Trzydziestego pierwszego sierpnia 1944 roku pod gruzami własnego kościoła i klasztoru zginęły trzydzieści cztery benedyktynki sakramentki ze wspólnoty na Nowym Mieści. Co o nich wiadomo? Niewiele poza tym, że wcześniej ofiarowały swoje życie „aby Polska nie była taka czy inna, ale Chrystusowa”.
Za miasto, Polskę, świat i Kościół, za nawrócenie Hitlera czy brata-kapłana, zgodnie z tzw. ślubem żertwy, składanym obok ślubów czystości, ubóstwa i posłuszeństwa – ofiarowania życia w ważnej intencji, gdyby taka była wola Boga. Ofiarowanie sakramentek i fama ich świętości były znane mieszkańcom Warszawy, którzy otaczali je czcią i podziwem, pamięć o nich była bardzo żywa zwłaszcza w pierwszych latach po wojnie. Ta pamięć trwa, a ci, którzy się dowiadują o ich ofierze, pytają, czy są wyniesione na ołtarze.
Dwadzieścia sześć dni heroizmu
W Przemienienie Pańskie, szóstego sierpnia 1944 roku, który był szóstym dniem Powstania, do furty zgromadzenia, które dyskretnie egzystowało i modliło się na Nowym Mieście od ponad dwustu pięćdziesięciu lat, zapukali dowódcy i zaapelowali, żeby siostry otworzyły swój klasztor i wpuściły żołnierzy. Walki toczyły się w pobliżu – w Wytwórni Papierów Wartościowych, nadwiślańskiej, nieistniejącej dziś dzielnicy Rybaki, w pobliżu wznoszono barykady. Przeorysza, matka Jadwiga Byszewska, wyraziła zgodę i kolejnych dwadzieścia sześć dni były nieustającą pomocą i ofiarną służbą – siostry karmiły powstańców i mieszkańców Starówki, leczyły rannych w zaimprowizowanym szpitalu polowym, oddawały wszystko, co miały.
Niemcy szybko zorientowali się, że klasztor stał się mocnym punktem oporu, więc cały kompleks klasztorny był bombardowany i podpalany, zakonnice gasiły płomienie wśród sypiących się tynków i walących się ścian… i cały czas adorowały Najświętszy Sakrament, wierne charyzmatowi Zgromadzenia – nieprzerwanego wielbienia Jezusa Eucharystycznego. Któregoś dnia Niemcy wydali rozkaz opuszczenia klasztoru przez siostry, one odmówiły, m. Byszewska powiedziała, że widać wolą Bożą jest „żebyśmy tu umarły”. Decyzja była konsultowana z dowódcami powstańców, którzy prosili, żeby zostały, bo opuszczenie klasztoru źle wpłynie na morale żołnierzy, że będzie to znak, że nie ma już nadziei. W ostatnim dniu sierpnia nastąpił koniec – po zbombardowaniu resztek kościoła i klasztoru śmierć poniosło około tysiąc osób cywilnych, czterech księży, dwie zakonnice bezhabitowe, trzydzieści cztery sakramentki.
Warszawska legenda miejska mówi, że w chwili ich śmierci w niebo wzbiło się stado białych gołębi.
Te, które przeżyły, zostały popędzone do Dulagu 121 wraz z ludnością cywilną. Klasztor i kościół pw. św. Kazimierza zostały doszczętnie zrujnowane, obrócone w kupę gruzu. Historyczny pałac Kotowskich, biblioteka, złożona z 60 tysięcy woluminów i cenne archiwa, gromadzone od XVII wieku zostały spalone (klasztor był fundacją królowej Marii Kazimiery, wotum dziękczynne za wiktorię wiedeńską, pierwsze zakonnice przybyły z Francji). Zniszczone zostały bezcenne historyczne zabytki. Dwanaście ocalałych sióstr wróciło, gdy tylko było to możliwe, zaczęła się mozolna odbudowa w mało przychylnych dla Kościoła warunkach PRL.
Niezwykła załoga
Mimo pożogi i zniszczeń pamięć o sakramentach, które ofiarowały się i zginęły, przetrwała dzięki wspomnieniom, artykułom w powojennej prasie, nade wszystko dzięki książce s. Jadwigi Stabińskiej OSB AP, która starannie zbierała wszelkie informacje o współsiostrach i wydarzeniach z sierpnia ‘44. Z jej studium wyłania się zupełnie wyjątkowy i wielobarwny zespół kobiet. Podprzeoryszą i mistrzynią nowicjatu była s. Tomea Koperska, wybitna tomistka, która obroniła doktorat we Fryburgu szwajcarskim. Była też i s. Klara, córka ubogiej chłopskiej rodziny, prawie analfabetka, która była tak dojrzała duchowo, że przełożona zasięgała jej rad. Siostra Ignacja Rejewska, poliglotka, biegła maszynistka i stenopistka, była konwertytką z kalwinizmu. Na katolicyzm przeszła dla sakramentu spowiedzi, gdyż szukała w niej pomocy i dźwigni do rozwoju duchowego. Były wśród zakonnic panny, pochodzące z ziemiaństwa, tak jak przeorysza, m. Jadwiga Byszewska „wypożyczona” z klasztoru panien benedyktynek w Staniątkach żeby wspomóc formację i s. Małgorzata Zalazek, nieślubna chłopska córka, dla której ten fakt był powodem do własnych upokorzeń. Córka kowala, s. Anzelma Matuszczak, ukończyła polonistykę na uniwersytecie w Poznaniu, ale w klasztorze najczęściej pracowała fizycznie. Były wśród nich mistyczki, s. Katarzynie objawiał się Jezus w koronie z gwiazd, Który chciał, żeby złożyła ofiarę życia za miasto, Kościół i świat, a ona tak bardzo się przed tym broniła, że pewnego dnia rozpłakała się na rekreacji, bo nie potrafiła opanować napięcia. S. Magdalena Schmitz de Grollenbourg, ciekawa postać, miała ogromne poczucie humoru, które objawiało się w sposób nietypowy w klasztorze kontemplacyjnym. Miała alzackie korzenie, a swój nieustająco dobry humor tłumaczyła tym, że ojciec wykąpał ją w szampanie, gdy w wieku niemowlęcym zachorowała.
Siostra Michaela, postulantka, z wykształcenia architekt, 31 sierpnia była chora, dlatego siedziała w piwnicy, więc nie przyszła na adorację z siostrami (sakramentki zginęły adorując Jezusa w Eucharystii), dlatego ocalała. Choć s. Józefa biegała i namawiała: Siostry, ofiarujcie się, ofiarujcie się, s. Michaela tego nie podjęła. Po wojnie jej wykształcenie okazało się opatrznościowe, gdy odbudowywano zespół klasztorny.
Były w tym gronie zakonnice po wyższej szkole politycznej, konserwatorium, polonistyce, seminarium pedagogicznym i siostry, które ukończyły kilka klas szkoły powszechnej.
Zostały świstki papierów
Przy bliższej analizie okazuje się, że to i sporo, i mało jeśli chodzi o znajomość faktów. – Mamy wszystkie nazwiska sióstr, które się ofiarowały i które później zginęły. Datę i miejsca urodzenia, w większości datę wstąpienia do sakramentek czy profesji, ale tylko połowę ich zdjęć – mówi s. Maria Józefina, która kompletuje informacje o współsiostrach. – Nawet nie wiemy, jak wyglądały. O niektórych zachował się najwyżej jeden dokument albo jakiś mały świstek, np. dyplom ukończenia szkoły, papiery dotyczące meldunków, metryki urodzenia. Część informacji można było znaleźć dzięki digitalizacji ksiąg parafialnych, jednak co do starszych sióstr, dokumenty, jeszcze z czasów zaborów, były sporządzane po rosyjsku lub niemiecku – czyli w języku zaborców – trzeba je odczytać. Czy posiadając takie dane można rozpocząć proces beatyfikacyjny?
Strona Genealogia.pl jest w tym względzie bardzo pomocna. Co do archiwów Zgromadzenia – w czasie pożogi spaliło się praktycznie wszystko, nic nie zostało. Ocalały fragmenty, na niektórych pojedynczych kartkach, nadpalonych, są jakieś informacje, ale są siostry, po których absolutnie nic nie ma, najmniejszego śladu. Siostra Ignacja Rejewska zrobiła spis tego, co było w archiwum. Dzięki temu wiemy, co było, a czego już nie ma.
Żyją w pamięci
- Zaraz po wojnie śmierć sióstr była bardzo głośną sprawą – mówi przeorysza m. Maria Blandyna. – Jedna z sióstr jechała do rodziny i w pociągu zauważyła w jakiejś gazetce zdjęcie ruin kościoła wraz z opisem tego, co się wydarzyło – że siostry ofiarowały swoje życie. To był fakt powszechnie znany, a nabożeństwa rocznicowe ściągały tłumy. Do tego stopnia, że gdy ja wstąpiłam do klasztoru, siostry były w fazie wyciszania tego, bo uznały, że za dużo jest szumu, że lepiej, żeby te siostry „wtopiły się w powstańców”, którzy walczyli na Starówce. Odmawiamy więc ogólną intencję modlitewną, nie wspominamy o siostrach.
- Są świadectwa, że w czasie pogrzebu ludzie garnęli się do trumien, ocierali o nie różańce czy obrazki, żyły w pamięci okolicznych mieszkańców – dodaje s. Maria Józefina. – Była więc fama świętości. Gdy ocalałe siostry znalazły się w Otwocku, tam już wszyscy wiedzieli o ich ofiarowaniu. Także opowieść, może legenda miejska, że w chwili ich śmierci pod gruzami, uniosło się w niebo stado białych gołębi.
Dziś ludzie nadal gromadzą się w rocznicę ich śmierci, przychodzi wiele młodych ludzi, co jakiś czas zgłaszają się osoby, które twierdzą, że np. siostry uratowały życie komuś z rodziny.
Siostra Maria Józefina opowiada, że do rozmównicy przyszła kobieta, która twierdziła, że jej mama i babcia umarłyby z głodu, gdyby nie siostry, które karmiły je opłatkami, gdy te ukrywały się w piwnicy. I one przeżyły Powstanie. Jej mama, babcia i prababcia chroniły się w podziemiach klasztoru i gdy dowiedziały się, że będzie bombardowanie, mama i babcia wyszły, ale zostawiły prababkę, gdyż ona nie mogła chodzić, a one nie miały siły ją stamtąd wyciągnąć, więc tam zginęła. I matka całe życie pamiętała wzrok prababci, która została w podziemiach.
Rodzina s. Alojzy Tryc, kolejne pokolenie, przechowuje pamięć o krewnej. Ostatnio przyszła pani, należąca do rodziny, przeświadczona, że jest ona święta i opowiedziała, że ostatnio czuła się bardzo źle, nic nie pomagało, więc pomodliła się do s. Alojzy i odszedł ból głowy, a miała mieć operację.
Bez sugestii ze strony sióstr warszawskich sakramentek benedyktyni z przeoratu Silverstream w Irlandii z własnej inicjatywy napisali modlitwę za wstawiennictwem sióstr, gdyż są przekonani o ich świętości i zachęcają do rozpoczęcia procesu beatyfikacyjnego.
- Próbujemy zebrać co się da, szukamy kontaktów z rodzinami. Czasami same się zgłaszają, przyjechała do nas wnuczka kuzynki s. Elżbiety Naruk. Opowiedziała, że w jej rodzinie pielęgnowana jest pamięć, o tym, że ich krewna ofiarowała swoje życie za nawrócenia Hitlera. Ta rodzina jest przeświadczona, że jest świętą – mówi s. Maria Józefina. – Dzięki niej mamy jej zdjęcie oraz wiedzę, że rodzony brat s. Elżbiety był karmelitą, w czasie okupacji był w klasztorze w Czernej i gdy się dowiedział, że zginęła w czasie Powstania, zdecydował, że chce mieć jakiś jej wizerunek. Poprosił więc rysownika z Krzeszowic o zrobienie portretu siostry na podstawie zdjęcia, a po bokach stoją rodzice. Prawdopodobnie fotografia została zrobiona przed jej wstąpieniem do zakonu – welon jest fantazyjny. Od o. Zielińskiego z Czernej otrzymałyśmy całą teczkę dokumentów, bo uznał, że dla nas są cenniejsze.
- Poszukujemy najmniejszy drobiażdżek, czujemy się do tego zobowiązane, są ludzie przeświadczeni o ich świętości, nawet w pandemii przychodzili – mówią zakonnice.
- Znalazłyśmy też zdjęcie s. Kolumby Sumińskiej. Ona pochodziła z Krotoszyna i tam mocno czczą s. Kolumbę. Co roku jest Msza św. za tych, co zginęli w Powstaniu i zawsze wspominana jest s. Kolumba, jest nagrobny pomnik na krotoszyńskim cmentarzu, a na nim widnieje napis, że zginęła tragicznie w czasie Powstania – mówi s. Maria Józefina. Zdjęcie już pokolorowane. Napisałyśmy do proboszcza parafii, on dał telefon do p. Stanisława, bratanka s. Kolumby, ale to zdjęcie jest jedyną pamiątką, zresztą z archiwum szkolnego, bo rodzina nie ma żadnych pamiątek po niej. Tu pojawia się trudność, bo jej rodzina sądzi, że s. Kolumba wstąpiła do sakramentek zaraz po maturze, dokumenty pokazują zaś, że wstąpiła w 1941, czyli w czasie wojny. I nie wiadomo, co robiła przez dziesięć lat – od matury do zgłoszenia się do nowicjatu. Prawdopodobnie wyjechała z domu, nie wiadomo po co, może chciała studiować, może do pracy.
Czasami ślady życia sióstr trafiają do sakramentek w zadziwiający sposób. Matka Maria Blandyna opowiada, że znalazła doktorat s. Tomei na Allegro. – Napisany, rzecz jasna po niemiecku, obroniony we Fryburgu szwajcarskim. Ten doktorat nam przysłano. Otwieram przesyłkę, a tam wpis s. Tomei, która we Fryburgu ofiarowała egzemplarz jakiejś znajomej.
Miała wykłady nt. spuścizny św. Tomasza, na które przychodzili ludzie z miasta, ówczesna elita intelektualna. Siostry są w kontakcie z bratanicą s. Tomei i mają nadzieję, że otrzymają od niej nieznane dotąd informacje.
W cudowny sposób ocalał dziennik s. Ignacji Rejewskiej, tej, która przeszła z protestantyzmu. To niezwykłe, ale jego fragmenty ocalały. Jego ostatnie zachowane strony były pisane w styczniu 1944. – Bije z tych zapisków duch wynagrodzenia za to, co się dzieje dookoła. Te notatki sięgają roku 1909, później zaczęła to sobie porządkować. To piękne konferencje ascetyczne, wewnętrzne światła, ona czasami tak pisze, jakby pisała poemat, jej wzniesienie duszy do Boga jest niesamowite, szczególnie te, pisane w czasie wojny, aż ciarki przechodzą – mówi s. Maria Józefina. – I dodaje, że na cmentarzu kalwińskim w Warszawie znalazła nagrobek jej rodziców.
Siostra Katarzyna miała wizję Pana Jezusa, który chciał od niej, żeby ofiarowała się za miasto, Polskę, Kościół i świat. Ona odsuwała od siebie tę wizję, nie chciała tego, była przerażona, nie wytrzymywała napięcia, rozpłakała się na rekreacji. Pan Jezus nadal jej się ukazywał w koronie z gwiazd i żądał ofiary. Były nawet wśród sióstr narady teologiczne, czy Pan Jezus może się pokazywać w koronie z gwiazd, bo ikonografia nie zna takiego wyobrażenia.
Zakonnice ubolewają, bo jedna z sióstr, która wstąpiła już po wojnie, znalazła w gruzach jakiś bilecik. Po pierwszych linijkach zorientowała się, że to tekst ofiarowania. Przypuszczała, że pisała go s. Katarzyna. Ale ponieważ zakonnice były uczone, że cudzych papierów się nie czyta, więc nie czytała dalej, a zaniosła go przełożonej. A tu trwała odbudowa klasztoru, bałagan i ten papier zaginął. Tak samo jak zaginął, już dużo później, brudnopis kroniki z czasów okupacji. Sama kronika się nie zachowała, ale zachował się brudnopis, z którego korzystała s. Assumpta Stabińska przy pisaniu swojej książki „Danina krwi” w latach 70. ub. wieku. Zniknął.
Siostra Hilaria studiowała medycynę na tajnych kompletach. – Zwróciłam się do Uniwersytetu Medycznego w Warszawie z zapytaniem o archiwa. Okazało się, że owszem, studiował tam jej ojciec Stanisław i dwóch jego braci. Jeden studiował medycynę, drugi farmację, prawo, są ich zdjęcia w pięknych mundurach, bo byli w 3. Pułku Ułanów, podlegającym pod Generalny Inspektorat Kawalerii, ale nie ma informacji o s. Hilarii. To było tajne nauczanie, nikt przecież nie robił list studentów. Jest też dom całodziennej opieki dla powstańców, w którym była pani, która też studiowała na tajnych kompletach. Pytałam o s. Hilarię Irenę Kraków, nie pamiętała takiej osoby. S. Assumpta dotarła do proboszcza, który znał s. Hilarię, ale on niewiele wiedział.
- Na stronie internetowej naszego klasztoru zamieściłyśmy z prośbę o informacje o sakramentkach, ale nikt się nie odezwał – ubolewają sakramentki.
My nie wątpimy w ich świętość – trudna droga do beatyfikacji
Siostry modlą się w ukryciu w intencji beatyfikacji. W tym roku każda z nich wylosowała jedną z sióstr, które zginęły. Siostra, która wylosowała s. Anzelmę, ułożyła litanię do niej. I modli się tą litanią. To ta zakonnica, która ofiarowała życie za brata kapłana, który był uwięziony w Dachau. On rzeczywiście ocalał i po wojnie mówił, że to cud, bo kilka razy groziło mu rozstrzelanie. W Ostrowie Wielkopolskim, gdzie pracował po wojnie, jest szkoła sióstr salezjanek im. Siostry Anzelmy Matuszczak. – A ja wylosowałam s. Kolumbę i sen spędza mi z powiek, co ona robiła przez te dziesięć lat między maturą a wstąpieniem do zakonu – wyznaje s. Maria Józefina.
Opinia z Dykasterii ds. Kanonizacji głosi, że przy obecnym stanie prawa kanonicznego beatyfikowanie sakramentek jako męczennic jest niemożliwe, bo trzeba by było udowodnić, że Niemcy, którzy bombardowali klasztor i kościół, robili to z nienawiści do wiary. A dlaczego bombardowali kościół? – Bo tam byli ludzie, ognisko oporu.
Z kolei ktoś wybił im z głowy „trzecią drogę”, nakreśloną niedawno przez papieża Franciszka w motu proprio „Maiorem hac dilectionem” (za dar życia czyli męczeństwo z miłości, dobrowolnego oddania życia), bo trzeba by było prowadzić procesy każdej siostry z osobna i udowodnić, że złożyły akt dobrowolnego ofiarowania, ale my poza świadectwem, sióstr, które przeżyły nie mamy nic. – Musiałybyśmy wybrać jedną, dwie siostry, nie mam do tego przekonania. Poradzono nam, żeby nie wchodzić na tę trzecią drogę, tylko trwać przy drodze męczeństwa – mówi m. Maria Blandyna. Męczeństwo jest prostszą drogą, bo nie jest potrzebny cud, a przez brak cudu ileś procesów stoi w miejscu. Jest potwierdzenie heroiczności cnót, a nie ma cudu.
- Ksiądz dr Jacek Wiliński odpowiedzialny za Wydział Spraw Kanonizacyjnych Archidiecezji Warszawskiej nas zachęca, ks. prof. Tomasz Nawracała z Uniwersytetu Poznańskiego zachęca. Trzeba iść do przodu, choć nie ma wielu dowodów, wszystko spłonęło w popowstańczej pożodze.
Po zebraniu materiałów trzeba znaleźć elokwentnego teologa, który napisałby uzasadnienie, ale musiałby być o tym głęboko przekonany. Dobre uzasadnienie teologiczne jest potrzebne. – My nie wątpimy w ich świętość.
***
Instytut Benedyktynek Sakramentem od Nieustającej Adoracji powstał we Francji w XVII w. jako kontemplacyjna gałąź rodziny monastycznej św. Benedykta. Jego założycielką była m. Mechtylda od Najświętszego Sakramentu, w świecie Katarzyna de Bar (1614-1698). Charyzmatem Instytutu jest życie według Reguły św. Benedykta i szczególny kult Eucharystii w duchu wynagrodzenia. Zakonnice nieustannie adorują Najświętszy Sakrament, całą dobę. Zakonnice, poza tradycyjnymi ślubami czystości, ubóstwa i posłuszeństwa, składają czwarty ślub, tzw. ślub żertwy. Jest to gotowość ofiarowania życia w ważnej sprawie Kościoła i świata, gdyby taka była wola Boga. Do Polski przybyły na zaproszenie królowej Marii Sobieskiej, która ufundowała klasztor jako wotum dziękczynne za wiktorię wiedeńską i sprowadziła pierwsze zakonnice z Francji.
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
W ramach kampanii w dniach 18-24 listopada br. zaplanowano ok. 300 wydarzeń.
Mają uwydatnić, że jest to pogrzeb pasterza i ucznia Chrystusa, a nie władcy.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.