- Jak ktoś już wyjedzie, to nigdy nie żałuje ani jednego dnia - mówi Zofia. - A potem chce się wracać i wtedy to już jest tylko kwestia tego, kiedy i dokąd - dodaje Justyna.
Zanim wyjechały do Afryki i Ameryki Południowej, miały tylko swoje wyobrażenia o tych miejscach. Po powrocie mają doświadczenie i przekonanie, że to ich droga. Obie chcą tam wrócić. Zofia w najbliższych tygodniach, Justyna musi poczekać dłużej.
Zofia – dwa razy Peru, pierwsza miłość
Zanim Zofia Sokołowska z Pawonkowa wyjechała do Peru, znała już historię dwóch polskich franciszkanów zamordowanych tam w 1991 r. w Pariacoto: o. Zbigniewa Strzałkowskiego i o. Michała Tomaszka. Właśnie trwa ich proces beatyfikacyjny. Kiedy zaczęła swoją pracę misyjną w Limie, kilkakrotnie modliła się przy ich grobach wysoko w Andach, 7 godzin drogi od stolicy. – To takie duchowe centrum dla polskich misjonarzy, których w Peru pracuje około 50. Ciągną do tego miejsca, żeby się pomodlić i nabrać tam siły. Ja też tam przyjeżdżałam, szczególnie kiedy było ciężko – wspomina. Od pierwszej jej myśli o misjach do wyjazdu czekała 6 lat. Kończyła studia teologiczne, potem przez rok pracowała. W końcu po kursie w Centrum Formacji Misyjnej w Warszawie i krótkim pobycie w Hiszpanii, żeby doszlifować język, wyjechała na dwa lata do Peru. I to było tak dobre doświadczenie, że poprosiła biskupa Jana Wieczorka o przedłużenie misji na kolejny rok. Ostatecznie wróciła w sierpniu tego roku, ale właśnie szykuje się ponownie do wyjazdu. Znowu na dwa lata.
Dziś widzi, że od dłuższego czasu w jej życiu wszystko tak się układało, żeby ostatecznie znalazła się w Limie. – Peru to była taka moja pierwsza miłość. I nawet jak myślałam o innych miejscach, to ono zawsze zwyciężało – mówi. Najpierw do jej parafii przyjechał ks. Marek Trzeciak z diecezji opolskiej, który pracował tam na misjach. – Opowiadał i zachwyciło mnie to. To była pierwsza iskra – wspomina. Później spotkała go jeszcze w Duszpasterstwie Akademickim w Opolu i poznała innego misjonarza z Peru. W końcu sama tam pojechała. Pracowała w domu dziecka, jednym z wielu w Limie. Uczyła religii, przygotowywała do chrztu i Pierwszej Komunii Świętej, opiekowała się zakrystią i kaplicą. Odwiedzała też więźniów, dorosłych wychowanków ich domu dziecka. Jeździła do slumsów, żeby odwiedzać rodziny dzieci i szukać na ulicy tych, które potrzebowały opieki. – W Peru jest dużo sierot, dzieci porzuconych, bitych, maltretowanych. Chociaż są małe, to niosą ze sobą ciężki bagaż – mówi. Wyjeżdżając, nie przywiązywała się do swoich wyobrażeń.
– Dobrze jest jechać świadomym tego, gdzie się jedzie, ale nie nastawiać się na cokolwiek. Po prostu być otwartym na to, co będzie – mówi o swoim doświadczeniu. Spotkała inną rzeczywistość, zwyczaje, mentalność. – Jedna kobieta w Peru powiedziała mi: jak nam coś nie wyjdzie, to po prostu nie wyszło. A wy zastanawiacie się: dlaczego, co zrobiłem nie tak. To dobrze obrazuje nasze różnice w mentalności. Tam wszystko jest inne, ale Pan Bóg ten sam. Trzeba szukać Go w tamtym miejscu i próbować powiedzieć o Nim ludziom przez codzienne bycie z nimi, zwyczajne rozmowy – tłumaczy Zofia Sokołowska. Na misjach czuła się, jakby na nowo była dzieckiem, wszystkiego uczyła się od początku. Języka, jak poruszać się gąszczu nieznanego miasta, gdzie chodzić, jakich miejsc unikać, jak nie pokazywać, że ma się coś wartościowego, bo to niebezpieczne, wtopić się w tłum. I radzić sobie z nachalnymi mężczyznami. – Jako misjonarka świecka zawsze noszę na szyi krzyż i wtedy postrzegają mnie jako kogoś z Kościoła, jako siostrę zakonną albo coś około tego.
To chroni w sytuacjach, kiedy spotykamy się z taką natarczywością – wyjaśnia. – Daje też bezpieczeństwo. Jak czasem późno się wraca, jest ciemno, to widoczny na szyi krzyż chroni. Przynajmniej ja mam takie doświadczenia – mówi. Znajomi nie do końca rozumieją ten wybór. – Często myślą, że jestem wolontariuszką, a to nie jest to samo. To jest coś poważniejszego. Misjonarz fidei donum, jak jesteśmy nazywani, to jest dar wiary, dar diecezji, z której pochodzi, dla tej, do której jedzie. Wolontariat może być jeszcze traktowany czasem jako przygoda, a misje już nie. To służenie Panu Bogu i tym ludziom – podkreśla.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nie było ono związane z zastąpieniem wcześniejszych świąt pogańskich, jak często się powtarza.
"Pośród zdziwienia ubogich i śpiewu aniołów niebo otwiera się na ziemi".
Świąteczne oświetlenie, muzyka i choinka zostały po raz kolejny odwołane przez wojnę.
Boże Narodzenie jest również okazją do ponownego uświadomienia sobie „cudu ludzkiej wolności”.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.