Nie proś mnie o sprawdzian

Monika Augustyniak; GN 22/2013 Łowicz

publikacja 11.06.2013 09:30

O wierze, która rosła wraz ze stratą najbliższych, o Bogu, który jedno zabiera, a drugie daje, i o rodzicach, którzy z nieba pomagają w klasówkach, z 18-letnią Moniką Kędzierską rozmawiała Monika Augustyniak.

 Monika Kędzierska, pomimo utraty najbliższych, spełnia swoje marzenia i cieszy się życiem Monika Augustyniak Monika Kędzierska, pomimo utraty najbliższych, spełnia swoje marzenia i cieszy się życiem

Monika Augustyniak: Wiem, że śpiewasz w scholi kościelnej w parafii św. Stanisława w Skierniewicach. Czym jest dla Ciebie ten śpiew?

Monika Kędzierska: Śpiewam w scholi od 9. roku życia. Najpierw było to po prostu „występowanie”. Koleżanka przyszła do szkoły, opowiedziała, że śpiewała solówkę, a że ja też tak chciałam, poszłam na przesłuchanie i mnie przyjęli. Dopiero po jakimś czasie zaczęłam zastanawiać się nad tym, co śpiewam. Zaczęłam przyglądać się też Kościołowi.

Czy to znaczy, że wcześniej byłaś daleko od Boga?

Chodziliśmy z rodzicami do kościoła, ale to była taka tradycyjna wiara. 10 dni po moich 7. urodzinach w wypadku samochodowym zginęli mój tata i dziadek. Wtedy mama, siostra i ja zaczęłyśmy szukać oparcia w Bogu. Byłam mocno związana z tatą. To głównie jego pamiętam z dzieciństwa. Był stolarzem, miał dla nas sporo czasu. Bardzo mi go brakowało. Tęskniłam za ojcowską opieką. Wtedy zaczęłam czuć opiekę Boga nade mną. Miałam takie przekonanie, że mimo iż spotkało mnie coś takiego, nie jestem sama. To również dotyczyło mojej mamy. Przez 7 lat po śmierci taty walczyła o to, by uznać go niewinnym wypadku. Patrzyłam na nią z podziwem, ile ma w sobie siły. Ona też zaczęła odczuwać opiekę Boga i – pomimo wielkiej straty, jakiej doświadczyła – była szczęśliwa i silna. Myślę, że siły nauczyłam się od niej.

Czyli strata męża, ojca nie tylko nie oddaliła Was od Boga, ale wręcz zbliżyła?

Tak. Zaczęłyśmy więcej się modlić. Od tego czasu w naszym domu pojawiło się Pismo Święte. Dla mnie bardzo ważna jest obecność w kościele. Czuję się tam jak w domu. Dziś wiem, że bez niego nie przetrwałabym nowotworowej choroby żołądka mamy, jej umierania i śmierci. Odeszła do Pana półtora roku temu.

Zostałyście z siostrą same?

Mieszkamy z babcią. Mimo śmierci rodziców, ja nie czuję się sama. Kiedy mama chorowała, nie wierzyłam, że może umrzeć. Ostatnie tygodnie leżała w szpitalu, tam też umarła. Starałam się być jej prawą ręką. Po szkole jeździłam do Łodzi, gdzie była leczona. Do ostatniego dnia miałam nadzieję. Mama była pogodzona ze swoją chorobą. Gdyby nie jej siła i opanowanie, nie dałabym rady. Kiedy umarła, wiedziałam, że jest jej dobrze, że przecież po drugiej stronie życia jest lepiej niż tu. Podczas podziękowania, które wygłosiłam na pogrzebie, zapytałam, czemu miałabym rozpaczać, skoro mamie jest teraz lepiej. Oczywiście, gdyby nie Bóg i wiara w nieśmiertelność, wpadłabym w rozpacz. Ale On dał mi siłę, by przetrwać i żyć dalej.

Czy śmierć drugiego rodzica również utwierdziła Cię w wierze?

Zdecydowanie tak. W trudnych chwilach, kiedy jest beznadziejnie i wpadam w „doła”, czytam słowo Boże. Otwieram na „chybił trafił” i staram się odnaleźć siebie w tym fragmencie. I naprawdę Bóg przychodzi z pocieszeniem. Po jakimś czasie okazuje się, że problemy nie były wcale takie wielkie, jak mi się wydawało na początku. Poza tym ogromnym oparciem jest dla mnie Kościół. Tak, jak powiedziałam, czuję się tam, jak w domu. Dla mnie to miejsce, w którym – oprócz Boga – spotykam wspaniałych ludzi, zawiązuję cenne relacje. Czuję też ogromne wsparcie od strony naszego księdza proboszcza, pana organisty. Wiem, że zawsze mogę zadzwonić i zwrócić się do nich z prośbą. Często pytają mnie, jak się mam, czy daję sobie radę. Bóg stawia na mojej drodze wspaniałych ludzi. Mam takie wrażenie, że zabrano mi jedno, ale dostałam drugie.

Skąd masz w sobie tyle siły?

Od Boga. Żyję sakramentami, często z Nim rozmawiam, czuję Jego stałą obecność i opiekę. Poza tym czuję wsparcie moich rodziców. Często mówię do mamy: „Mamo, pilnuj mnie, mam sprawdzian” lub coś innego. I pomaga. Ostatnio miałam zabawny sen. Moja mama stanęła nad łóżkiem i powiedziała: „Monika, jadę na Mazury, nie proś mnie o żaden sprawdzian”. W tamtym tygodniu nauczyciele w szkole odwołali wszystkie zapowiedziane klasówki. Wierzę, że rodzice są w niebie i wstawiają się za nami. A jak jest naprawdę beznadziejnie, zwracam się do Maryi. Jest dla mnie ostatnią deską ratunku. Wtedy krzyczę: „Mamo, pomóż!”. I mam wrażenie, że dzięki Niej moje marzenia zamieniają się w rzeczywistość. Czasem układają się inaczej niż zaplanowałam, ale okazuje się, że lepiej.

A o czym marzysz?

Mam proste marzenia. Na przy- kład ostatnio bardzo chciałam zdać na prawo jazdy. I zdałam. Ale najbardziej marzyłam o tym, żeby ludzie mieli dreszcze, kiedy śpiewam. I to też się spełniło. Często słyszę, że kogoś przechodziły ciarki, kiedy mnie słuchał. Śpiew to moja największa pasja. Bywam na warsztatach, przeglądach i widzę, jak Bóg mi błogosławi. Często jest tak, że z wielkiego tłumu śpiewających, jaki przewija się przez festiwale i przesłuchania, to właśnie ja zostaję polecona gdzieś dalej, na warsztaty, spotkania. Podczas śpiewania mogę wyrazić siebie, swoje emocje. Gdyby nie Bóg, pewnie by to tak nie wyglądało. Ale nie tylko to. Po śmierci mamy musiałyśmy z siostrą ogarnąć sprawę spadkową, zmagałyśmy się z urzędami, sądem. I gdyby nie ludzie, których Bóg stawiał na naszej drodze, nie dałybyśmy rady. Gdyby nie pomoc innych, moja siostra nie zostałaby moją rodziną zastępczą i mogłabym wylądować w domu dziecka.

Tak było z wieloma sprawami. Dlatego wręcz namacalnie czuję, że Bóg się nami opiekuje, że nie jesteśmy same. Mam też takie wrażenie, że Bóg posyła mnie do innych ludzi, żeby nieść ulgę w ich cierpieniu, dać im nadzieję. Ostatnio w pociągu spotkałam pana, który wyszedł z więzienia po 25 latach. Miałam wrażenie, że nasza rozmowa pozwoliła mu uwierzyć w to, że dostał od życia drugą szansę. To Bóg wyznacza moją drogę, wiem, że zapala mi czerwoną lampkę, kiedy coś idzie nie tak, jak powinno. Wiem też, że nie jestem Bogu obojętna. Czuję się przez Niego bardzo kochana. Oczywiście, czasem jest mi trudno, płaczę, chciałabym spojrzeć w oczy moim rodzicom, ale nie pytam Boga: „Czemu mnie to spotkało?”. Jest tak, jak jest. I może to zabrzmi paradoksalnie, ale mam w sobie dużo radości. Umiem cieszyć się życiem, spotykam ludzi, z którymi się bawię, śmieję. Spełniam swoje marzenia, patrzę w przyszłość z nadzieją. To wszystko sprawia, że jestem szczęśliwa.