Udział agentów bułgarskich służb specjalnych w organizowaniu zamachu na Jana Pawła II jest wiarygodną hipotezą. Bułgarzy byli tylko kolejnym ogniwem realizatorów – podkreśla dr Andrzej Grajewski.
Dlaczego?
– Ponieważ nie chcieli eskalować napięcia. Ówczesna sytuacja międzynarodowa była bardzo napięta – przed procesem Antonowa we wrześniu 1983 r. został zestrzelony przez sowietów koreański samolot pasażerski. Spowodowało to oburzenie na całym świecie. Samo aresztowanie Antonowa spowodowało gigantyczną falę protestów w Europie Wschodniej i kampanię dezinformacyjną, kierowaną przez wywiad Stasi.
W tej sytuacji udowodnienie bułgarskiego śladu przez włoski sąd, oznaczałoby postawienie pytania o mocodawców Bułgarów. Nie twierdzę, że cały ciąg wyjaśnień Turka jest bez skazy, że nie ma w nim luk, albo kwestii wymagających dalszych wyjaśnień. Ale nie znam bardziej przekonującej opowieści o zamachu, w której występowałyby konkretne fizyczne osoby, a nie kosmici czy zielone ludki, reprezentujące CIA, albo islamskich fanatyków.
Konkretne osoby z konkretnych środowisk, które przebywały w konkretnych miejscach, wymienionych przez Agcę, zostały zweryfikowane przez włoskich śledczych. Jeżeli mówi o spotkaniu w Sofii, to był w hotelu Witosza, a w tym samym czasie mieszkał tam Bekir Celenk, główny organizator zamachu po stronie tureckiej. W tym czasie przebywał w Sofii także Ajwazow. Naturalnie, można powiedzieć, że był w tym czasie na urlopie.
Z punktu widzenia procedur sądowych trzeba mieć niezbite, twarde dowody. Zeznania Agcy do końca takim dowodem nie są, ale proszę zwrócić uwagę, że być może Ajwazow czy Wasilew mówiliby inaczej, gdyby siedzieli we włoskim więzieniu jak Antonow. Ale w całej tej sprawie jest coś absurdalnego i dziwnego. Otóż, kiedy w czasie rozprawy sądowej na moment pojawia się postać sowieckiego dyplomaty, którego Agca nazywa Malenkow, a naprawdę nazywał się prawdopodobnie Aleksander Kiryłłowicz Milenkow, zamachowiec zaproponował, że wskaże jego zdjęcie spośród innych mu przedstawionych dyplomatów, akredytowanych w Bułgarii w okresie planowania zamachu. I śledczy ustalą w ten sposób z kim naprawdę się kontaktował. A włoski sędzia uznał, że to nie jest potrzebne.
Ten trop został zatem urwany przez sędziów włoskich?
– W momencie, w którym Agca zaczyna mówić o Kuziczkinie, jest on w rękach Brytyjczyków, należy więc domniemywać, że mają do niego dostęp także Amerykanie. Gdyż Kuziczkin w czerwcu 1982 r. ucieka i przechodzi na stronę Zachodu. Każdy suwerenny sędzia, prowadzący proces, chciałby wyjaśnić ten „sowiecki” trop. Ja nie odkrywam nowych rzeczy, tylko czytam uważnie i analizuję wyjaśnienia Agcy i robię to, jak sądzę z nie mniejszą starannością, niż robili to włoscy sędziowie. W momencie, w którym w zeznaniach pojawia mi się ktoś taki jak Kuziczkin, (choć powstaje pytanie, czy potrafili zidentyfikować jego nazwisko, podane jako „Kuzintsky”), wówczas proszę własne służby i pytam, czy ktoś taki uciekł, a jeśli tak, robię wszystko, aby te zeznania z nim skonfrontować. Tymczasem w dokumentach sądowych nie ma śladu, że Włosi pragnęli to zrobić. Nie byli tego ciekawi. A sprawa jego ucieczki była dość głośna i zamachowiec, żeby stworzyć sobie alibi, wycofując się w pewnym momencie z informacji, że się z nim spotkał, twierdził, że jego nazwisko wyczytał w prasie. Z czego wynika, że notatki o ucieczce sowieckiego agenta pojawiły się i były ogólnie dostępne.
Kolejnym argument na prawdziwość zeznań Agcy jest los jego tureckiego wspólnika Bekira Celenka, który w momencie, w którym Włosi domagają się jego aresztowania, ucieka do Bułgarii i przebywa tam w areszcie domowym. Gdy skandal związany z tym faktem robi się zbyt głośny, Bułgaria przekazuje go Turkom, ci trzymają go w więzieniu przez dłuższy czas, w końcu zgadzają się na jego ekstradycję do Włoch. I on w więzieniu umiera na zawał serca, choć wcześniej był zdrowy.
Z tego płynie wniosek, o czym Pan pisze w książce, że w sprawie zamachu mataczyli wszyscy.
– Każdy miał ku temu jakiś powód, a przecież jeszcze nie wiemy, jak służby, czy supermocarstwa rozgrywały posiadaną przez siebie wiedzę o zamachu. W pewnym momencie Agca zaczyna mówić o Francesco Pazienzy, włoskim funkcjonariuszu wywiadu wojskowego SISMI, który rzekomo miał podpowiedzieć mu istnienie bułgarskiego śladu. Tego już sobie Agca nie wymyślił, ktoś mu o tym Pazienzy musiał powiedzieć, gdyż ni z tego ni z owego zaczyna o tym mówić, potem się z tej wersji wycofuje, jak niemal ze wszystkiego.
Bardzo ważna jest dokumentacja, zgromadzona przez IPN, dotycząca operacji „Papież”, prowadzonej przez Stasi. Wynika z niej, że ci sami bułgarscy śledczy, o czym pisze też sędzia Ferdinando Imposimato w swojej książce – którzy dotarli do Agcy potem, przyjeżdżają do Berlina Wschodniego, ale już jako oficerowie bułgarskiego wywiadu, aby konsultować ze STASI całą akcję dezinformacyjną. Imposimato posuwa się dalej – jego zdaniem we wszystkich czołowych gazetach włoskich, które „mieszały” w sprawie bułgarskiego tropu był bardzo silny wpływ agentury STASI.
Można powiedzieć, że znamy tylko ułamkowe elementy tej historii.
– Niemcy pokazali dokumenty, znajdujące się w archiwach Stasi na ten temat, Rosjanie nie pokazali nic, podobnie zachodnie służby. Brytyjczycy, którzy „mają” Kuziczkina nie zareagowali. Sądzę, że doszło do globalnego porozumienia: zamykamy sprawę, nie dochodzimy prawdy. Myślę, że Ojcu Świętemu też nie zależało na bezwzględnym ustaleniu twardych faktów, ponieważ interpretował zamach na swe życie w kategoriach nie politycznych, ale mistycznych. Szybko sobie to uświadomił, że dramat rozegrał się w godzinie fatimskiej, czyli pierwszego objawienia Matki Bożej pastuszkom w Portugalii, że jego los tajemniczo wpisuje się w treść orędzia fatimskiego.
Z trzecią tajemnicą fatimską papież zapoznał się dopiero po zamachu.
– Papież poprosił o dokumentację fatimską jeszcze w szpitalu. Tajemnice fatimskie były spisane nie w portugalskim języku literackim, a w dialekcie z okolic Fatimy. Wymagało to specjalnego tłumaczenia na włoski. O ile pamiętam, dyspozycję tłumaczenia Jan Paweł II wydał w szpitalu, ale zapoznał się z jego treścią po wyjściu z polikliniki Gemelli. Wracając zaś do przebiegu rzymskiego procesu jestem przekonany, że w tamtych czasach nie było realnych możliwości dogłębnego przeprowadzenia tego śledztwa.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).