Koniec koszmaru

ks. Roman Tomaszczuk; GN 16/2012 Świdnica

publikacja 22.04.2012 00:24

Ścigany przez życie, trafił w pułapkę zniewolenia, a tam odnalazł Bezkres.

Koniec koszmaru Karol już wie, co znaczą słowa „Powstań o śpiący, a zajaśnieje ci Chrystus”. Ks. Roman Tomaszczuk/ GN

Kilkuletni chłopiec biega za piłką. Wałbrzyskie podwórko, otoczone murami sypiących się kamienic i oficyn, wyrastających wokół boiska niczym giganci strzegący zabawy swoimi oczami okien, staje się rajskim edenem, bo jest piłka i jest tato. Mężczyzna siedzi pod drzewem przy niewielkim metalowym karcianym stoliku, wokół którego przycupnęli koledzy. Zerka od czasu do czasu w stronę Karola, znaczy się syna, i ocenia, czy będzie z niego piłkarz. Częściej jednak pilnuje kości, bo stawką jest pół litra.

Ucieczka i zęby dzieciństwa

Biegnie w zapadający mrok. Biegnie ciężko, jak to najczęściej bywa w zwolnionym tempie snu, odbija się od ludzi i zawadza o znaki drogowe. Jak zwykle stoją tam, gdzie nie powinny. Zamroczony, ucieka przed przeznaczeniem, przed okrutnymi szczękami swojej historii. Wilczury wspomnień już go mają, łapią za spodnie. Wataha żądnych krwi bestii nie ma litości. To nic, że chłopak żyje dopiero 17 lat, i to życie kocha. To się nie liczy. Gdy pierwsze wgryzają się w łydkę, ból sprowadza wspomnienie.

Kurator wchodzi do mieszkania. To nie jest dobry czas na odwiedziny. Ojciec i matka, pijani, nie potrafią odpowiedzieć na pytania. W domu bałagan, on z siostrą brudni, patrzą z przerażeniem na obcego człowieka. – Nie jest dobrze – myślą. – On nie lubi mamy i taty. Źle o nim mówili – przypominają sobie. Wiedzą, że obcy może ich zabrać tam, gdzie nie ma taty i mamy, choć może jest i cała reszta. Mówi coś surowo, że aż ciarki idą przez plecy, nie słyszą wyraźnie słów, wystarczy, że słyszą ton. Odejdzie? Odchodzi. Udało się tym razem. Jest coraz gorzej. Wyrwany kawałek łydki krwawi. Trzeba biec dalej, bo zagryzą. Wtedy następna bestia wbija swoje kły głęboko. Znowu wraca przeszłość.

Brat i siostra. Nie ci, których zna. Są jeszcze inni. Nigdy ich nie widział. Urodzili się, zanim on zaczął żyć. Urodzili się z mamy i taty, ale nie ma ich w domu. Są nie wiadomo gdzie, nie wiadomo, jak wyglądają, nie wiadomo, co myślą, i nie wiadomo, czy wiedzą o nim. Są, ale tak naprawdę ich nie ma. Adoptowani dawno temu, żyją w innym świecie. Na jawie nigdy o nich nie myśli, bo jak myśleć o tych, którzy są tak bardzo nieobecni? Co innego teraz, we śnie. W koszmarze.

Mija uliczkę. Chce się tam schronić. Może się uda? Wbiega z nadzieją. Ból. Niemożliwe… na końcu jest mur – wysoki i najeżony szklanymi odłamkami butelek roztrzaskanych przez niego z nienawiści do alkoholu. Bestie zbliżają się, pewne swej zdobyczy. Ich oczy płoną nie tyle z nienawiści, co z pogardy. A może to litość? Gdy plecami dotyka szklanej ściany, czuje, jak postrzępione szkło rozcina skórę i wbija się w mięso. Przeźroczyste i zielone ciemnieje od krwi. Ma zaledwie 9 lat. I chociaż sam nieraz uciekał przed pijackimi burdami matki i ojca, błąkał się po ulicach albo nocował u kolegi, to jednak unieruchomiony w żelaznym uścisku urzędników cierpi, gdy drzwi domu zatrzaskują się za nim. Na zawsze. Wsiada do samochodu. Nie ma już szans. Ma nowy dom – dom dziecka.

Konfrontacja – woda to czy łzy?

– Czy wyrzekasz się grzechu, aby żyć w wolności dzieci Bożych? – Dużo tego było – myśli, a głośno odpowiada: – Wyrzekam się! – Czy wyrzekasz się wszystkiego, co prowadzi do zła, aby cię grzech nie opanował? – Wyrzec się ojca i matki? Teraz, gdy już nie żyją? Wyrzec się kolegów i bezdomnego brata? O to chodzi? – Nie, nie o to. – To dobrze. Bo ja ich kocham. – Zatem? – Wyrzekam się swojej historii. Nie chcę być jej ofiarą. Zrobię wszystko, żeby być kimś! – postanawia w sercu, a w odpowiedzi deklaruje: – Wyrzekam się! – Czy wyrzekasz się szatana, który jest głównym sprawcą grzechu? – To ten, który przychodzi w snach. Ten, który zaklęty jest w alkoholu, agresji i narkotykach. Ten, który żeruje na mojej słabości. Ten, który podsyca mój gniew, ten, dla którego jestem śmieciem, ten, który mną gardzi i pragnie mojego upodlenia. – Wyrzekam się! Bez dwóch zdań! – Czy wierzysz w Boga Ojca Wszechmogącego…? – Konsternacja. – On też jest Ojcem… Wraca do tego meczu, na podwórku. Przypomina sobie ojcowskie spojrzenie pełne nadziei i jak z zapałem walczył o zwycięstwo swojej drużyny. Tato. Ojca się nie wybiera, nie można go sobie wymienić, ma się tego jednego. Jedynego. – Kocha się go mimo wszystko – ocenia w myślach, żeby zaraz potem rzucić: – Wierzę! – Czy wierzysz w Jezusa Chrystusa, Syna Jego Jedynego…? – Tego, który umarł i zmartwychwstał. Pokonał śmierć, pokonał szatana i wszystkie jego sprawy. Moje też. Żyje, bo jest Zwycięzcą. Jestem po Jego stronie. Już tak, ile mi sił starczy, po Jego stronie – zapewnia siebie samego, żeby z przekonaniem odpowiedzieć: – Wierzę! – Czy wierzysz w Ducha Świętego, Pana i Ożywiciela…? – Miłość jest wszystkim, co mi zostało. Nawet jeśli nie znam prawdziwego jej smaku, to jest jedyną nadzieją dla mnie. Miłość mamy, zniszczonej przez nałóg, ale jaśniejącej macierzyństwem. Jej siwiejące włosy, krucha postać, błękitne (chyba tak…) spojrzenie i uśmiech, a nawet umieranie z wycieńczenia – są miłością. Jedyną, jaką znam, jedyną, za którą tęsknię, jedyną, którą mogę Mu oddać, żeby stworzył ją na nowo, ocalił we mnie dla wszystkich, których pokocham w przyszłości – ocenia, dlatego może zapewniać: – Wierzę!

– Karolu Damianie, ja ciebie chrzczę w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego – wypowiada kapłan. Stróżka wody spływa po włosach; gdy dotyka skóry, ciało przeszywa dreszcz. Zimna woda czy dotknięcie Boga? Kilka kropel spływa teraz po czole, nieubłaganie ku oczom. To dobrze, zmieszane ze łzami zamaskują wzruszenie.

Śmierć, wyrok i pokuta

– Moje pierwsze wspomnienie ojca, to z podwórkowego meczu, gdy miałem kilka lat, wraca do mnie rzadko. Częściej myślę o jego śmierci na moich rękach – opowiada wieczorem tego dnia, gdy został ochrzczony w poprawczakowej kaplicy. Historii przysłuchują się koledzy z grupy. – To było pięć lat temu, tuż przed Bożym Narodzeniem. Nie mogłem się doczekać wizyty w domu, więc uciekłem z MOS-u (Młodzieżowego Ośrodka Socjoterapii). Ojciec był w ciągu, ale nie miał już co pić. Był wieczór, siedzieliśmy obaj, tato obcinał sobie paznokcie, gdy zakręciło mu się w głowie, zaczął się trząść. Wiedziałem, jak reagować, nauczyła mnie tego mama, gdy jeszcze mieszkałem z rodzicami, gdy żyła. Zbliżał się atak padaczki alkoholowej. I rzeczywiście. Zabezpieczyłem jego język, ale gdy było po wszystkim, było też po ojcu. Sprawdziłem puls. Nie wyczułem go, pobiegłem do sąsiada zatelefonować po pogotowie. Sam jednak musiałem uciekać, bo bałem się policji. Przecież mnie szukali – opowiada nowo ochrzczony.

W zakładzie poprawczym jest od dwóch miesięcy. Chciał się ochrzcić, ponieważ chciał być normalny. Zbyt wiele jego historii nie mieści się w życiorysie przeciętnego nastolatka. To ciąży i gdy tylko nadarza się okazja, żeby nadrobić zaległości, korzysta z szansy. Nie był ochrzczony, bo nikomu nie przyszło do głowy, żeby o to się postarać. Ojciec i matka nie mieli już siły. Innym nie zależało. – Ale moje rodzeństwo było ochrzczone, sam chodziłem na religię, gdy pojawiałem się w szkole – zapewnia. Na poprawczak został skazany, bo nie było wyjścia. Zbyt wiele się nazbierało, na zbyt wiele sobie pozwolił i zbyt wiele szans zmarnował, nikt już nie wierzy, że można inaczej mu pomóc. Jego siostra się do niego nie odzywa (ją także zawiódł). Dostał zakład do 21. roku życia. – Bez możliwości warunkowego zwolnienia – dodaje, żeby podkreślić determinację sądu. Tego wieczoru – gdy przyjął już chrzest – zastanawiał się, czy nadal będzie miał senne koszmary z watahą wilków goniących go z powodu jego historii życia. Jeszcze nie wie. Musi się przekonać. Co zrobił dla niego Jezus? Czy naprawdę ma teraz czyste konto? Pokuta jednak musi być odprawiona. Bóg daruje, przebacza, okazuje miłosierdzie. Ludziom nie przychodzi to tak łatwo. – Są tylko ludźmi – usprawiedliwia ich przed samym sobą, a potem uśmiecha się, że wreszcie Wielkanoc będzie mu się kojarzyła z czymś miłym.

Puszka pokoju i zdrutowana szczęka

Kiedy zbliżała się Wielkanoc 2006 r., mały Karol cieszył się, że siostra zabierze go do siebie. W domu dziecka nie było mu źle, więcej, było mu tam tak dobrze jak nigdzie indziej, jednak cieniem, który zdecydowanie odbierał kolory życiu, był brak rodziców. Tych samych, którzy go zaniedbywali, którzy, skrępowani nałogiem, pozostawiali go samemu sobie, tzn. ulicy. Ale przecież to nie jest cała prawda o rodzinnym domu. – Oni dali mi życie, z nimi się wychowałem – wyjaśnia. – Kiedy nie pili, był smaczny obiadek na stole, porządek w całym mieszkaniu. Pamiętam dobrze pocałunki mamy i przytulanie. Kiedy mówiła, że mnie kocha, byłem w raju – zapewnia. Więc gdy tuż przed Wielkanocą brat przywiózł wiadomość, że matka nie żyje, że zmarła z wycieńczenia, Karol zamknął się w pokoju i nie wychodził z niego przez cały dzień. Wstydził się łez i z bólem przyglądał się, jak wzbiera w nim tęsknota. Bał się, że jeśli jej nie opanuje, to rozerwie mu serce. Wmawiał sobie, że jest mężczyzną, a ci nie mogą płakać. Jedenastolatek.

Tak, Wielkanoc to ból. Spotęgowany przez wydarzenie sprzed roku. Był na kolejnej ucieczce. Odwiedził siostrę. Ze szwagrem postanowili się zrelaksować. Kiedy zabrakło piwa, poszedł do sklepu uzupełnić zapasy. – Kupiłem ich chyba z dziesięć, czekoladę i jakieś tam inne drobiazgi. Gdy wracałem, niedaleko sklepu zaczepiło mnie kilku gówniarzy. Byłem trochę napity, więc nie oceniłem dobrze sytuacji. Wdałem się w bójkę, ale ostatecznie jakoś się dogadaliśmy. Podzieliłem się piwem. Wszystko było dobrze i już mieliśmy się rozejść, gdy na odchodne jeden z nich kopnął mnie w szczękę. Żuchwa pękła w trzech miejscach, pamiętam potworny ból i strach lekarzy, którzy nie chcieli się za bardzo podjąć operacji. W końcu któryś się zdecydował i ocalił mi mowę – wspomina z wdzięcznością i wskazuje na symetryczne blizny po obu stronach twarzy, wciąż różowe z powodu świeżości.

Kiedy kończy opowiadać, sięga po książeczkę do modlitwy. Kartkuje i zatrzymuje się na modlitwie św. Ignacego Loyoli. – Niewiele z tego rozumiem. Ale mogę się nauczyć, prawda? A teraz nie ma wyjścia „Duszo Chrystusowa uświęć mnie, Ciało Chrystusowe zbaw mnie, Krwi Chrystusowa napój mnie, Wodo z boku Chrystusowego obmyj mnie…” – Cały, bez reszty, do mojej dyspozycji – myśli, a głośno obiecuje: – Trzeba wydorośleć. Przyjąłem chrzest, poznałem smak Komunii św., czekam na bierzmowanie. Życie nie może wyglądać tak samo jak do tej pory. Gdy byłem chrzczony, a niedługo potem przełykałem świętą Hostię, docierało do mnie, że skończył się trudny etap mojego życia, w którym nie znałem granic. Nikt mnie ich nie nauczył, sam nie potrafiłem sobie ich narzucić, bo niby skąd wziąć do tego siłę? Jestem w zakładzie, żeby się do nich przymierzyć. Mam nadzieję, że nie będą za ciasne. Ale w sercu stało się coś innego. Tutaj horyzont poszerzył się w niewyobrażalny sposób. Wreszcie bowiem mam prawo do wieczności. Do Boga.