jezus tu z nami jest!” – krzyczał.
Umowa była prosta. Olek nie wtrąca się w sprawy Rafała, a Rafał nie wtrąca się w Boga Olka. I tak żyli. Łączyła ich wspólna dola osadzonych i mała cela w Areszcie Śledczym przy ul. Rakowieckiej.
Dobry bajer i gotowe
Rafał od dzieciństwa „był zły”. Kradł i tak mu zostało. – Kłamałbym, gdybym powiedział, że nie wiedziałem, iż istnieje Bóg, ale nigdy z nikim o Nim nie rozmawiałem – przyznaje. Wówczas też specjalnie nie miał na to ochoty. Miał swoje problemy – groziło mu kolejne 6 lat odsiadki. Olek codziennie czytał Pismo Święte. Na głos. – Początkowo nie zwracałem na to uwagi, ale z czasem we fragmentach słowa Bożego zacząłem słyszeć swoją historię życia. Poczułem, jakby ktoś czytał list, który napisał do mnie sam Bóg. Byłem tym zaskoczony. Miałem w głowie tylko jedną myśl: muszę zrobić coś ze swoim życiem – wspomina Rafał.
Do zrobienia było sporo. Po pierwsze, przestać być „kimś”. – Odkąd pamiętam, grypsowałem. Chciałem mieć kolegów, być ważny – mówi. Miał na to nawet sprawdzoną receptę: dobry bajer, trochę nawymyślał, co to się nie kradło, parę dobrych tatuaży. I gotowe. Dzięki temu był strategicznym doradcą każdego napadu. Z pogardą patrzył na tych, którzy nie przynależeli do więziennej kasty i skrupulatnie przestrzegał jej zasad, także tych absurdalnych, jak niestawanie na posadzce bosą stopą. – Zmarnowałem życie dla niczego – przyznaje po czasie. Od 12 lat już nie grypsuje. Ze względu na Boga stara się kochać i szanować każdego człowieka. Kiedyś do więzienia przyszły paczka i list: „Rafał, za wszystko dziękuję. Byłeś dla mnie kimś!” – napisał były współwięzień. – Już nie muszę się tatuować, będąc za kratami, czuję się wewnętrznie wolny – przyznaje.
Tajemniczy głos
Skończył się wyrok. Na wolności trudno było znaleźć Boga. Nie było Go w kościele, w rodzinie, wśród sąsiadów, na ulicy. Zapał ostygł. Wróciły alkohol, starzy znajomi i złodziejskie przyzwyczajenia. Wolność znów zaczęły wyznaczać kraty więzienia na Rakowieckiej. Tę wewnętrzną – paraliżował lęk. – Była całkowita lipa. Bałem się wrócić do Boga. On wielokrotnie mi pomógł, a ja Go zawiodłem – mówi. W poczuciu winy, wstydu i samooskarżenia funkcjonował kilkanaście lat. Bliski był samobójstwa. Właśnie wtedy po raz drugi Bóg przysłał mu swojego anioła. Pod celą usłyszał tajemniczy, kobiecy głos: „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”.
W Rafale pojawiła się nadzieja. Od tego momentu pragnął już tylko jednego – podzielić się z kimś swoim życiem, z kimś, kto go zrozumie. Na rozmowę z s. Anną Murawską, szarytką, posługującą w więzieniu na Rakowieckiej, zdecydował się dopiero po półtora roku. Bał się „prania mózgu”, „przeciągania na swoją stronę” ciastkiem i herbatą, a najbardziej... spowiedzi. – Miałem złe wspomnienia związane z księżmi, poza tym myślałem, że jak o wszystkim opowiem, następnego dnia przyjdzie po mnie CBŚ. Siostra do niczego mnie nie przekonywała. Zawsze dawała wybór i to mnie przekonało – wspomina. Z własnej nieprzymuszonej woli w więziennym konfesjonale zrzucił 46 lat brudu. Zaczął od nowa.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).