O wierze, która rosła wraz ze stratą najbliższych, o Bogu, który jedno zabiera, a drugie daje, i o rodzicach, którzy z nieba pomagają w klasówkach, z 18-letnią Moniką Kędzierską rozmawiała Monika Augustyniak.
Monika Augustyniak: Wiem, że śpiewasz w scholi kościelnej w parafii św. Stanisława w Skierniewicach. Czym jest dla Ciebie ten śpiew?
Monika Kędzierska: Śpiewam w scholi od 9. roku życia. Najpierw było to po prostu „występowanie”. Koleżanka przyszła do szkoły, opowiedziała, że śpiewała solówkę, a że ja też tak chciałam, poszłam na przesłuchanie i mnie przyjęli. Dopiero po jakimś czasie zaczęłam zastanawiać się nad tym, co śpiewam. Zaczęłam przyglądać się też Kościołowi.
Czy to znaczy, że wcześniej byłaś daleko od Boga?
Chodziliśmy z rodzicami do kościoła, ale to była taka tradycyjna wiara. 10 dni po moich 7. urodzinach w wypadku samochodowym zginęli mój tata i dziadek. Wtedy mama, siostra i ja zaczęłyśmy szukać oparcia w Bogu. Byłam mocno związana z tatą. To głównie jego pamiętam z dzieciństwa. Był stolarzem, miał dla nas sporo czasu. Bardzo mi go brakowało. Tęskniłam za ojcowską opieką. Wtedy zaczęłam czuć opiekę Boga nade mną. Miałam takie przekonanie, że mimo iż spotkało mnie coś takiego, nie jestem sama. To również dotyczyło mojej mamy. Przez 7 lat po śmierci taty walczyła o to, by uznać go niewinnym wypadku. Patrzyłam na nią z podziwem, ile ma w sobie siły. Ona też zaczęła odczuwać opiekę Boga i – pomimo wielkiej straty, jakiej doświadczyła – była szczęśliwa i silna. Myślę, że siły nauczyłam się od niej.
Czyli strata męża, ojca nie tylko nie oddaliła Was od Boga, ale wręcz zbliżyła?
Tak. Zaczęłyśmy więcej się modlić. Od tego czasu w naszym domu pojawiło się Pismo Święte. Dla mnie bardzo ważna jest obecność w kościele. Czuję się tam jak w domu. Dziś wiem, że bez niego nie przetrwałabym nowotworowej choroby żołądka mamy, jej umierania i śmierci. Odeszła do Pana półtora roku temu.
Zostałyście z siostrą same?
Mieszkamy z babcią. Mimo śmierci rodziców, ja nie czuję się sama. Kiedy mama chorowała, nie wierzyłam, że może umrzeć. Ostatnie tygodnie leżała w szpitalu, tam też umarła. Starałam się być jej prawą ręką. Po szkole jeździłam do Łodzi, gdzie była leczona. Do ostatniego dnia miałam nadzieję. Mama była pogodzona ze swoją chorobą. Gdyby nie jej siła i opanowanie, nie dałabym rady. Kiedy umarła, wiedziałam, że jest jej dobrze, że przecież po drugiej stronie życia jest lepiej niż tu. Podczas podziękowania, które wygłosiłam na pogrzebie, zapytałam, czemu miałabym rozpaczać, skoro mamie jest teraz lepiej. Oczywiście, gdyby nie Bóg i wiara w nieśmiertelność, wpadłabym w rozpacz. Ale On dał mi siłę, by przetrwać i żyć dalej.
„Jesteśmy z was dumni, ponieważ pozostaliście tymi, kim jesteście: chrześcijanami z Jezusem” .
Ojciec Święty otworzy też Drzwi Święte w Bazylice Watykańskiej i rzymskim więzieniu Rebibbia.
To nie tylko tradycja, ale przede wszystkim znak Bożej nadziei.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).