"On był po prostu rozpalony tym, żeby głosić chwałę Bożą serca Jezusa"
- On był po prostu rozpalony tym, żeby głosić chwałę Bożą serca Jezusa – o o. Józefie Andraszu SJ mówi wicepostulator procesu beatyfikacyjnego, o. Mariusz Balcerak SJ. Pierwsza sesja i zaprzysiężenie Trybunału Sprawiedliwości w procesie jezuity odbyły się w sobotę, 1 lutego w kaplicy Arcybiskupów Krakowskich.
Św. Siostra Faustyna, bł. ks. Michał Sopoćko. Czy ta dwójka to kompletna grupa, gdy mówimy o początkach kultu Miłosierdzia Bożego?
O. Mariusz Balcerak SJ, wicepostulator procesu beatyfikacyjnego o. Józefa Andrasza SJ: Jest jeszcze postać o. Józefa Andrasza, jezuity, który spotkał się z Faustyną po raz pierwszy w 1933 r. Jeszcze przed ks. Michałem Sopoćką. Siostra Faustyna już od pewnego czasu miała objawienia Jezusa Miłosiernego i czuła się troszeczkę zmieszana. Obawiała się, czy nie jest to jakaś iluzja, a niektórzy spowiednicy nie potrafili jej wystarczająco pomóc. Gdy przyjechała tutaj, do Krakowa w kwietniu 1933 r. na swoje rekolekcje, spotkała się z o. Andraszem i przed nim otworzyła swoje serce.
Jaka była jego reakcja?
Pierwsze spotkanie, pierwsza spowiedź i o. Andrasz potwierdza. Mówi jasno i pewnie: „Siostro, to, co w Tobie się dzieje, jest prawdziwe, jest od Boga”.
Był tym pierwszym, który Faustynie uwierzył?
Tak i to był moment przełomu. Faustyna powiedziała wtedy, że słowa o. Andrasza „rozwiązały jej skrzydła do lotu i pragnę szybować w sam żar słońca” (Dz. 142). Mogła się poczuć bezpiecznie, szybując ku Chrystusowi. Mówiła, że jego słowa były jak takie „dwa ogniste słupy”, które prowadziły ją pewnie ku Bogu. Później był taki czas, że Siostra Faustyna wyjechała. Była bliżej północy, Wilna. W tamtym czasie miała też dobre kierownictwo ze strony ks. Michała Sopoćki. Na koniec swojego życia, jakieś dwa lata przed śmiercią, wróciła jednak tutaj, do Krakowa i znowu regularnie korzystała z kierownictwa duchowego o. Andrasza. Prowadził ją, można powiedzieć, do samej śmierci. Sześć godzin przed śmiercią udzielił jej wiatyku, ostatniego namaszczenia, podprowadzając pod spotkanie z miłosiernym Jezusem.
Dlaczego więc dopiero teraz otwarcie jego procesu beatyfikacyjnego?
Ciężko mi jakoś jednoznacznie wykazać powód czy przyczynę. Myślę, że takie są też koleje Opatrzności Bożej. W pierwszej kolejności na pewno Siostra Faustyna, bo ona jest tą „sekretarką Bożego Miłosierdzia” i uważam, że zasługuje na to, żeby być świętą. Bez dwóch zdań. No i teraz, mam takie wrażenie, jakby ona chciała „wciągnąć” do nieba również o. Andrasza. Przecież to on po śmierci siostry, powiedział matce przełożonej, aby zbierała wszelkie przedmioty osobiste na relikwie.
Pierwszy propagator kultu?
Tak. O. Andrasz powiedział, że ona będzie świętą i nie pomylił się. W 1942 r. spotkał się też z Adolfem Hyłą, który przy jego asyście, namalował obraz Jezusa Miłosiernego, ten, który mamy teraz w Łagiewnikach. W 1943 r., po Wielkanocy o. Andrasz poświęcił go i odprawił pierwsze nabożeństwo do Miłosierdzia Bożego. W trakcie II wojny światowej, w kaplicy sióstr Matki Bożej Miłosierdzia.
Czy możemy powiedzieć, że był tym, który jako pierwszy nie tylko uwierzył, ale też jako jeden z nielicznych nie miał wątpliwości?
Tak. Napisał też taką książeczkę „Miłosierdzie Boże, ufamy Tobie”. To on w sposób syntetyczny przedstawił, na czym to nabożeństwo miało polegać, od strony teologicznej i od strony praktycznej. Koronka, obraz, pierwsza niedziela po Wielkanocy. Moim zdaniem to było dobrym fundamentem dla kolejnych pokoleń, żeby wiedzieć, na czym to polega. Myślę, że o. Andrasz uwierzył dlatego, że widział, że ludzkość jest znękana wojną: I wojną światową, zaborami w Polsce, a potem II wojną światową. Spowiadając ludzi, osoby świeckie i konsekrowane, znał dobrze kondycję duchową oraz religijną Polaków i dlatego dobrze wiedział, że jest potrzebne miłosierdzie, przebaczenie, pojednanie. Uważał, że Miłosierdzie Boże jest takim narzędziem od Boga, żeby sprowadzić wszystkich ku jedności, przebaczeniu.
Czy bez o. Andrasza i tej jego wiary, pewności w prawdziwość tego, co przeżywała Siostra Faustyna kult Bożego Miłosierdzia, mógłby wyglądać obecnie trochę inaczej?
Bóg jest wszechmogący i uważam, że On sobie poradzi, jeśli chce przeprowadzić jakieś dzieło. Wracając jednak do pytania, myślę, że nabożeństwo czy Miłosierdzie Boże również byłyby znane, ale mógłby ten proces być mocno opóźniony. Zresztą i tak był opóźniony, bo został nawet zanegowany przez niektórych księży oraz biskupów. To pokazuje, że nie było takiej życzliwości, co do tego nowego kultu. Pan Bóg by sobie poradził i to nabożeństwo do Miłosierdzia Bożego by było znane tak czy inaczej i być może wypromowane przez kogoś innego, ale uważam, że o. Andrasz nie był przypadkowy i Pan Bóg go jakoś wybrał. Druga sprawa to też to, że on był człowiekiem, który był blisko serca Jezusa. Posługiwał tutaj, w bazylice Najświętszego Serca Pana Jezusa w Krakowie, więc znał doskonale bicie serca Jezusa.
Ten moment otwarcia procesu beatyfikacyjnego, uważa Ojciec, też jest nieprzypadkowy?
Tak. Profiluję o. Andrasza jako patrona spowiedników i kierowników duchowych, bo myślę, że też jest teraz taka ogromna potrzeba. On był niesamowitym człowiekiem, jeśli chodzi o spowiedź. Teraz proszę zobaczyć, co się dzieje w Polsce czy na świecie, jeśli chodzi o sakrament pokuty i pojednania. Ten sakrament jest niszczony, podważany, neguje się jego wartość wśród młodych. Młodzi się nie spowiadają. Myślę, że znowu potrzeba, żeby przychodzić do kratek konfesjonału, gdzie Miłosierdzie Boże się w sposób szczególny rozlewa. To może być taki też impuls do ożywienia praktyki spowiedzi świętej.
1 lutego odbędzie się (już się odbyła - wiara.pl) pierwsza publiczna sesja trybunału w procesie beatyfikacyjnym o. Andrasza. Jakie są kolejne etapy i czy beatyfikacja jest bliższa, czy bardziej odległa w czasie? Czy o. Józef będzie musiał jeszcze poczekać?
1 lutego będzie uroczyste otwarcie procesu beatyfikacyjnego i zaprzysiężenie Trybunału Sprawiedliwości. To jest taka specjalna komisja, która ma za zadanie przesłuchać świadków, którzy coś wiedzą o Andraszu i ewentualnie też zbadać przypadki nadzwyczajnych łask, które się wydarzyły przez jego pośrednictwo. Ile będzie osób do przesłuchania? To będzie zależało od tego, ile się zgłosi. Wstępnie mamy już około trzydziestu, więc na pewno będzie potrzeba czasu. Jak długo to potrwa? Ciężko mi przewidzieć, ale, jak do tej pory, obserwuję głęboką troskę Boga o cały ten proces. I od strony formalnej, i od strony ludzkiej, naprawdę widzę, że wszystko bardzo dobrze się układa. Jest duża przychylność władz zakonnych, diecezji, także sądzę, że to będzie szło sprawnie.
Drugą kwestią, jeśli chodzi o proces, który się toczy swoim torem, jest kwestia kultu. Gdzie będzie jego centrum? Czy jest już takie miejsce?
Takim miejscem, które chyba najbardziej odznaczyło się i zapoczątkowało ten prywatny kult, jest Ziemia Sądecka. Szczególnie okolice Nowego Sącza, Wielopola. Tam ludzie bardzo mocno zainteresowali się już w 2014 r. o. Andraszem. Wtedy pojawiły się pierwsze grupy osób, modlitwy prywatne, ludzie zaczęli się gromadzić, prosić o łaski. Stamtąd to zaczęło coraz bardziej wychodzić — dzięki jezuitom — na Małopolskę, i na Kraków. Widzę więc, że kult coraz bardziej się rozszerza, a u początków były właśnie osoby świeckie.
A jeśli chodzi o Kraków? Czy bazylika też może się stać takim miejscem ?
O. Andrasz od razu po święceniach, w 1919 r. był skierowany do pracy w naszej bazylice. Później w 1930 r. został redaktorem naczelnym „Posłańca Serca Jezusowego”, który podlega pod Wydawnictwo Apostolstwa Modlitwy, które również ma główną siedzibę tutaj, przy ul. Kopernika. Przez pewien czas był nawet jego dyrektorem. Myślę więc, że najlepszym miejscem kultu byłaby właśnie krakowska Bazylika Najświętszego Serca Pana Jezusa. On w ogóle zaczął od Serca Jezusa. To był, myślę, taki jego pierwszy duchowy „konik”.
Który znalazł później swoją kontynuację w rozszerzaniu miłosierdzia tego serca na cały świat. Z jaką myślą na temat o. Józefa Andrasza SJ moglibyśmy zostawić czytelników, którzy zwrócą uwagę na tę postać właśnie przy okazji oficjalnego otwarcia procesu beatyfikacyjnego?
Taka pierwsza myśl, czy skojarzenie, jakie mi przychodzi do głowy, to właśnie to, że był to człowiek, który miał niezwykle ogromną siłę i zatroskanie o chwałę Bożą. On po prostu był, trochę jak św. Józef, pracowitym człowiekiem. Człowiek pracy — pracowity, a jednocześnie o głębokiej duchowości, który umiał czynić wiele rzeczy na chwałę Bożą. On był po prostu rozpalony tym, żeby głosić chwałę Bożą serca Jezusa.
Rozmawiała Karolina Zając | Biuro Prasowe Archidiecezji Krakowskiej
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Papież powtórzył „nie” dla wojny, która niszczy wszystko, niszczy życie i wywołuje pogardę.