Komedyjka

Oczywiście podrzucona do oglądania przez algorytm. Sama się zaproponowała, po skończeniu poprzedniego filmu.

- Może być fajne. To co, zapisać na playliście? – zapytałem Żonę. Kiwnęła głową, że tak, więc już mieliśmy plan na kolejne popołudnie. A i odhaczony niemiecki, bo to w tym języku oglądaliśmy następnego dnia film „Matze, Kebab und Suerkraut”. Tak tak, chodzi o potrawy: żydowską macę, muzułmański kebab i niemiecką kiszoną kapustę. A jest tam też ważny wątek buddyjski. Multi-kulti na całego.

Ogląda się to lekko, łatwo i przyjemnie. Zaskakująco sprawnie napisane i wykonane. Szkoda tylko, że oglądaliśmy to w takiej chwili. Tam, w Ziemi Świętej, oko za oko. Hamas kontra Izrael. Tu, na ekranie, berliński Żyd, od najmłodszych lat kumpluje się z muzułmaninem, a jedyne co mogłoby ich poróżnić, to dziewczyna. I tak się też dzieje, bo już jako dorośli, obaj zakochują się w typowej niemieckiej blondynce (i chrześcijance!) z Bawarii. Ale, że to komedyjka, a do tego romantyczna, nic złego stać się nie może. Najlepsi kumple pozostaną najlepszymi kumplami.

Ale to tu, na ekranie. A tam?

No właśnie. Znowu wojna. Jedna „nasza” jeszcze się nie skończyła (bo przecież Ukraina tak bardzo jest nam z Żoną droga i bliska), to teraz mamy drugą. W kraju, który też jest nam niezwykle bliski. Nie tylko ze względu na Biblię/ojczyznę Chrystusa, ale i na wspólne lektury, czy wspomnienia z podróży poślubnej, które wciąż są nieprawdopodobnie żywe. I tak, przyznaję się bez bicia, na ubiegłotygodniowy Światowy Dzień Znaczka Pocztowego kilka nowych izraelskich znaczków w klaserze mi przybyło.   

Zamówionych jeszcze przed wojną.

Miał być fun, a jest, jak jest…

…znów usłyszałem te same krzyki i jęki. Czyli to nie był sen. Znowu się pojawiły, na zewnątrz, na dole, gdzieś w tej ciemnej i opuszczonej dzielnicy Jerozolimy. Teraz nie brzmiało mi to już jak płacz dziecka, tylko jak płacz wielu dzieci. Jak w jakimś szpitalu albo żłobku, pomyślałem, gdzie wszystkie dzieci jednocześnie się rozpłakały albo rozwrzeszczały, niemal unisono. Przenikliwe, głośne okrzyki, straszne, jakby bólu. Choć czasami brzmiało to bardziej jak odgłosy jakiegoś zwierzęcia albo gromady zwierząt, być może wystraszonych albo umierających, albo o włos od śmierci. Przyszło mi do głowy, że to może baranki. Że to może rzeź baranków. Pomyślałem o barankach składanych w ofierze…

To z książki „Klasztor. Żałoba” Eduardo Halfona.

I to chyba tyle z funu i komedyjki, póki co…

«« | « | 1 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
31 1 2 3 4 5 6
7 8 9 10 11 12 13
14 15 16 17 18 19 20
21 22 23 24 25 26 27
28 29 30 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11