Sejm obecnej kadencji jest zbyt podzielony i nie uchwali żadnego prawa ws. in vitro - ocenia w rozmowie z KAI Jarosław Gowin, twórca jednego z projektów ustawy ws. sztucznego zapłodnienia.
KAI: A może ocenia pan, że to po prostu niemożliwe, choć marzenia pozostają...
– Jako polityk mogę oczywiście mieć takie marzenia, ale jako członek Kościoła uważałbym udzielanie poparcia jakiemukolwiek projektowi za sprzeczne z jego misją. Kościół instytucjonalny nie jest od tego, żeby popierać konkretnych polityków czy konkretne projekty ustaw. Jest on od tego, żeby ludziom wierzącym przypominać o zasadach a dokonanie konkretnych wyborów pozostawiać ich sumieniu i rozumowi. W tym sensie z wdzięcznością przyjmuję głosy tych przedstawicieli hierarchii, którzy w kontekście debaty bioetycznej przywołują wspomniany tu artykuł 73. „Evangelium vitae”. Nie oczekuję jednak, że będą stawiali kropkę nad i zachęcając: głosujcie za projektem Gowina. Kościół powinien być bowiem ponad polityką.
KAI: Nie marzy więc pan o tym, że Kościół, który wskazuje drogi, zaaprobuje też pańską „wąziutką ścieżkę kompromisu”?
– Nie, bo czym innym jest postawienie drogowskazu czyli pokazanie kierunku, czym innym zaś wskazanie jednej, konkretnej drogi czyli określonej ustawy. To drugie zawsze uważałem za nadszarpnięcie autorytetu Kościoła i nie chcę, żeby ten autorytet został nadwątlony także poprzez popieranie mojego projektu.
KAI: W tej chwili – pomimo jednoznacznego stanowiska Kościoła, opartego nie tylko na przesłankach religijnych lecz także na uniwersalnym poczuciu respektowania godności ludzkiego życia – ponad 70 proc. Polaków popiera metodę in vitro. Dlaczego opinie katolickiego społeczeństwa w tej dziedzinie tak mocno się mijają się z głosem Kościoła?
– W wielu kwestiach obyczajowych nastawienie większości katolików rozmija się dzisiaj z nauczaniem Kościoła, zwłaszcza jeżeli chodzi o etykę seksualną. Ale w przypadku in vitro sprawa jest dużo bardziej złożona dlatego, że ogromnej większości Polaków ta sprawa nie dotyczy bezpośrednio a mimo to opowiadają się oni za dopuszczalnością tej metody. Myślę, że jest w tym także coś cennego.
KAI: W jakim sensie?
– W tym, że jest to opowiedzenie się po stronie życia, po stronie rodzicielstwa. Natomiast problem polega na tym, że jako społeczeństwo mamy bardzo nikłą świadomość bioetyczną i ogromna większość Polaków nie zdaje sobie sprawy z tego, że metoda, którą powszechnie stosują polskie kliniki in vitro jest moralnie nie do zaakceptowania. Procedura sztucznego zapłodnienia wiąże się z faktem, że co roku wiele tysięcy ludzkich istnień jest mrożonych i de facto o ogromnej większości z nich z góry wiadomo, że nigdy nie zostaną wykorzystane do procedury zapłodnienia. Te istoty skazane są na śmierć.
KAI: Pana sformułowanie o „płaczu zamrażanych zarodków” wywołało szczere rozbawienie czołowych publicystów, w tym profesor etyki, Magdaleny Środy.
– Nie obchodzą mnie takie drwiny. W sprawie początku życia osobiście nie mam wątpliwości: jestem przekonany, że rozpoczyna się ono w momencie poczęcia. A nawet, jeżeli ktoś nie ma podobnego przekonania, to powinien kierować się rozumowaniem, które kiedyś w debacie antyaborcyjnej zaprezentował człowiek daleki od katolickiego integryzmu, Jacek Kuroń. Powiedział on mianowicie coś takiego: jeżeli myśliwy nie ma pewności czy istota, która porusza się za krzewami to zwierzę czy człowiek, to nie strzela. Jeżeli nie mamy pewności kiedy zaczyna się ludzkie życie, to nie strzelamy do tego embrionu i na wszelki wypadek powinniśmy go traktować tak, jak gdyby był człowiekiem czyli powinniśmy zapewniać mu maksymalną ochronę. Szyderstwa ludzi takich jak prof. Środa świadczą po prostu o braku wrażliwości na fundamentalne zasady cywilizacji zachodniej, którym dawali wyraz nie tylko chrześcijanie, ale także myśliciele bardzo zlaicyzowani jak Immanuel Kant gdy pisał, że człowiek nigdy nie może być traktowany jako środek lecz zawsze jako cel. Ci, którzy dopuszczają mrożenie zarodka ludzkiego, przyznają istocie ludzkiej albo przynajmniej istocie, co do której nie mamy pewności czy aby nie jest człowiekiem, jedynie warunkowe prawo do istnienia. Ten embrion będzie miał prawo do istnienia jeżeli w przyszłości ktoś po niego sięgnie a to oznacza instrumentalne traktowanie istoty ludzkiej.
KAI: Czy spodziewa się pan, że świadomość społeczna przejdzie w przypadku in vitro podobną ewolucję jak w odniesieniu do aborcji, wobec której w ciągu kilkunastu lat stopień dezaprobaty wyraźnie wzrósł?
– Już to dostrzegam. Mam wrażenie, że przed rozpoczęciem debaty a więc przed rokiem 2008 była to sfera nie tylko Polakom nieznana ale taka, którą się prawie nikt nie interesował. Tymczasem z roku na rok zainteresowanie jest coraz szersze i mam poczucie, że coraz powszechniejsze jest też zrozumienie dla złożoności etycznej i naukowej tego problemu. Mój projekt atakowany jest jako rzekomo nienaukowy, tymczasem to właśnie on zyskał poparcie Naczelnej Rady Lekarskiej. Stanowisko Rady pokazuje, że nawet w środowisku tych, którzy z racji swojego zawodu powinni być najbardziej pozytywnie nastawieni do metody in vitro rozwija się coraz bardziej pogłębiona refleksja etyczna. Mam jednocześnie wrażenie, że na porażkę skazane są wszelkie próby przekonania Polaków do tego, że in vitro powinno być całkiem zakazane. Większość społeczeństwa nie przyjmie takiej argumentacji, nawet jeżeli jest ona w 100 proc. słuszna. Sądzę natomiast, że istnieje duża szansa na wyeliminowanie najbardziej patologicznych form sztucznego zapłodnienia, czyli przede wszystkim na społeczną aprobatę dla zakazu mrożenia ludzkich zarodków. Nawiasem mówiąc w tamtej kadencji „Gazeta Wyborcza” opublikowała wyniki badań socjologicznych z których wynikało, że o ile 70 proc. Polaków opowiada się za dopuszczalnością in vitro, to równocześnie wyraźna większość jest też przeciwko mrożeniu ludzkich zarodków. Wydaje mi się, że ta kwestia być przedmiotem prawdziwej batalii dla ludzi o wrażliwości chrześcijańskiej.
KAI: Kto tę batalię powinien prowadzić tak by ją wygrać, to znaczy doprowadzić do tego, że pomimo prawnego usankcjonowania in vitro (wcześniej czy później, w takim czy innym kształcie ale to nastąpi) skala praktykowania tej metody będzie nikła w porównaniu z obecną sytuacją? Kto powinien poczuć się najbardziej odpowiedzialny: Kościół, tłumacząc spraw na niedzielnych kazaniach? Katecheci? Rodzice? Media? Szkoła?
– Szkoła czy media to obszary z definicji pluralistyczne i tam będą obecne różne przekazy. To od nas, ludzi świeckich, zależy, który przekaz zostanie przełożony na język przepisów prawnych. To świeccy katolicy powinni brać na siebie zadania w dziedzinie ustawodawstwa czy polityki. Zadaniem Kościoła instytucjonalnego nie jest zabieganie o takie czy inne przepisy lecz formowanie sumień. Nie oznacza to oczywiście, że ludzie świeccy nie są odpowiedzialni za formowanie sumień innych ale o ile obszar polityki jest domeną ludzi świeckich, o tyle Kościół instytucjonalny powinien się poruszać przede wszystkim na obszarze metapolityki czyli właśnie formowania sumień. Do poziomu polityki powinien schodzić tylko w sytuacjach ostatecznych na przykład takich jak przeciwstawianie się totalitaryzmowi albo liberalizacji prawa antyaborcyjnego. W takich sytuacjach bezpośrednie zaangażowanie polityczne Kościoła wydaje mi się zasadne. Natomiast w przypadku in vitro nie mamy chyba do czynienia z tak skrajną okolicznością.
KAI: No, ale gra toczy się o życie...
Opisuje swoje „duchowe poszukiwania” w wywiadzie dla„Der Sonntag”.
Od 2017 r. jest ona przyznawana również przedstawicielom świata kultury.
Ojciec Święty w liście z okazji 100-lecia erygowania archidiecezji katowickiej.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.