– Moja misja dopiero się zaczyna. Muszę się starać, by entuzjazm i radość, z jaką przeżywaliśmy we wspólnocie wiarę, zachować i przekazać innym – mówi Ula Leszyńska.
W gronie 165 polskich wolontariuszy, którzy pracowali przy organizacji Światowych Dni Młodzieży, była również opolanka. Z Ulą Leszyńską, osiemnastolatką z parafii św. Jacka w Opolu, rozmawiam dzień po jej powrocie z Rio de Janeiro. Ubrana jest w żółtą koszulkę wolontariusza ŚDM, a na szyi ma zawieszony charakterystyczny identyfikator. Taki strój wybrała dlatego, że właśnie szykuje się do wieczoru wspomnień. Przyjaciele i rodzina chcą jak najwięcej usłyszeć o tym, co działo się w Brazylii.
Sama po drugiej stronie świata
– Zawsze marzyłam o uczestnictwie w Światowych Dniach Młodzieży, ale nie myślałam ani o Rio de Janeiro, ani o wolontariacie – zaznacza na początku opowieści. – Moja mama pierwsza usłyszała o tym, że można wysłać zgłoszenie. Zachęcała mnie, ale nie zdecydowałam się. Do czasu – śmieje się Ula. – W szkole na lekcji informatyki pomyślałam, że zajrzę na stronę ŚDM. Przeczytałam wymagania dla kandydatów na wolontariuszy i wysłałam zgłoszenie, myśląc, że pewnie i tak mnie nie wybiorą, skoro dopiero w maju skończę 18 lat. Ku mojemu zaskoczeniu, po jakimś czasie przyszła informacja, że mnie zapraszają. Rodzice wtedy nic nie wiedzieli, dlatego czekała mnie poważna rozmowa – opowiada opolska wolontariuszka, która do Rio de Janeiro poleciała całkiem sama. – Po wylądowaniu w Brazylii czułam się zagubiona. Nie wiedziałam, gdzie mam iść, co mam robić, ale mój Anioł Stróż dobrze mnie pilnował, bo szybko natrafiłam na innych wolontariuszy, spotkałam też osoby z Polski i przed wieczorem znalazłam się w parafii, w której miałam mieszkać przez najbliższe 2 tygodnie – wspomina.
Wielka chrześcijańska rodzina
Ula mieszkała z wolontariuszami z wielu krajów świata, głównie z Ameryki Południowej. – Znam język angielski, ale po hiszpańsku nie mówię. Tymczasem tam najpopularniejsze języki to właśnie hiszpański i portugalski, a angielski mało kto rozumiał. Niemniej niesamowite było to, że mówiąc w swoich językach, udawało nam się porozumieć przy pomocy bogatej gestykulacji. Razem śmialiśmy się, ale też rozmawialiśmy na poważne tematy, a także modliliśmy się. Przy wspólnym odmawianiu brewiarza były dwa chóry: hiszpański i portugalski. Doświadczyliśmy wielkiej wspólnoty, czuliśmy się jak ogromna rodzina – podkreśla Ula, opowiadając, że radosna atmosfera święta wiary udzielała się wszystkim wokół. W zatłoczonym metrze młodzież śpiewała, klaskała, a pasażerowie jadący do pracy bez oporów dołączali do wspólnego śpiewu. – Mieszkańcy Rio de Janeiro cieszyli się naszą obecnością. Doświadczałam tego w różnych sytuacjach. Przykładowo, kiedy mieliśmy dyżur w punkcie informacyjnym, podeszła do nas pani, która postanowiła kupić nam wszystkim obiad. I mimo naszych zapewnień, że nie trzeba, zrobiła to – opowiada Ula.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nie było ono związane z zastąpieniem wcześniejszych świąt pogańskich, jak często się powtarza.
"Pośród zdziwienia ubogich i śpiewu aniołów niebo otwiera się na ziemi".
Świąteczne oświetlenie, muzyka i choinka zostały po raz kolejny odwołane przez wojnę.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.