- Jak ktoś już wyjedzie, to nigdy nie żałuje ani jednego dnia - mówi Zofia. - A potem chce się wracać i wtedy to już jest tylko kwestia tego, kiedy i dokąd - dodaje Justyna.
Na dziś podjęła decyzję o kolejnym wyjeździe. – Chciałabym tak żyć, ale dla misjonarza świeckiego to trudne. Będąc tam, praktycznie traci się wszystko tu, np. uprawnienia do wykonywania zawodu. Potem nie ma do czego wracać. Poza tym nie ma organizacji, która wspierałaby misjonarzy świeckich, a wyjazdy są trudne pod względem materialnym – mówi. Czy kiedykolwiek żałowała tej decyzji? – Nie – odpowiada błyskawicznie. – Jak ktoś wyjedzie, to nigdy nie żałuje ani jednego dnia na misjach – dodaje z przekonaniem.
Justyna – Ghana i kraj, który na nią czeka
Justyna Brzezińska z Gliwic historie chłopców z domu dla dzieci ulicy poznała, czytając książkę salezjanina ks. Piotra Wojnarowskiego. Szczególnie zapamiętała Thomasa, który musiał uciekać od rodziny, a jego losy były tak skomplikowane, że z polskiej perspektywy wydawały się zupełnie abstrakcyjne. Kiedy wyjechała do Ghany, poznała kilku bohaterów tych opowiadań, również Thomasa, i przekonała się, że jego historia jest prawdziwa i jeszcze trudniejsza, niż opisuje autor. Na co dzień pracuje z dziećmi niewidomymi w Specjalistycznym Punkcie Wczesnej Rewalidacji w Chorzowie. Skończyła pedagogikę specjalną i opiekuńczo-wychowawczą. Teraz, już z myślą o misjach, uczy się ratownictwa medycznego. Decyzja o wyjeździe związana była z Salezjańskim Wolontariatem Misyjnym ze Świętochłowic, chociaż chodziła za nią dużo wcześniej i, jak mówi, przyszła jakoś naturalnie. W Ghanie była trzy lata temu jako wolontariuszka, przez sześć tygodni pracowała na obozie wakacyjnym dla dzieci ulicy, połączonym z nauką w szkole. Uczyła maluchy matematyki i angielskiego.
Nie było łatwo. Dzieci mówiły w swoim języku twi, a wolontariusze po angielsku. Na liście zawsze miała dziesiątkę, a przychodziła czterdziestka. Oprócz szkoły były zajęcia popołudniowe, coś w rodzaju naszych półkolonii. Chociaż pracowali od rana do wieczora i czasem padali ze zmęczenia, ona już tam przeczuwała, że to jej droga. Przemieszczali się pomiędzy dwoma obozami w Sunyani. W misji salezjańskiej z domem dla chłopców ulicy i w Zongo, jednej z najbiedniejszych islamskich dzielnic slumsów. Z czym można porównać Zongo? – Z wysypiskiem śmieci – tego nie da się do niczego innego porównać. Przez środek płynie kanalizacja, sypiące się domy pobudowane z desek. Dziury w dachach, w ścianach. I w tym dzieci, bez miejsca dla siebie, bez miejsca do zabawy – wspomina. Dzieciaki z Ghany są inne i nauka jest inna niż w Polsce. – U nas nie lgną do szkoły, a tamte, kiedy kończyły się lekcje, pytały, dlaczego tak szybko, chociaż właśnie rozpoczynała się dla nich część zabawowa – wspomina. Zawsze warto mieć przy sobie jakieś słodycze dla nich. – Nigdy nie zapomnę tych obrazków. Brały do ręki jedną krówkę i albo zanosiły ją do domu, albo – jak rodzeństwo było na miejscu – dzieliły od razu.
Czasem na osiem, dziesięć kawałeczków. I zjadały po ociupince. Właściwie zaraz po powrocie zaczęła myśleć o ponownym wyjeździe. Już jako misjonarka świecka. Potem jakoś wszystko się nie układało. – Na chwilę odpuściłam, tak mi się przynajmniej wydawało, ale niezupełnie tak było. Bo jak raz się pojedzie i poczuje, że to jest to, to potem chce się wracać. To już jest tylko kwestia tego kiedy i dokąd – mówi. Chciałaby jak najszybciej rozpocząć kurs w Centrum Formacji Misyjnej w Warszawie. Nie myśli o konkretnym miejscu, chociaż pamięta Ghanę, jest zakochana w niej i w ludziach stamtąd, ale ucieszy się z każdej decyzji. Dlaczego chce tam wrócić? – Zafascynowała mnie mentalność tych ludzi. U nich nie ma wyścigu szczurów jak u nas. Pomimo tego, że są biedni, naprawdę posiadają niewiele, cieszą się i dzielą się tym, co jednak mają – odpowiada. Niektórzy bliscy i znajomi odradzają Justynie wyjazd, bo to trudne, bo to przecież czas układania sobie życia tutaj. Dzięki temu stale konfrontuje się z tą decyzją i ugruntowuje w niej. Nie ma idealistycznych wyobrażeń. – Liczę się z kryzysami. Kiedy byłam w Ghanie, mimo że to było tylko sześć tygodni, to też miałam, jak mówiliśmy, homesickness, tęsknoty za domem. Tutaj mam z czego rezygnować. Mam pracę, którą bardzo lubię, przyjaciół. Wyjazd na misje to zostawienie tego wszystkiego za sobą. Ale to jest też takie pragnienie i przekonanie, że kocham to i powinnam to robić, że warte jest zostawienia wszystkiego – mówi.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek spotkał się z wiernymi na modlitwie Anioł Pański.
Symbole ŚDM – krzyż i ikona Matki Bożej Salus Populi Romani – zostały przekazane młodzieży z Korei.
Wedle oczekiwań weźmie w nich udział 25 tys. młodych Polaków.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.