Ścigany przez życie, trafił w pułapkę zniewolenia, a tam odnalazł Bezkres.
Kilkuletni chłopiec biega za piłką. Wałbrzyskie podwórko, otoczone murami sypiących się kamienic i oficyn, wyrastających wokół boiska niczym giganci strzegący zabawy swoimi oczami okien, staje się rajskim edenem, bo jest piłka i jest tato. Mężczyzna siedzi pod drzewem przy niewielkim metalowym karcianym stoliku, wokół którego przycupnęli koledzy. Zerka od czasu do czasu w stronę Karola, znaczy się syna, i ocenia, czy będzie z niego piłkarz. Częściej jednak pilnuje kości, bo stawką jest pół litra.
Ucieczka i zęby dzieciństwa
Biegnie w zapadający mrok. Biegnie ciężko, jak to najczęściej bywa w zwolnionym tempie snu, odbija się od ludzi i zawadza o znaki drogowe. Jak zwykle stoją tam, gdzie nie powinny. Zamroczony, ucieka przed przeznaczeniem, przed okrutnymi szczękami swojej historii. Wilczury wspomnień już go mają, łapią za spodnie. Wataha żądnych krwi bestii nie ma litości. To nic, że chłopak żyje dopiero 17 lat, i to życie kocha. To się nie liczy. Gdy pierwsze wgryzają się w łydkę, ból sprowadza wspomnienie.
Kurator wchodzi do mieszkania. To nie jest dobry czas na odwiedziny. Ojciec i matka, pijani, nie potrafią odpowiedzieć na pytania. W domu bałagan, on z siostrą brudni, patrzą z przerażeniem na obcego człowieka. – Nie jest dobrze – myślą. – On nie lubi mamy i taty. Źle o nim mówili – przypominają sobie. Wiedzą, że obcy może ich zabrać tam, gdzie nie ma taty i mamy, choć może jest i cała reszta. Mówi coś surowo, że aż ciarki idą przez plecy, nie słyszą wyraźnie słów, wystarczy, że słyszą ton. Odejdzie? Odchodzi. Udało się tym razem. Jest coraz gorzej. Wyrwany kawałek łydki krwawi. Trzeba biec dalej, bo zagryzą. Wtedy następna bestia wbija swoje kły głęboko. Znowu wraca przeszłość.
Brat i siostra. Nie ci, których zna. Są jeszcze inni. Nigdy ich nie widział. Urodzili się, zanim on zaczął żyć. Urodzili się z mamy i taty, ale nie ma ich w domu. Są nie wiadomo gdzie, nie wiadomo, jak wyglądają, nie wiadomo, co myślą, i nie wiadomo, czy wiedzą o nim. Są, ale tak naprawdę ich nie ma. Adoptowani dawno temu, żyją w innym świecie. Na jawie nigdy o nich nie myśli, bo jak myśleć o tych, którzy są tak bardzo nieobecni? Co innego teraz, we śnie. W koszmarze.
Mija uliczkę. Chce się tam schronić. Może się uda? Wbiega z nadzieją. Ból. Niemożliwe… na końcu jest mur – wysoki i najeżony szklanymi odłamkami butelek roztrzaskanych przez niego z nienawiści do alkoholu. Bestie zbliżają się, pewne swej zdobyczy. Ich oczy płoną nie tyle z nienawiści, co z pogardy. A może to litość? Gdy plecami dotyka szklanej ściany, czuje, jak postrzępione szkło rozcina skórę i wbija się w mięso. Przeźroczyste i zielone ciemnieje od krwi. Ma zaledwie 9 lat. I chociaż sam nieraz uciekał przed pijackimi burdami matki i ojca, błąkał się po ulicach albo nocował u kolegi, to jednak unieruchomiony w żelaznym uścisku urzędników cierpi, gdy drzwi domu zatrzaskują się za nim. Na zawsze. Wsiada do samochodu. Nie ma już szans. Ma nowy dom – dom dziecka.
Konfrontacja – woda to czy łzy?
– Czy wyrzekasz się grzechu, aby żyć w wolności dzieci Bożych? – Dużo tego było – myśli, a głośno odpowiada: – Wyrzekam się! – Czy wyrzekasz się wszystkiego, co prowadzi do zła, aby cię grzech nie opanował? – Wyrzec się ojca i matki? Teraz, gdy już nie żyją? Wyrzec się kolegów i bezdomnego brata? O to chodzi? – Nie, nie o to. – To dobrze. Bo ja ich kocham. – Zatem? – Wyrzekam się swojej historii. Nie chcę być jej ofiarą. Zrobię wszystko, żeby być kimś! – postanawia w sercu, a w odpowiedzi deklaruje: – Wyrzekam się! – Czy wyrzekasz się szatana, który jest głównym sprawcą grzechu? – To ten, który przychodzi w snach. Ten, który zaklęty jest w alkoholu, agresji i narkotykach. Ten, który żeruje na mojej słabości. Ten, który podsyca mój gniew, ten, dla którego jestem śmieciem, ten, który mną gardzi i pragnie mojego upodlenia. – Wyrzekam się! Bez dwóch zdań! – Czy wierzysz w Boga Ojca Wszechmogącego…? – Konsternacja. – On też jest Ojcem… Wraca do tego meczu, na podwórku. Przypomina sobie ojcowskie spojrzenie pełne nadziei i jak z zapałem walczył o zwycięstwo swojej drużyny. Tato. Ojca się nie wybiera, nie można go sobie wymienić, ma się tego jednego. Jedynego. – Kocha się go mimo wszystko – ocenia w myślach, żeby zaraz potem rzucić: – Wierzę! – Czy wierzysz w Jezusa Chrystusa, Syna Jego Jedynego…? – Tego, który umarł i zmartwychwstał. Pokonał śmierć, pokonał szatana i wszystkie jego sprawy. Moje też. Żyje, bo jest Zwycięzcą. Jestem po Jego stronie. Już tak, ile mi sił starczy, po Jego stronie – zapewnia siebie samego, żeby z przekonaniem odpowiedzieć: – Wierzę! – Czy wierzysz w Ducha Świętego, Pana i Ożywiciela…? – Miłość jest wszystkim, co mi zostało. Nawet jeśli nie znam prawdziwego jej smaku, to jest jedyną nadzieją dla mnie. Miłość mamy, zniszczonej przez nałóg, ale jaśniejącej macierzyństwem. Jej siwiejące włosy, krucha postać, błękitne (chyba tak…) spojrzenie i uśmiech, a nawet umieranie z wycieńczenia – są miłością. Jedyną, jaką znam, jedyną, za którą tęsknię, jedyną, którą mogę Mu oddać, żeby stworzył ją na nowo, ocalił we mnie dla wszystkich, których pokocham w przyszłości – ocenia, dlatego może zapewniać: – Wierzę!
– Karolu Damianie, ja ciebie chrzczę w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego – wypowiada kapłan. Stróżka wody spływa po włosach; gdy dotyka skóry, ciało przeszywa dreszcz. Zimna woda czy dotknięcie Boga? Kilka kropel spływa teraz po czole, nieubłaganie ku oczom. To dobrze, zmieszane ze łzami zamaskują wzruszenie.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Opisuje swoje „duchowe poszukiwania” w wywiadzie dla„Der Sonntag”.
Od 2017 r. jest ona przyznawana również przedstawicielom świata kultury.
Ojciec Święty w liście z okazji 100-lecia erygowania archidiecezji katowickiej.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.