Jedni oddają swego syna, inni parafianina i przyjaciela – wszyscy boją się o przyszłość.
Matka i ojciec (ks. Kamila Pawlika), proboszcz (ks. Sebastiana Makucha), przyjaciel (ks. Arkadiusza Harbara) patrzą na dzień prymicji inaczej niż wszyscy pozostali. Inaczej niż sami neoprezbiterzy.
Niespodzianki Boga i synka
To był wrzesień 2009 roku. Kamil właśnie wrócił z Zakopanego, gdzie odprawiał rekolekcje ignacjańskie. Trwały długo, bo pewnie z osiem dni. Sam na sam z Bogiem, w milczeniu, rozważając słowo Boga i, co ważniejsze, wsłuchując się w Jego głos. – Nie byłam więc zaskoczona, kiedy się zobaczyliśmy, przytuliłam go na powitanie, spojrzałam mu w oczy i zobaczyłam w nich wielką radość – wspomina Krystyna Pawlik. – Niemniej to spojrzenie i wyraz jego oczu napełniły moje serce jeszcze większą czułością. I wtedy usłyszałam coś, co mnie bardzo zdumiało, na co nie byłam przygotowana. Wtedy już Kamil od roku studiował ekonomię. „Mamuś, idę do seminarium” – powiedział. Jak mogła zareagować? Bardzo, bardzo mocno przytuliła swoje dziecko, a po policzku popłynęły łzy. – Taki był początek naszej drogi do ołtarza, razem z synem – dodaje Bogdan Pawlik. – Bo czas formacji seminaryjnej to czas dojrzewania także nas, rodziców, do prawdy o tym, że nasz syn będzie księdzem. Wtedy, we wrześniu, gdy tylko opadły emocje, pojawiły się ważkie pytania: czy Kamil sobie poradzi? Czy dobrze rozeznał swoją życiową drogę? Czy będzie szczęśliwy?
Rok za rokiem, posługa za posługą
– Kolejne wydarzenia w jego seminaryjnym życiu stawały się takimi milowymi kamieniami także dla nas. 16 września miał egzamin, tydzień później przeprowadził się do budynku seminarium. Nie był daleko od domu, to prawda, ale mieliśmy świadomość, że z każdym tygodniem, miesiącem, a w końcu rokiem jest coraz mniej nasz, a coraz bardziej tych, do których Bóg go pośle – wspomina matka. – Na pierwszym roku obtuniczenie – założenie białej tuniki, pierwsze oficjalne obwieszczenie, że syn wszedł na drogę formacji do kapłaństwa. Na trzecim roku obłóczyny i lektorat – wyglądał już jak ksiądz, choć księdzem nie był. To dopiero połowa drogi. Gdy zobaczyłem go pierwszy raz w sutannie, odżyły emocje, które wzbudziła jego decyzja o wstąpieniu do seminarium – mówi ojciec, a potem kontynuuje wyliczanie. – Na koniec czwartego akolitat – po raz pierwszy zobaczyliśmy w dłoniach naszego dziecka Najświętszą Hostię. Na koniec piątego roku święcenia diakonatu – gdy wyjechał na kilkudniowe rekolekcje przed przyjęciem święceń, my byliśmy z nim bez przerwy. Modliliśmy się do Ducha Świętego, by dał mu łaskę podjęcia właściwej decyzji, bowiem do tego momentu mógł jeszcze zawrócić, rozmyślić się – zaznacza. Po diakonacie jest to właściwie już niemożliwe.
Kościół już czeka
Dla rodziców Kamila ważne były dni skupienia, jakie organizuje seminarium. – Otwierały nam oczy na to, o co chodzi w przygotowaniu do kapłaństwa – mówi matka. – Mieliśmy wtedy okazję (raz w roku) spotkać się z innymi rodzicami, poznać przełożonych, wysłuchać konferencji ascetycznej, otrzymać garść informacji o seminaryjnym życiu, sprawdzić warunki socjalne w seminarium. Żałujemy, że z chwilą święceń prezbiteratu kończą się nasze odwiedziny w gmachu seminarium – wyznaje. Sześć lat kształcenia to także czas przyzwyczajania się, że krewni i znajomi coraz bardziej patrzą na Krystynę i Bogdana jak na rodziców księdza. – Nasza parafia to mała wspólnota, więc nie jesteśmy anonimowi – dodaje ojciec. – To także okazja do dzielenia się radością z innymi parafianami. Szczególnie mocno odczuwaliśmy to podczas ostatnich dni przygotowań do prymicji. Życzliwość, zatroskanie, poświęcony sprawie czas – to wszystko dawało do zrozumienia, że prymicje nie są naszą prywatną sprawą, że to święto całej wspólnoty, że Kościół czeka na naszego syna – mówi.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).