Przed tygodniem bojówki Anty-Balaka zaatakowały islamistycznych rebeliantów Seleka w Bocaranga. Rezultat miasto wyzwolone z rąk rebeliantów. Trochę radości i nadziei. Później smutek i złość, bo miasto stało się łupem rabusiów i złodziei.
br. Benedykt Pączka Pokój splądrowany przez rebeliantów Zdrada przez Selekę z Ngaoundaye – wcześniej nasi przyjaciele !
21 styczeń Ngaoundaye – miasteczko położone 20 km od Czadu i Kamerunu.
"Od samego rana zaczęli przychodzić do nas ludzie. Na misji mieliśmy około 100 osób. Około 13, dowiedzieliśmy się że Seleka zaatakowała naszą misję w Bocaranga. Zaraz po tej wiadomości nasz gwardian (przełożony) zorganizował spotkanie – co robić. Odsyłamy ludzi z naszej misji, niech uciekają na pola, w różne miejsca – u nas nie jest bezpiecznie. My zaczynamy chować pieniądze, komputery, telefony, rzeczy najbardziej wartościowe" - piszą misjonarze.
O godzinie 16:00 wszystko się zaczęło.
"Zobaczyłem motory a na nich uzbrojonych selekowców, którzy na początku patrolowali nasze miasteczko, szukając anti-balaka. Nie znaleźli ich… zatem do dzieła. Najpierw pojechali do sióstr (mieszkają od nas jakieś 600 metrów), kiedy ich zobaczyłem powiedziałem do mojego przełożonego – idziemy. Ubieramy habity i idziemy… okazuje się że wśród tej ekipy, są nam znani selekowcy, którzy przyjeżdżali do nas (wcześniej) napić się kawy, coli, rozmawiać o pokoju. Twierdzili że oni są inni, że chcą pokoju – a teraz nie ma możliwości dialogu, żadnej rozmowy. Wszystko trzeba oddać. Wchodzimy na podwórko do sióstr – wychodzi jeden z nich, załadował broń i nie kazał się ruszać, próbuje przekręcić głowę, włożyć rękę do kieszeni – mam tam telefon – bez szans, ładuje kałacha… po chwili czekania, pytają nas o pieniądze, oraz samochody. Mówimy że nie mamy ich przy sobie, jednak wszystko okazało się jasne – był z nimi jeden miejscowy człowiek - przewodnik, który doskonale znał nasze misje i rzeczy które posiadamy.
Zatem idziemy do nas jesteśmy prowadzeni przez 3 uzbrojonych selekowców. Najpierw pieniądze, nasz przełożony przynosi kasetkę z pieniędźmi i daje to co mamy 43 000 CFA (około 100 euro), nie są zadowoleni. W tym czasie wszyscy stoimy na naszym podwórzu – broń skierowana w naszą stronę. Ok ! teraz samochody – gdzie je macie. W trakcie tych rozmów, ktoś do mnie dzwoni – telefon miałem w kieszeni – słyszą dzwonek telefonu – muszę go oddać… nie zdążyłem wyłączyć go.
Idziemy po samochody – prowadzeni jak skazańcy, przez 4 uzbrojonych selekowców. Gdzie idziemy – a no właśnie około 300 metrów od nas mamy zakład stolarski – i tam je schowaliśmy my. W trakcie drogi jesteśmy popędzani – aby iść szybciej – jeden z nich mówi do nas „ potrzebujecie kopniaka aby iść szybciej”. Dochodzimy do drzwi – biorę klucze, nie mogę znaleźć klucza, do kłódki – trudno, ręce mi się trzęsą, po chwili znów jeden Seleka ładuje broń…. Znajduje, otwieramy – zabierają dwa samochody oraz naszego współbrata Rolanda, który jedzie z nimi jako kierowca. Wcześniej podczas rozmów – mówią do naszych braci Afrykańczyków – „i tak WAS zabijemy”.
Zabierają samochody, komputery, telefony, pieniądze i odjeżdżają z naszym bratem kapucynem, a my się martwimy co dalej, co będzie – czy go nie zabiją. Smutek, smutek i to ciągle pytanie co będzie z Rolandem…
Odpalam Internet – bo tylko to mi zostało, natychmiast dzwonie do Bouar – do br. Jacka Dębskiego, mówiąc o całej sytuacji… 2 siostry oraz Ewelina – świecka wolontariuszka proszą mnie o spowiedź. Idziemy do kaplicy, modlimy się – a tu nagle głos, Roland wrócił – co za radość, Seleka puściła go z latarką – szedł piechotą 7 km, był około 21 u nas…
Cała noc była bezsenna, najdrobniejszy szelest, huk – sprawiał że zrywaliśmy się na żywe nogi.
Środa 22 stycznia, godz: 13:00 – otrzymujemy komunikat, że Seleka jedzie w naszą stronę. Biegnę szybko do mojego pokoju, patrzę przez okno – to prawda, widzę samochód a na nim kilku żołnierzy Seleki. Zatem w nogi – krzyknąłem komunikat, siostry, ewakuacja – mieliśmy jedna minutę aby to zrobić. Mały plecak i w nogi w stronę ogrodu który prowadzi do wioski, a stamtąd już do buszu. Słyszymy strzały – okazało się później, że strzelali w nasza stronę.
Na misji został br. Francesco – Włoch, oraz 2 braci Środkowoafrykańczyków. Seleka kazała im iść do naszej jadalni a ci zaczęli plądrować nasze pokoje. Gdzie nie mogli wejść z broni niszczyli zamki i wchodzili. Dwa pokoje naszych braci Afrykańczyków – zupełnie splądrowane, nasz składzik żywnościowy oraz cześć rzeczy elektronicznych. Po tym drugim napadzie – byliśmy nie do życia. Podjęliśmy decyzje że opuszczamy misje...
"Wszystkich dziennikarzy, którzy chcą jednoczyć się z narodem wyzyskiwanym od ponad 20 lat, proszę o pomoc aby nagłośnić co ma miejsce w jednym z najbiedniejszych krajów świata..." - pisze brat Benedykt Pączka, pracujący również na tamtejszej misji.
Więcej korespondencji polskich misjonarzy z ogarniętej wojną RŚA, na portalu wiara.pl: Listy z obozu w Bouar
Jutro świadectwo świeckiej misjonarki oraz siostry zakonnej pracującej na tamtejszej misji.
„Trzeba doceniać to, co robią i dawać im narzędzia do dalszego dążenia naprzód” .
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).