Chora na raka oddała życie za swe nienarodzone dziecko
Clint poznał Jessikę na studiach. – W uniwersyteckiej stołówce zobaczyłem zabójczego rudzielca. Spytałem, czy mogę się do niej przysiąść. Odmówiła. Półtora roku musiałem nad nią pracować, żeby umówiła się ze mną na randkę. Ale było warto – wspomina Clint. Dwa i pół roku po pierwszej randce byli już małżeństwem. Obydwoje byli chrześcijanami, pracowali jako wychowawcy młodzieży. Byli zakochani, młodzi, zdrowi, cieszyli się życiem. Wkrótce na świat przyszło ich pierwsze dziecko. Czy można było życzyć sobie czegoś więcej?
Latem zeszłego roku 30-letnią Jessikę rozbolało gardło. Trwało to dwa tygodnie, więc w sierpniu poszła do lekarza. – To pewnie tarczyca – uspokajał medyk. – Ale zrobimy dokładniejsze badania. Na wszelki wypadek – dodał. Niestety, lekarz źle zinterpretował wyniki.
W listopadzie zaczęły się problemy z oddychaniem. Jessica trafiła na pogotowie. Krtań była zaciśnięta tak mocno, że lekarze musieli wstawić w nią rurkę, żeby mogła oddychać. Następnego dnia, 23 listopada, dowiedziała się, że ma raka. Wiedziała też, że jest w ciąży.
To był szok, bo Jessica była zawsze bardzo zdrową kobietą. – Dokładnie oglądała to, co jadła. Codziennie ćwiczyła – wspomina jej mąż.
Dodaje, że żona zareagowała na wiadomość o chorobie mieszaniną lęku i zaskoczenia. Przez niego samego przetaczały się wszystkie możliwe uczucia, z wyjątkiem radości.
25 listopada lekarze zaproponowali aborcję. Jessica się nie wahała. – Nie ma takiej opcji. Tu jest tylko czerń i biel – odpowiedziała. Mniej jednoznaczna była kwestia leczenia raka. Operacja nie wchodziła w grę. Ale można było zastosować chemioterapię. Onkolog stwierdził jednak, że chemia zabije dziecko. Ginekolog oceniał, że dziecko raczej przeżyje, ale będzie miało uszkodzony mózg.
– Jessica spojrzała na mnie. To zajęło jej kilka sekund. Potrząsnęła przecząco głową – opowiada Flint. Z tego samego powodu odmówiła radioterapii. Na tym właściwie możliwości leczenia się skończyły.
W ostatni trymestrze ciąży lekarze znów zaproponowali ostre leczenie. Przekonywali, że dziecko jest już prawie w pełni rozwinięte i ryzyko dla jego zdrowia jest mniejsze. Ale nawet wtedy Jessica odmówiła. – Wiedziała, że i tak umrze – mówi Clint. – Nie dzieliła się tym ze mną aż do ostatnich chwil życia. Ale myślę, że chciała dać dziecku jak największe szanse.
W nocy 5 lutego poszła spać z bólem głowy i nudnościami. – Już się nie obudziła. – opowiada mąż. Następnego dnia stwierdzono śmierć mózgową i wykonano cesarskie cięcie. To był prawdopodobnie połowa 24 tygodnia ciąży. Urodził się Jessie. Ważył niewiele ponad pół kilograma. – Dzięki łasce Boże Jessica zmarła dokładnie w tym momencie, gdy dziecko osiągnęło zdolność do przeżycia poza łonem matki. Lekarze powiedzieli, że wszystko z nim jest dobrze – mówi Clint.
Dodaje, że całe to doświadczenie było dla niego emocjonalnie brutalne. – Zmagałem się z sobą – mówi mężczyzna. Przyznaje, że musiał dojść do najdalszego punktu, do jakiego mogła zaprowadzić go jego chrześcijańska wiara i przekonania moralne.
Było to także trudne dla ich pierwszego, dwuipółletniego synka. Kiedy Jessica była w szpitalu, nie chciał nawet patrzeć, a tym bardziej mówić czegokolwiek do ojca. Sytuacja poprawiła się, gdy pozwolono mu odwiedzać mamę w szpitalu. Po jej śmierci lęk wrócił, ale – jak mówi ojciec – chłopiec powoli zaczął dostosowywać się do bolesnej sytuacji.
Clint dodaje, że dwa miesiące po śmierci żony zachowuje się jakby latał na autopilocie. Praca, dom, opieka nad dziećmi.
W pierwszym miesiącu po śmieci żony nie był w stanie czytać Biblii i się modlić. – Wiedziałem, że Bóg mnie kocha. Ale duchowo nie czułem nic –zwierza się Clint. Teraz już się modli, także za innych ludzi. Mimo to, mówi, że prawdopodobnie nadszedł czas, kiedy będzie musiał rzucić wszystko, żeby opłakiwać śmierci żony.
Niedawno Clint napisał na swoim blogu: „Niech będzie Bóg uwielbiony. Nie zwątpiłem w Niego i wy nie miejcie do niego pretensji z mojego powodu. Miałem ten przywilej, że moja żona była pełna miłości Ojca. Cieszcie się ze mną, Bracia i Siostry. Bóg pobłogosławił Jessikę, zabierającą ją tam, gdzie panuje doskonały pokój i gdzie nie ma bólu. Powinienem być raczej wdzięczny za czas, który mi dał z nią, niż żałować tego, co nie dane nam było przeżyć razem. Dziękujmy za to wszystko, co stało się z woli Jezusa Chrystusa. Łaska i pokój z wami wszystkimi”.
Zdjęcia Jessiki i jej bliskich znajdziesz TUTAJ. Nie publikujemy ich na naszej stronie, ponieważ nie zdołaliśmy się skontaktować z ich autorem.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).