O wizji historii Europy, różnych projektach i przyszłości kontynentu mówi w rozmowie z KAI dominikanin o. Maciej Zięba. Jako receptę na kryzys zakonnik proponuje koalicję antropologiczną, którą mogliby zaakceptować wierzący i niewierzący.
Czyli wbrew pozorom dogmaty nie znikają, tylko powstają nowe?
- Nie znikają, one przynoszą ogromny postęp nauki, upowszechnienie wiedzy, powstawanie państw coraz bardziej demokratycznych, polepszenie losu najuboższych. Powstają organy ustawodawczo-wybieralne w Europie, Rewolucja Francuska niesie zaczyn demokracji i upowszechnienie idei praw człowieka, ale ma też drugą stronę – straszliwego fanatyzmu, bo w imię wolności i braterstwa też morduje się setki tysięcy ludzi, zwłaszcza katolików. Przeszłość trzeba wypalić i zniszczyć. W okresie Rewolucji Francuskiej wysadza się – a wtedy materiały wybuchowe były mniej skuteczne – blisko 3 tysiące romańskich i gotyckich opactw, aby zetrzeć ślady katolicyzmu, wprowadza się też nowy kalendarz i kult Rozumu. Podobnie dzieje się w wieku XIX. I to jest ta druga strona, rewers religii postępu, która też potrafi być nietolerancyjna i agresywna. Nauka w XVIII-XIX wieku, m.in. fizyka, robi gigantyczne postępy, za nią idzie technika, wiek pary, wiek elektryczności, te gigantyczne sukcesy oszałamiają ludzi.
Dzięki temu szybko też wzrasta zamożność społeczeństw. Zarazem naukowo dowodzi się, że to co chrześcijaństwo głosiło, czyli prawda, że wszyscy ludzie są stworzeni na podobieństwo Boże, jest nieprawdziwa i to przekonanie upada. W starożytnej Grecji oraz Rzymie panowało przekonanie, że ludzie są z natury nierówni. Chrześcijaństwo konsekwentnie zmieniało ten pogląd. Ale wraz z Oświeceniem pojawia się nowożytny rasizm i to jest może najciemniejsza strona religii postępu. Wedle jej wyznawców postęp naukowy jednoznacznie dowodzi, że rasy są sobie nierówne, że ludzi trzeba selekcjonować dla czystości rasy i wedle mechanizmu doboru gatunków. Poglądy Darwina aplikuje się do życia społecznego i w drugiej połowie XIX wieku wśród umysłowych elit Europy i USA zaczynają dominować tezy „naukowego” rasizmu. Rasizm hitlerowski nie urodził się w próżni.
Przykład: w 1906 roku biblioteka uniwersytetu w Strasburgu, a nie jest to wielki uniwersytet, posiada 6 tysięcy tomów promujących naukowy rasizm. Powszechnie twierdzi się, że „blondyni o pociągłych twarzach” są awangardą rodzaju ludzkiego i posiadają za niską pozycję społeczną. Wtedy też w otoczce nauki, tworzy się pojęcie „Lebensraum”. Wybitni niemieccy naukowcy mówią o przestrzeni życiowej, gdzie przodujące gatunki ludzi powinny mieć sprzyjającą rozwojowi przestrzeń życiową, a gatunki słabsze, głupsze, niższe rasowo powinny im ustępować, być od nich zależne. To wszystko tworzy się w wieku XIX i na początku wieku XX. Cały czas konfirmowane przez przekonanie, że wszystkiego dowiodła nauka.
Sąd Najwyższy w Stanach Zjednoczonych w 1927 roku wydaje orzeczenie o osobach „social inadeqate” – niedostosowanych społecznie, a to są epileptycy, gruźlicy, więźniowie, mniejszości etniczne, osoby o „innej” orientacji seksualnej, bardzo różne grupy. Te osoby można odizolować, zamykać w koloniach karnych, zabraniać się im żenić się, przymusowo sterylizować, utrudniać karierę zawodową i dostęp do edukacji. Tak dzieje się np. w Szwajcarii, Szwecji, Norwegii, Australii, USA czy Kanadzie. I te okrutne praktyki, zwłaszcza przymusową sterylizację mniejszości etnicznych, np. aborygenów w Australii czy mniejszości w Szwecji, trwają do lat 70. naszego stulecia, czyli jeszcze 30 lat po II wojnie.
W opozycji do tego świata, świata religijnych i naukowych ideologii (marksizm jest też ideologią, która, wedle jej wyznawców jest naukowo potwierdzona) tworzy się kolejny projekt europejski. Jej najwybitniejszym przedstawicielem jest Karl Popper, piszący w Nowej Zelandii podczas wojny swoją słynną książkę o społeczeństwie otwartym, przeciwstawiające je społeczeństwom zamkniętym, ideologicznym, a zwłaszcza nazizmowi i komunizmowi.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.