Uwierzyć oznacza wybrać Jezusa jako światło dla swojego życia. Uznać w Nim nauczyciela. Zostaliśmy ochrzczeni jako dzieci. Czy jako dojrzali ludzie powiedzieliśmy świadomie osobiście TAK Chrystusowi i Jego Kościołowi?
Nie każde zakochanie staje się dojrzałą miłością. Na pewnym etapie znajomości, bliskości, chodzenia ze sobą pojawia się pytanie, czy chcemy razem iść przez życie. Konieczna jest więc decyzja. Z tym wielu ludzi ma dziś problem. Jeśli jednak zdecydują się, dają sobie słowo. Głośno, publicznie, podczas ślubu. „Chcę, byś ty był moim mężem/była moją żoną, na dobre i na złe, aż do śmierci”. Z wiarą jest podobnie. Ona również wymaga decyzji. Trzeba dać słowo, postawić na Boga, uznać Chrystusa za Zbawcę, Mistrza, Przewodnika, zadeklarować: „chcę iść z Tobą przez życie, na dobre i na złe, aż do śmierci”. W początkach chrześcijaństwa, kiedy chrzczono głównie dorosłych, Kościół przed udzieleniem sakramentu chrztu publicznie pytał kandydatów o ich decyzję. Dziś, gdy chrzcimy dzieci, ta decyzja powinna pojawić się w którymś momencie dorosłego życia. I powiedzmy sobie szczerze, gdzieś to się rozmywa, brakuje tego momentu. Niby idziemy za Jezusem, ale tak nie do końca. Niby jesteśmy katolikami, ale jakby co, to zobaczymy. Oczywiście przyjmowanie kolejnych sakramentów jest jakimś wyrazem decyzji pójścia za Chrystusem. Ale idąc do Pierwszej Komunii Świętej czy do bierzmowania, jesteśmy nadal dziećmi, trudno więc mówić o dojrzałym wyborze. Ewangelizacja ochrzczonych polega więc właśnie na zaproszeniu chrześcijan do świadomej decyzji: „Tak, Jezu, chcę iść z Tobą przez życie, poddaję się Twojemu prowadzeniu”. Więc zastanów się, czy warto czytać ten tekst dalej. Ostrzegam, to może być niebezpieczne.
Podłączenie do Bożej elektrowni
Nieraz najbardziej banalne przykłady przemawiają do wyobraźni. Więc spróbujmy. Każde urządzenie elektryczne musi być podłączone do prądu. Inaczej nawet najdroższy czy najbardziej skomplikowany sprzęt nie zadziała. Nieraz odnosimy wrażenie, że nasza wiara jakby „nie działa” w codziennym życiu. Jest jak lodówka niepodłączona do prądu, służy najwyżej jako mebel, regał na książki czy bieliznę, ale nie spełnia właściwego zadania. Nasz problem polega właśnie na tym, że nie podłączyliśmy się do Bożego zasilania. Wiara to jest właśnie ów „kabel” łączący nas z Jezusem, niewyczerpanym źródłem energii.
Tą energią jest Boża miłość, która, jeśli tak wolno powiedzieć, wybuchała w Chrystusie, w Jego krzyżu i zmartwychwstaniu. To jest ów „reaktor”, w którym uwolniła się olbrzymia siła, moc zbawienia. Sam Benedykt XVI przyrównał kiedyś to, co stało się na krzyżu, do reakcji rozszczepienia atomu. Mówił, że to jakby głęboki wybuch dobra zwyciężającego zło, który wywołuje łańcuch przemian, stopniowo odmieniających świat. Przemoc, której doświadczył Jezus, została przemieniona w miłość, życie w śmierć. Zostałeś więc już odkupiony, zbawiony, ocalony. Wystarczy teraz tylko przyjąć ten dar. Podłączyć swoje żarówki do tej „elektrowni”, wtedy twoje życie zaświeci, zajaśnieje. W święta Bożego Narodzenia tyle migających lampek, gwiazdek, choinek. Pięknie, ale jednocześnie w tylu ludzkich sercach ciemno i zimno. Potrzebujemy Bożego światła. Bez niego święta będą pustą ramą bez obrazu, urodzinami bez solenizanta. Przecież to bez sensu! Jest jeszcze jeden przykład, wprawdzie często przytaczany, ale przyznam, że wciąż do mnie przemawia. To opowieść o linoskoczku, który rozwiesił linę wysoko między domami. Ludzie się zbiegli, podziwiali śmiałka, gdy przechodził po linie ponad ich głowami. W pewnym momencie linoskoczek zawołał do zebranych: „Czy wierzycie, że mogę wziąć taczkę i przejechać po linie na drugą stronę?”. „Wierzymy”. I tak się stało. „Czy wierzycie, że mogę napełnić ją teraz piachem i zrobić tak samo?”. „Wierzymy”. I tak się stało. „A czy wierzycie, że mogę wziąć do tej taczki człowieka i przewieźć go bezpiecznie na drugą stronę?”. „Wierzymy” – zawołali ochoczo. „To poproszę, może pana, żeby wsiadł do taczki...”. „Oj, dlaczego ja?”. Wierzymy teoretycznie, czy wsiadamy do tej taczki?
Wierzę, ale zaradź memu niedowiarstwu!
Pan Jezus nie mówił, że musimy mieć koniecznie „wielką wiarę”. Mówił, że gdyby nasza wiara była jak ziarnko gorczycy, to moglibyśmy przenosić góry. Mała wiara, ale w Boga, który może wszystko. Dodajmy, może wszystko… w moim życiu! Kiedyś przyszedł do Jezusa ojciec z synem cierpiącym od dzieciństwa na jakiś rodzaj demonicznego zniewolenia. Opowiedział historię cierpień swojego syna, którą zakończył prośbą do Pana: „Jeśli możesz, zlituj się nad nami i pomóż nam!”. Jezus zauważył w postawie ojca wahanie. Dlatego odpowiedział: „Jeśli możesz? Wszystko możliwe jest dla tego, kto wierzy”. Boże, skąd my to znamy? Czyż nie jesteśmy dokładnie tacy sami? Tyle modlitw, tyle pielgrzymek do różnych miejsc i nic. Bóg jakby milczał. Więc asekurujemy się: „jeśli możesz”. Od wiary w Boga (w to, że On jest) do wiary Bogu, czyli wiary w to, że On może coś zmienić w moim życiu, droga bywa daleka. Recytujemy: „wierzę w Boga Ojca wszechmogącego…”. Ale co to znaczy? Tak w ogóle wszechmogącego? Czy mogącego wszystko w moim życiu? Owszem, On może wszystko, ale jeśli ty Mu na to pozwolisz. Za bardzo bowiem szanuje twoją wolność. Dlatego przy każdym cudzie Jezusa pojawia się kwestia wiary. Cud przemiany życia, uzdrowienia, wyzwolenia nie zależy tylko od mocy Boga, ale także od wiary człowieka. W swoim rodzinnym mieście Jezus zdziałał niewiele cudów z powodu niedowiarstwa swoich ziomków. Jezus oczekuje od nas tylko jednego: zaufania. Ojciec opętanego chłopca na uwagę Jezusa zareagował spontanicznym okrzykiem: „Wierzę, zaradź memu niedowiarstwu!”. Lubię to zdanie. Odnajduję się w nim całkowicie. Bo ja sam jestem dokładnie taki sam. Z jednej strony wierzę, a z drugiej nie. Wiem doskonale, jak wiele we mnie mroku, pytań bez odpowiedzi, zgniłych kompromisów z własną słabością, udawania, klepanych bezdusznie pospiesznych modlitw, niedbałych Mszy itd. Ale Jezu… Przyjmij tę moją małą wiarę i zaradź memu niedowiarstwu! Szczerość, żarliwość owego ojca jest czymś ujmującym. Panie, Ty wiesz, że chcę wierzyć, ale na dziś więcej nie potrafię. Czy wystarczy Ci moja mała wiara wymieszana z niewiarą, abyś dokonał cudu? Jezusowi wystarcza niedoskonała wiara ojca. Egzorcyzmuje chłopca, który przez moment leży jak martwy. Potem „ujął go za rękę i podniósł, a on wstał”. Moc Jezusa wciąż na nowo ujmuje nas za rękę, podnosi, przywraca radość, pokój, leczy rany. Ale kluczem jest wiara rozumiana jako ufne powierzenie się Jezusowi. Mówmy mu więc nie tyle: „jeśli możesz”, ale raczej tak jak pewien trędowaty: „jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić”.
Chcesz odejść zasmucony?
Przywołam jeszcze jeden ewangeliczny obraz. Pamiętacie tego młodzieńca, który szukał doskonałości? Przybiegł on pewnego dnia do Jezusa i prosił Go o światło dla życia. Gorliwie od dzieciństwa wypełniał przykazania, ale szukał czegoś więcej. Pan spojrzał z miłością na niego i pokazał mu jego problem. Było nim przywiązanie do bogactwa. Wtedy młodzieniec zatrzymał się w pół drogi. Coś w nim zgasło. Nie podjął decyzji, bał się zaryzykować, nie chciał porzucić swoich zabezpieczeń, które dawały mu pieniądze. Odszedł zasmucony. Czy kiedyś wrócił? Nie wiemy.
Boża miłość, mój grzech, Jezus jako miłość Boga i zarazem lekarstwo na mój grzech. Te trzy kroki za nami. Teraz pora na najważniejszy: zażyć lekarstwo! Podjąć po raz pierwszy lub odnowić w sobie decyzję wiary. Jak to zrobić? Bardzo prosto: „Jeżeli więc ustami swoimi wyznasz, że JEZUS JEST PANEM, i w sercu swoim uwierzysz, że Bóg Go wskrzesił z martwych – osiągniesz zbawienie. Bo sercem przyjęta wiara prowadzi do usprawiedliwienia, a wyznawanie jej ustami – do zbawienia” (Rz 10,9-10). Święty Paweł zwraca uwagę na serce i na usta. Serce to nasze wewnętrzne sanktuarium, coś najgłębszego, najintymniejszego w każdym z nas, to nasz ośrodek decyzyjny. Wiara głęboka sięga serca i zarazem musi zostać wyrażona na zewnątrz, potwierdzona ustami. „Oto stoję u drzwi i kołaczę: jeśli kto posłyszy mój głos i drzwi otworzy, wejdę do niego i będę z nim wieczerzał, a on ze Mną” (Ap 3,20) – tak mówi dziś Jezus do ciebie. Zaprasza i czeka przed drzwiami twojego serca. Nie będzie ich wyważał. Wejdzie wtedy, kiedy ty Mu otworzysz. Klamka jest tylko po twojej stronie. Ile razy otwierałeś swoje serce osobom, rzeczom, które obiecywały szczęście? Dziś daj szansę Jezusowi. Wiara jest ryzykiem, jest skokiem, jest zaufaniem. Niech wreszcie Jezus Chrystus przestanie być dla ciebie „Bozią z obrazka”, niech stanie się Osobą Numer Jeden, Miłością Twojego Życia, Twoim Jezusem. Nie lękaj się! Jeśli jesteś na tak, spróbuj odmówić prostą modlitwę uznania Jezusa za Zbawiciela. W kościele, w domu, we wspólnocie.. (…). Może słowami poniższej modlitwy. Może po swojemu. Jakkolwiek, byle szczerze i odważnie. Duchu Święty, pomóż wszystkim czytającym te słowa podjąć dobrą decyzję.
Modlitwa
Jezu! I co teraz? Zwykły artykuł jakiegoś księdza? A może to naprawdę Ty mnie wzywasz? Dobra, próbuję… Panie Jezu! Chcę, byś Ty stał się światłem mojego życia. Rozjaśnij ciemności mojego serca i pomóż mi wierzyć. Uznaję w Tobie mojego Zbawiciela, wierzę, że dla mnie przyszedłeś na świat, umarłeś, zmartwychwstałeś i przynosisz mi nowe życie. Oddaję Ci moje grzechy, moją niegodność, moje zwątpienia. Jako dorosły człowiek świadomie i dobrowolnie wybieram Ciebie jako Prawdę i Miłość mojego życia. Nie wiem, co będzie jutro, ale ufam Tobie. Chcę być Ci wierny do końca. Wierzę, ale Ty zaradź memu niedowiarstwu! Kocham Cię moim małym sercem, tak jak potrafię. Amen
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).