Tak, nauka idzie w las. Sami ją tam wyganiamy, bo przecież i bez niej „wiemy”.
Nie powiem, zdziwiłem się bardzo, gdy usłyszałem zarzut wobec byłego ministra obrony, jakoby ujawniając wojskowe plany dotyczące obrony Polski na linii Wisły zdradził jakąś tajemnicę. I szczerze mówiąc dziwiłem się i wtedy, gdy ów minister sprawę tę ujawniał. Bo dla mnie nie była to żadna rewelacja. Wiedziałem już o tym wcześniej. Dużo wcześniej. Nie, zdecydowanie nie mam wglądu w żadne wojskowe dokumenty, nie mówiąc o tajnych. I nie znam nikogo, kto mógłby mieć. Przekonany jestem, że o sprawie czytałem. Tylko nie pamiętam czy w mediach tradycyjnych czy społecznościowych. Być może sprawa dotyczyła jakieś kłótni o rozlokowanie jednostek wojskowych w Polsce; że są na zachodzie, a nie ma ich na wschodzie, a przecież kierunek, z którego może nadejść dla Polski zagrożenie od 89 roku się zmienił. Nie wiem, nie pamiętam. W każdym razie czytałem wtedy, że armia nie może głównych sił trzymać zbyt blisko granicy, bo narażone byłyby na szybkie rozbicie i że najlepiej dać wrogowi wejść, a potem, gdy wydłużą mu się linie zaopatrzenia, zniszczyć, a resztki wypchnąć. Dlatego też i tworzenie oddziałów WOT traktowałem zawsze jako coś, co miało utrudniać życie tym wrogim wojskom, a nie je powstrzymać. I teraz się dziwię, bo okazuje się, że znałem jakąś ważną państwową tajemnicę. No, może i tajemnicę, ale nie wojskową czy państwową, a raczej poliszynela.
Pytanie „skąd wiem” przypomniało mi spór, jaki toczył się wieki temu na temat tego, skąd bierze się ludzka wiedza. Czy jest „a posteriori” czy „a priori”. Czyli, upraszczając, czy uczenie się polega na tym, że człowiek odkrywa nowe i nowego się uczy, czy na tym, że niejako odsłania tylko wiedzę, która już posiada, która już została mu dana. Dziś chyba większość z nas powiedziałaby, że oczywiście to pierwsze; że uczenie się polega na nabywaniu doświadczenia, na odkrywaniu nowego. No, z wyjątkiem niektórych moich kolegów ze studiów, którzy złośliwie podejrzewali mnie, że miewam „wiedzą wlana”, bo nie uczę się, a wiem ;). Wbrew pozorom pierwszy z tych poglądów nie jest jednak wcale taki pewny. I w świecie ludzkim, ale przede wszystkim w świecie zwierząt , widzimy sytuacje, że coś jest człowiekowi czy zwierzęciu wiadome, choć się nie uczył, nie uczyło. Ot, węgorze wiedzą, że mają płynąć na szeroki Atlantyk do Morza Sargassowego. Kura, choć nie chodziła do szkoły, wie, jak reagować, gdy w pobliżu pojawi się kuna. A i człowiek, niemowlę, wie jak ssać pierś matki, choć trudno mówić, że się tego nauczyło. Nazywamy to instynktem, ale to pewna wiedza, nie tak?
Zasadniczo jednak jestem zwolennikiem tezy, że ludzka wiedza to jednak efekt nabywania doświadczeń, uczenia się. Dlatego zawsze za ważne w procesie odkrywania prawdy uważałem fakty. Można je oczywiście różnie interpretować, różnie składać w całość, ale nie wolno ich ignorować. I myślę, ze gdyby przeprowadzić ankietę, podobny pogląd wyraziłoby 98 procent badanych. Dlatego ze zdumieniem obserwuję, jak wielu ludzi w praktyce wyznaje drugą z tych teorii. Oni po prostu wiedzą. A jeśli fakty zdają się przeczyć ich wiedzy, to tym gorzej dla tych faktów. Zawsze można powiedzieć, że to fejk albo wymyślić jakąś spiskową teorię. Właśnie: kluczowe słowo: „wymyślić”, Czyli prawdą jest to, co ulęgło się w mojej głowie; doświadczenie nie ma znaczenia.
Strzelano nie tak dawno do Donalda Trampa. Zamachowiec trafił „tylko” w ucho. Część komentatorów wie, że to była tylko taka ustawka. Jedni więc twierdza, że zamachowiec celował w ucho, inni że strzelił tak, żeby nie trafić, ale eksplodował mini ładunek założony na uchu Trumpa... Pierwszy specjaliści od strzelania uznają zgodnie za rzecz niemożliwą. Drugie... A widać przed zdarzeniem na uchu Trumpa jakiś ładunek? Ale ci ludzie wiedzą i już. Zamach, któremu nie zapobieżono z powodu niedbalstwa służb, jest niemożliwy. Niemożliwe, że młody człowiek nie trafił. Możliwe są za to scenariusze skrajnie nieprawdopodobne, bo owi ludzie po prostu wiedzą, ze tak właśnie było. Ich umysł właśnie odkrył ukrytą w ich głowach od dawna prawdę na temat tego zamachu.
Nazywa się toto myśleniem życzeniowym, prawda? Szeroko w naszym społeczeństwie rozpowszechnionym. Ten, kogo nie lubimy, niekoniecznie polityk, zawsze robi źle, choćby i na rozum zrobił coś dobrego. „Robił dobrze, bo miał ukryty, niecny plan” – pada „argument”. Tego którego lubimy, zawsze będziemy usprawiedliwiać. Albo – jak się już nie da – będziemy fakty ignorować. Zastanawiające w społeczeństwie szczycącym się kierowaniem rozumem.
Ten sam problem dotyczy zresztą także spraw związanych z wiarą. Chrystus zmartwychwstał? Nie ma na to dowodów. Cud eucharystyczny? To na pewno jakieś oszustwo. Bo fakt nie mieści się w głowie. A jest jakiś dowód na to, że Jezus nie istniał – jak się czasem pisze? Ano nie, znane nam fakty temu przeczą. Ale w głowie się temu i owemu skleja, bo on wie. Podobnie z tymi cudami eucharystycznymi: badający sprawę naukowcy mówią, że to mięsień serca, ale przyjmuje się opinię naukowca, który wie, choć nie badał. No bo jest naukowcem i „się zna”...
Dziwnych dożyliśmy czasów, prawda? Głoszących pochwałę rozumności, doświadczenia, uczenia się, a w praktyce kierujących się „misięzdaizmem” . A jeszcze częściej „chcizmem”: chcę, żeby było/nie było prawdą, więc jest jak chcę. Ech te nasze czasy :-)
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
„Trzeba doceniać to, co robią i dawać im narzędzia do dalszego dążenia naprzód” .
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).