- Patrzę na tumbiciejkę, kazachską czapkę, która leży na szafce w moim pokoju. Bezkresny step, symbole kazachskiej kultury, takie jak jurta, czy iglica meczetu, będą już zawsze przypominały mi dalekie strony misyjnego kraju nomadów – mówi Agata Kamińska, która była na misji w Kazachstanie.
Jedno wiedziałam na pewno: chcę wyjechać na misje. Od pewnego czasu mocno uświadamiałam sobie, że Bóg chce być znany wszystkim. My, ludzie chrześcijańskiej tradycji, nie mamy wyłączności na Jego słowo i łaskę. Szczególnie ważne jest docieranie z Ewangelią do tych, którzy jeszcze o Nim nie słyszeli albo rozmawiają z Nim, nie znając Jego imienia. Mówić o Chrystusie – to wielki przywilej. Z drugiej strony powinno być to naturalne, bo przecież wszyscy jesteśmy do tego wezwani przez samego Jezusa. Bardzo konkretnie zrozumiałam to podczas animacji misyjnych, jakie organizowaliśmy wraz z Salezjańskim Wolontariatem Misyjnym w Krakowie.
Powiodę cię inną drogą
Dotarłam cało i zdrowo do Atyrau. Na lotnisku przywitał mnie sam biskup Janusz Kaleta, człowiek odpowiedzialny za Kościół w zachodniej części Kazachstanu. Jeszcze tego samego dnia dowiedziałam się od księdza biskupa, że pojadę do Uralska, na północ kraju. Pamiętam, jak tu jedna z sióstr zakonnych powiedziała mi: „Wystarczy, że będziesz się z nami modliła. To już bardzo wiele”. Nie do końca wtedy to rozumiałam. Po kilku miesiącach wiedziałam już, że tym, czego potrzeba najbardziej Kościołowi w Kazachstanie, jest wiara i modlitwa o nią. System sowiecki konsekwentnie zdusił w sercach pragnienie Boga. Wolontariusz, który „ma wszystko poukładane”, żyje blisko Boga i chce się dzielić wiarą z innymi, wydaje się kimś z innej planety. Ale rozpoznałam także tę tęsknotę za Bogiem, która jest w każdym człowieku i której nie sposób wyzbyć się do końca.
Uśmiech dziecka – bezcenny
Dzieci są tam wielkim darem. Według tradycji tego kraju rodzina jest uważna za najwyższe dobro, najstarsi jej członkowie są otaczani wielkim szacunkiem, a każde dziecko jest błogosławieństwem dla całego rodu. Także na tej szerokości geograficznej uśmiech dziecka jest bezcenny. Niestety, wskutek problemów społecznych, wiele rodzin jest rozbitych, dzieci nie widują swoich ojców albo wcale ich nie znają. Dlatego tak wielką radością była dla mnie pomoc w organizacji letnich kolonii dla dzieci. To szczególny czas, gdy mogą choć na chwilę zapomnieć o szarej rzeczywistości, nabrać pewności siebie, uśmiechać się. Gdy ma się wiele, patrzy się w ciszy na to, jak inni cieszą się z małej rzeczy. Wiele razy byłam tego świadkiem, wiele razy łzy cisnęły się do oczu.
Misje to czas spojrzenia na życie i świat innymi oczami. Często przynoszą owoc pragnienia zmiany swoich przyzwyczajeń. Uczą szacunku dla biednego, czasem potęgują chęć walki o pomoc z ręki tych, którzy opływają we wszystko. Dla mnie misje w Kazachstanie były także czasem przylgnięcia do Kościoła, jaki tam zastałam, przyjmowania realiów, wykorzystania możliwości zrealizowania czegoś. A także konieczności pogodzenia się z tym, że czegoś nie można zrobić. Najcenniejsze było jednak zwyczajne bycie tam, w Kościele katolickim, powszechnym, w Uralsku i w Atyrau w Kazachstanie. Ci, którzy tam pracują dla Kościoła, są dla mnie zawsze wielkim świadectwem wiary. Nie, oni nie pracują. Oni służą! Ich służba to ofiara, walka ze zwątpieniem, z niemożnością zrobienia czegoś, co w polskich realiach byłoby zwyczajnie proste. To wiara i zgoda na Boże prowadzenie. Dziękuję Bogu za to doświadczenie. Dziękuję wszystkim, którzy wsparli nas w jakikolwiek sposób.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
Synodalność to sposób bycia i działania, promujący udział wszystkich we wspólnej misji edukacyjnej.
Droga naprzód zawsze jest szansą, w złych i dobrych czasach.
Symbole tego spotkania – krzyż i ikona Maryi – zostaną przekazane koreańskiej młodzieży.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.