No i mamy kolejną awanturę. Tym razem wokół prawa autorskiego. Kto ma rację?
Uczciwie mówiąc - nie wiem. Ot, choćby kwestia tego, że nasz rząd niby próbował sprawę ukryć. Z jednej strony jest dla mnie oczywistym, że trudno konsultować wszystko. I jestem świadom, że i w tym wypadku może być tak, jak w sytuacji zasad refundacji leków: że konsultacje owszem, były, ale zainteresowani problem zlekceważyli. Z drugiej od paru lat obserwuję mało elegancką metodę, dzięki której partia rządząca przeprowadza swoje pomysły. Najpierw jest balon próbny, wielka dyskusja, a gdy rodzi się zbyt wielki sprzeciw, powrót do pozycji wyjściowych. Potem pomysł wraca w zmienionej formie i sytuacja się powtarza. Powtarza się tak długo, aż zmęczeni ciągłym śledzeniem zmian obywatele (i media) przestają się sprawą interesować. Wtedy rządzący robią co chcą. Gdy tak traktuje się obywateli trudno się dziwić, że mocno reagują dopiero w ostatniej chwili.
Dlatego też trudno się dziwić, że także w kwestii meritum sprawy – egzekwowania praw autorów do ich dzieła – obywatele są podejrzliwi. Czytając ACTA w części dotyczącej internetu nie widzę jakichś specjalnych zagrożeń dla swobody wypowiedzi czy praw użytkowników. Podejrzewam jednak, że jako człowiek nieobyty z prawniczym slangiem czegoś mogłem nie zauważyć. No i co najważniejsze, nie wiem jak ogólne pomysły z umowy zostaną przekute na praktykę. Ot, choćby to, jak w praktyce będzie wyglądała realizacja zalecenia:
Strona może, zgodnie ze swoimi przepisami ustawodawczymi i wykonawczymi, zapewnić swoim właściwym organom prawo do wydania dostawcy usług internetowych nakazu niezwłocznego ujawnienia posiadaczowi praw informacji wystarczających do zidentyfikowania abonenta, którego konto zostało użyte do domniemanego naruszenia, jeśli ten posiadacz praw złożył wystarczające pod względem prawnym roszczenie dotyczące naruszenia praw związanych ze znakami towarowymi, praw autorskich lub pokrewnych i informacje te mają służyć do celów ochrony lub dochodzenia i egzekwowania tych praw.
Prawnicy pewnie już zacierają ręce. Tylko jako człowiek nieufny wobec wodzącej mnie za nos władzy zastanawiam się, kto jest (czy będzie) tym „właściwym organem”, któremu dostawcy usług internetowych mają przekazać informacje wystarczające do zidentyfikowania abonenta? Policja? Prokuratura? Nie byłoby problemu. No i też boję się, kto będzie bronił praw tego „abonenta, którego konto zostało użyte do domniemanego naruszenia”? Wszak „posiadacze praw” to często wielkie instytucje zatrudniające całe sztaby prawników. Czy w sytuacji spornej szary obywatel ma szansę przeciwstawić się walcowi potężnej instytucji?
W tej dyskusji nie tylko instytucje czerpiących zyski z praw autorskich, ale także zwyczajni obywatele powinni móc zabrać głos. Nie muszą tylko słuchać i pokornie kiwać głową, kiedy ktoś naruszenie praw autorskich nazywa „zwykłą kradzieżą, na wzór buchnięcia roweru”. Bo tak nie jest. Utwór muzyczny to nie worek kapusty. Przecież istotą kradzieży jest to, że właściciel traci ukradzioną rzecz – komputer, samochód, portfel, główkę kapusty. „Kradzież” tekstu, piosenki, programu komputerowego jest tak naprawdę tylko skopiowaniem czyjejś własności. Skopiowaniem, które skutkuje zmniejszeniem spodziewanych zysków właściciela. Sytuację można więc raczej porównać do niezapłacenia za wykonaną pracę. A więc draństwo niezapłacenia za pracę? Też niezupełnie. Przecież takie sytuacje regulują umowy. W wypadku praw autorskich istnieje tendencja, by wszystko oprzeć nie na umowie, ale na dyktacie właścicieli. Jeśli ktoś nań nie chce się zgodzić albo nie stać go na zapłacenie, skazany jest na wykluczenie z szeroko pojętej kultury. A przecież ów udział uważany jest za jedno z praw człowieka.
Nieuczciwych argumentów w dyskusji toczącej się wokół praw autorskich jest więcej. Z jednej i drugiej strony. Sytuacja nie jest prosta i jednoznaczna. Wymaga uczciwego rozważenia racji. Nie zmowy możnych. Może w tej sprawie – dotyczącej przecież zasad moralności – w jakimś oficjalnym dokumencie, powinien w końcu głos zabrać Kościół?
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Wychowanie seksualne zgodnie z Konstytucją pozostaje w kompetencjach rodziców, a nie państwa”
Synodalność to sposób bycia i działania, promujący udział wszystkich we wspólnej misji edukacyjnej.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.