O ewangelizowaniu pod palmą, czasie zamiast zegarków i kameruńskiej gorliwości z o. Stefanem Wojdą, pijarem, proboszczem parafii pw. św. Jana Chrzciciela w Jeleniej Górze-Cieplicach, rozmawia Roman Tomczak.
Roman Tomczak: Od 1990 do 1998 r. misjonarzował Ojciec w Kamerunie. Zdaje się, że to była nie tylko pierwsza misja w Ojca życiu, ale także pierwsza dla całego zakonu pijarów w Polsce?
O. Stefan Wojda: – O, tak! Bo nasz zakon nie jest z natury misyjny, jak np. werbiści. Jednak otwieranie się na potrzeby Kościoła jest wpisane w chrzest człowieka.
I w ten sposób każdy z nas jest misjonarzem?
– Tak. I pan, jako świecka osoba, również. „Idźcie i nauczajcie” – powiedział Jezus Chrystus do swoich Apostołów. Dlatego, chcąc być świadkami Jezusa Chrystusa, wypełniamy taką misję. Do polskiej prowincji o uczestnictwo w misjach Ojciec Generał naszego zakonu zwrócił się pod koniec lat 80. ubiegłego wieku. No i tak zaczęła się moja misyjna przygoda.
Ilu Was wtedy pojechało?
– Czterech. Nie od razu do Kamerunu, bo najpierw zatrzymaliśmy się w Paryżu, żeby uczyć się francuskiego. Potem w Kamerunie, w diecezji Bafoussam, zaczął się nasz misjonarski debiut. Tam pracowali przed nami księża miejscowi, Kameruńczycy. Objęliśmy placówkę Bamendjou, która przez jakiś czas nie miała duszpasterza. Odwołał go miejscowy biskup, też Kameruńczyk.
A czego wymagał od Was ten biskup? Czym mieli się zająć na miejscu polscy pijarzy?
– Wszędzie tam, gdzie idziemy, gdzie pracujemy, chcemy zwrócić uwagę na nauczanie i wychowanie dzieci i młodzieży. To wynika z naszego charyzmatu pietas et litterae (pobożność i nauka). Otrzymaliśmy parafię z plebanią, osiem stacji dojazdowych w promieniu prawie 25 kilometrów. We wspaniałym górzystym miejscu z pięknym krajobrazem bez asfaltu. Kościół w ruinie, rozwalająca się plebania. Ale nie od spraw materialnych zaczęliśmy naszą posługę, bo misje to nie jest sprawa tylko infrastruktury. Ja mogę ewangelizować nawet pod palmą. Zresztą mnie nigdy nie przyświecała idea nawracania kogokolwiek.
Jak to?! To po co tam pojechaliście, jeśli nie nawracać?
– Bo jeśli mam mówić za siebie, to uważam, że wszędzie, dokąd idziemy, powinniśmy najpierw zobaczyć człowieka. Jego potrzeby są bardzo konkretne. My pojechaliśmy tam, gdy Kamerun obchodził stulecie chrześcijaństwa. My nie jechaliśmy na spaloną ziemię, miejsce nietknięte obecnością misjonarzy i słowa Bożego. Struktury kościelne istniały, parafie funkcjonowały, w każdej wsi były kaplice.
Powiedział Ojciec, że pojechaliście tam nauczać i wychowywać. Ale inaczej wychowuje się i naucza dzieci w Europie, a inaczej dzieci z zupełnie innego kręgu kulturowego, obyczajowego i historycznego. Tego się nie da nauczyć przed przyjazdem, jak języka.
– To prawda. Dlatego zajęcia w salkach katechetycznych zaczynaliśmy od prawd wiary, katechizmu, tych rzeczy podstawowych. Jak ma się przed sobą 50 czy 70 dzieci nienależycie odzianych, bez butów i z tabliczkami zamiast zeszytów, to w porównaniu z polskimi dziećmi to jest rzeczywiście różnica.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
Synodalność to sposób bycia i działania, promujący udział wszystkich we wspólnej misji edukacyjnej.
Droga naprzód zawsze jest szansą, w złych i dobrych czasach.
Symbole tego spotkania – krzyż i ikona Maryi – zostaną przekazane koreańskiej młodzieży.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.