Ks. Józef Strączek z Porąbki kończy 100 lat!

Pełen życiowej energii - pracuje fizycznie w ogródku, fotografuje, gra na organach, kocha powieści Sienkiewicza, gotów godzinami spowiadać. Urodził się 17 października 1914 roku.

Reklama

Z długiego balkonu (budowlańcy specjalnie taki zrobili - żeby można było po nim spacerować) patrzymy na mały ogródek kwiatowy, idealnie wypielęgnowany. Tuż obok jabłonie owocujące czerwonymi jabłkami. A pod ścianą domu - trzy skrzynki jabłek. - Zrywam, zbieram. Ale nie dla siebie - śmieje się ks. Józef Strączek. - Rozdam wszystko.

Ks. prał. Józef Strączek, emerytowany proboszcz parafii Narodzenia NMP w Porąbce koło Kęt, 17 października kończy 100 lat! Ale każdy, kto go spotyka, nie daje mu więcej niż osiemdziesiątkę. W tym roku świętował także 75-lecie święceń kapłańskich, których w 1939 roku w katedrze na Wawelu udzielił mu kard. Adam Sapieha.

Ks. Józef wciąż jest bardzo sprawny fizycznie, energiczny, pełen pasji życia. Umysł jak brzytwa! Znakomity gawędziarz. Uśmiech nie schodzi mu z twarzy.

Godzinki na pobudkę

Urodził się w Pcimiu, w rodzinie Walentego i Marianny z domu Róg, którzy wychowywali jeszcze dwóch braci i dwie siostry Józefa.

Powołanie kapłańskie zrodziło się naturalnie. - To się kształtuje w umyśle człowieka i w psychice od młodości - opowiada ksiądz jubilat. - Ogromnie na pewno trzeba podziękować rodzicom, którzy swoim zachowaniem wszczepili pobożność. Pamiętam, jak razem śpiewali rano godzinki. I tym śpiewem budzili mnie i braci. Miałem wspaniały przykład rodziców, a potem idealne warunki w gimnazjum w Myślenicach. Mieliśmy wspaniałego profesora ks. Wojciecha Kowalika, który nas budował nie tyle swoją uczonością, bo jej nie miał, ale swoją postawą, zachowaniem, odnoszeniem się do nas.

Wieczór przed wstąpieniem do seminarium krakowskiego upłynął Józefowi na... tańcach! - Saperzy zbudowali most na Rabie, bo była powódź i zniszczyła ten nasz - wspomina. - Na koniec budowy była zabawa taneczna. Wytańczyłem się z koleżankami! A na drugi dzień pojechałem do seminarium. Jak by mnie nie przyjęli, to chciałem studiować filologię polską.

Nigdy poważnie nie chorował. Poza czasami seminarium, gdzie nabawił się nerwicy żołądka. - Budził nas tam brat Albert takim olbrzymim dzwonem. Stawał pod moim pokojem i walił w ten dzwon, a ja przerażony budziłem się ze zdrowego snu. I tak dostałem nerwicy żołądka. Nawet jeden z przełożonych mi powiedział: "Jak ty tak będziesz kwękał na ten żołądek, to ty się zastanów, czy się nadajesz na księdza". Z biegiem lat to się skończyło i już nigdy nie męczyły mnie żadne poważne dolegliwości.

Od 1939 roku pracował w Wilkowicach, Komorowicach, Rajczy, Żywcu i Porąbce, gdzie był proboszczem i gdzie mieszka do dziś. Przeżył oba totalitaryzmy. Nazywany był wrogiem Polski Ludowej za swoje oddanie pracy z młodzieżą. Jak sam mówi - zawsze był pod opieką Opatrzności.

Ruszać się!

- Zawsze byłem w ruchu z ludźmi - mówi. - Ta praca fizyczna utrzymuje człowieka w kondycji. Dzisiejsi ludzie chorują z braku ruchu! Wszystkie wynalazki ułatwiają życie, ale z drugiej strony jest ten siedzący tryb życia. To rozleniwia człowieka i wszystkie działania w organizmie są spowolnione i osłabione. Trzeba ćwiczyć, pracować fizycznie, nie wstydzić się tego. Ludzie dziś wstydzą się fizycznej roboty. A to przecież jest zdrowe i pożyteczne dla człowieka. Moi rodzice mieli duże gospodarstwo, więc od dziecka im pomagałem. Kiedy byłem już księdzem i nie było możliwości, żeby mieć samochód, po prostu jeździłem rowerem.

Już na emeryturze ks. Józef poprosił swojego następcę ks. Eugeniusza Nycza, by wygospodarował mu w parafialnym ogrodzie kawałek ziemi na ogródek. To tam pracuje niemal codziennie.

Trzeba robić drzemkę

- Wstaję rano o 6.00, żeby zdążyć na 7.00 na Mszę, a wcześniej jeszcze zasiąść choć na chwilę w konfesjonale. Potem sam sobie robię śniadanie. Wybredny nie jestem. Wszystko lubię - opowiada. - Piję zbożową kawę z mlekiem. Bo ja zawsze - czy to kawę, czy herbatę - pijam z mlekiem. A potem do południa mam różne zajęcia. Na przykład praca w ogródku. Trzeba też coś poczytać. Różnych interesantów, gości przyjąć. A potem obiad. Po obiedzie zawsze robię sobie drzemkę. Jesteśmy cząstką przyrody. I nieraz obserwowałem, że kiedy krowy na pastwisku sobie pojadły, to potem kładły się i przeżuwały. Człowiek też powinien po obiedzie zrobić sobie drzemkę, żeby żołądek mógł spokojnie trawić. A potem po południu znowu mam różne zajęcia. Fotografią na przykład się zajmuję. Mam dobry cyfrowy aparat fotograficzny. Kiedyś, początkowo, fotografowałem exaktą. To nie było łatwe - trzeba było ustawić odległość, czas naświetlania, ostrość. Sam sobie własnoręcznie robiłem odbitki. Robię zdjęcia temu, co - uważam - dobrze jest utrwalić. Widoki, pejzaże, sytuacje. Tyle jest ciekawych rzeczy... A potem robię papierowe odbitki w zaprzyjaźnionym zakładzie fotograficznym w Białej. Wspaniale wykonują mi tam wszystkie odbitki, zgodnie z moim życzeniem.

Ja to szczęściarz jestem

Ulubionym zajęciem księdza Józefa jest gra na organach. - Już od czasów seminarium chciałem się nauczyć grać na fisharmonii. Jak się dorwałem, to bez znajomości instrumentu próbowałem grać. A jak przyszedłem w 1939 r. na pierwszą posadę do parafii w Wilkowicach koło Bielska, moim pragnieniem było, żeby kupić sobie tę fisharmonię.

«« | « | 1 | 2 | » | »»
Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
27 28 29 30 31 1 2
3 4 5 6 7 8 9
10 11 12 13 14 15 16
17 18 19 20 21 22 23
24 25 26 27 28 29 30
1 2 3 4 5 6 7