Młodzi ludzie, którzy przyjadą do Wyższego Seminarium Duchownego w Tarnowie, będą mogli zobaczyć je od środka. Tajemnica gmachu przy Piłsudskiego 6 tkwi jednak nie w murach, lecz w osobach, które w nich żyją.
Spoczynek w Duchu
Michał Mos jest z parafii św. Józefa Rzemieślnika z Rytra. W seminarium na III roku studiów i formacji. Był ministrantem, lektorem, ceremoniarzem. Miał łatwość spontanicznej modlitwy. Jako dorastający młodzieniec zakochał się. Najpierw w piłce nożnej. Jako szesnastolatek grał w pierwszym zespole Poprad Rytro na pozycji bramkarza. Zdobył z chłopakami awans do okręgówki. – Chciałem zostać piłkarzem, ale w czasie jednego z treningów rosły, dwumetrowy kolega strzelił mocno. Musiałem przyjąć nogą, ale uderzyłem nią w ziemię. Potem nadleciała z wielką siłą piłka. Trzasnęła kość w kolanie. Podobno chodziłem jak po spożyciu – opowiada. Kontuzja była poważna, trzeba było usunąć łękotkę. Kariera skończona. To był cios, ale wtedy pojawiła się możliwość redagowania strony sportowej w internecie. Wszystko zaczęło się układać. W tym czasie zakochał się drugi raz. No i piłka dalej była w grze, tym razem oglądana z loży dziennikarskiej. – To było niesamowite, spotkania z dziennikarzami najważniejszych tytułów i rubryk sportowych, z piłkarzami z najwyższej polskiej półki. Jednak po roku strona padła. Kolejny cios. A myśli o kapłaństwie cały czas nie brakowało. Pamiętam, jak podczas dziękczynienia w Wielki Czwartek zaświeciło nagle słońce. Nie mogłem wytrzymać siły tego światła. Coś się we mnie wówczas odezwało, jakieś wezwanie, by iść na księdza. Potem wmawiałem sobie, że się przesłyszałem – wspomina.
Michał czekał na znak, żeby mógł spotkać księdza, który pokaże mu piękno kapłaństwa. I pojawił się ks. Waldemar. Dzięki niemu zmienił zdanie o duchownych, kształtowane też przez negatywne opinie kolegów. Ksiądz Waldemar odmienił jego spojrzenie, a życie inny kapłan, ks. Janusz, katecheta w szkole średniej w Nowym Sączu. – Pewnego razu poszedłem do niego i spotkanie przerodziło się w spowiedź, a potem ksiądz położył na mnie ręce i modlił się. Zemdlałem. Później dowiedziałem się, że miałem spoczynek w Duchu Świętym. Pojawiła się taka radość, że ludzie patrzyli na mnie jak na dziwaka, kiedy szedłem główną ulicą Sącza. A mnie się chciało śmiać i płakać. I wszystko już było jasne. Rozstaliśmy się z dziewczyną „za porozumieniem stron” i przyszedłem do seminarium, gdzie jestem trzy lata. Dzisiaj wiem też, że wymodliła mi to ciocia podczas pielgrzymki do Rzymu, tydzień po moich urodzinach – mówi. Gości w seminarium zaprowadziłby do sali misyjnej, pełnej wspomnień i eksponatów z dalekich krajów, gdzie być może Michał będzie kiedyś ewangelizował.
Brama do innego świata
Najmłodszy z moich rozmówców, Daniel Syjut, z parafii Zmartwychwstania Pańskiego w Kiełkowie, jest na drugim roku. Od dawna myślał o przekroczeniu tajemniczego progu seminarium, bo widział świadectwo księży. Jak mówi, przed maturą stanął nad przepaścią. – Do tej pory musiałem gdzieś iść, ale po maturze już mogłem wybierać. Zdarzyło się, że wyjechałem do USA, gdzie spotkałem swoją rodzinę, a wśród niej wujka Stanisława, bardzo mądrego, roztropnego i pobożnego człowieka, z którym przegadałem mnóstwo czasu, co pomogło mi uporządkować pewne sprawy, choć nie podejmowałem co do przyszłości żadnych wiążących decyzji – opowiada. Przed maturą bierze udział w rekolekcjach. Podczas nabożeństwa adoracji krzyża uczestnicy mogli podejść od niego, objąć go, przytulić. Robi to i Daniel. Wtedy coś w nim pęka. Pojawiają się nawet łzy. – Jak u Norwida – łza znad planety spada i groby przecieka. Uświadomiłem sobie, że Chrystus mnie kocha. Dla mnie to był przełom. Do tej pory jest. Zacząłem pytać siebie o miłość, czy ja potrafię kochać. Z tymi myślami szedłem do matury – opowiada. Po maturze szukał pracy, przez krótki czas był magazynierem. Pan Bóg jednak się odzywał. A to przez starszego księdza, który wypatrzył go wśród chłopaków przy kościele i palcem wskazał: „Ty będziesz księdzem!”, to znów przez katechetę i proboszcza.
Nie zapomni też spowiedzi generalnej, która trwała 1,5 godziny. W wielkiej tajemnicy podejmuje decyzję pójścia do seminarium. Trochę obawia się opinii ludzi, bo w małej parafii wieści szybko się rozchodzą. – Po przyjęciu pojawiły się ogromne wątpliwości, czy dobrze zrobiłem, bo jakieś drzwi za sobą się zamyka, myślałem, co ludzie będą mówić. Ale przyszedłem i jestem. Postawiłem wszystko na jedną kartę. Dla mnie intrygującym miejscem w seminarium jest biblioteka humanistyczna, w której jestem bibliotekarzem. To jest skarbnica kultury, brama do innego świata, do mnóstwa historii splecionych ze słów. Widzę, że chętnie jest odwiedzana, a książki są czytane. Czasem myślę, kiedy koledzy mają czas pośród różnych zajęć, ale cieszę się, bo biblioteka jest miejscem przyjaznym rozwojowi duchowemu i intelektualnemu – podkreśla.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
Synodalność to sposób bycia i działania, promujący udział wszystkich we wspólnej misji edukacyjnej.
Droga naprzód zawsze jest szansą, w złych i dobrych czasach.
Symbole tego spotkania – krzyż i ikona Maryi – zostaną przekazane koreańskiej młodzieży.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.