Wyszukując informacje w przeglądarkach, czy też odbierając je w naszych kanałach na różnych platformach i aplikacjach, zazwyczaj nie jesteśmy świadomi filtrów, wpływających na wyniki.
Pokolenie sześćdziesięciolatków, czyli moje, wspomina opowieści, jakimi było karmione w dzieciństwie. Wzruszające historie dziadków i pradziadków, rodzinne wzloty i upadki, miłosne mezalianse i wynikające z nich wydziedziczenia, bogacenie się i zaczynanie od nowa. Oczywiście wzbudzały ciekawość i rozpalały pasje. Musieli jednak dorośli jakoś nad pobudzoną wyobraźnią małolatów panować. Temu służyć miały opowieści o porywającej małe dzieci czarnej wołdze, krążących w okolicy wampirach i gitowcach. O ile w pierwszym i drugim przypadku starszy Czytelnik będzie wiedział o co chodzi, ostatni kryją się już w mrokach czasów dawno zaprzeszłych. Kim byli? Rzekomo młodocianymi bandytami, strzelającymi innym w oczy żyletkami. Strasznie brzmi, prawda?
Owszem, działało pięć minut. Małolaty szybko odkrywały, że rodzice posługują się fikcyjnymi, mającymi wywołać lęk historiami tylko po to, by zatrzymać swoje pociechy w domu. Co było nie lada sztuką. Pędu na podwórko i nad Wisłę raczej nie były w stanie powstrzymać. Posługując się współczesną terminologią – nie dało się zamknąć dzieciaków w bańce strachu. Jedna wszelako granica była w określonych porach dnia nieprzekraczalna. Dzieląca park na pół Zgłowiączka. Ta wyznaczała terytoria, przypisane lokalnym plemionom. Prawa strona należała do „trójki”, lewa do „czwórki”. Wyjątek stanowiło niedzielne popołudnie, gdy na tak zwanej „pompce” (po lewej stronie) dokonywał się cud pojednania zwaśnionych na co dzień stron.
Dziś rodzic, by zatrzymać dziecko, nie musi wymyślać drastycznych historii. Małolata trudno wręcz wypędzić z domu. A jeżeli cokolwiek rodzi w nim neurotyczny lęk, to perspektywa bycia offline i brak lajków. Wszelako dzieciństwo – i nie tylko – sprzed lat i dziś ma wspólny mianownik: uwielbiane i zazdrośnie strzeżone przez plemiona terytorium. Z tą różnicą, że dawne jego granice określała rzeka, las, zabudowania, natomiast dziś wyznacza ją, siedzącym online, algorytm. Nie jest on współczesną czarną wołgą, wampirem czy gitowcem. Pod pozorem: „to jeszcze może cię zainteresować” zamyka w określonej przestrzeni wirtualnej.
O tym w jaki sposób algorytmy wpływają na postrzeganie świata i nasze zachowania pisał Paolo Ruffini, w opublikowanym przed kilkoma tygodniami dokumencie Dykasterii ds. Komunikacji „Ku pełnej obecności”. (Szkoda, że nie został w całości przetłumaczony na język polski.) Czytamy w nim między innymi: „Nadmiar treści jest rozwiązywany przez algorytmy sztucznej inteligencji, decydujące co nam pokazać w oparciu o czynniki ledwo dostrzegalne: nasze wcześniejsze wybory, upodobania, reakcje, preferencje, czas nieobecności i rozproszenia uwagi. Widziane przez nas środowisko cyfrowe - a nawet wyniki wyszukiwania w Internecie - nigdy nie jest takie jak środowisko innych osób. Wyszukując informacje w przeglądarkach, czy też odbierając je w naszych kanałach na różnych platformach i aplikacjach, zazwyczaj nie jesteśmy świadomi filtrów, wpływających na wyniki. Konsekwencją coraz bardziej wyrafinowanej personalizacji wyników jest wymuszona ekspozycja cząstkowych informacji, które potwierdzają nasze wyobrażenia, wzmacniają przekonania, a tym samym prowadzą do izolacji w ‘efekcie bańki’” (14).
Bywa, zamknięte w informacyjnych bańkach plemiona spotkają się ze sobą. Najczęściej na poświęconych religii i polityce forach. Sytuacja wypisz-wymaluj przypomina wówczas tę znad Zgłowiączki. Z tą różnicą, że pięści i kija (czasem kamienie) zastępują inwektywy, złośliwości, posądzanie o najgorsze, a przede wszystkim wygłaszane (pisane) z przekonaniem „my wiemy lepiej, jesteśmy mądrzejsi i lepsi”, tezy. Ich obrona nie będzie sprawiała trudności. Algorytmy podpowiedzą.
Jest sposób na wyrwanie się z będącej efektem bańki izolacji? Warto zauważyć, że do rozwoju nauki, kultury, także teologii, przyczyniały się dwie kategorie ludzi. Pierwszą stanowią ludzie odważni, gotowi porzucić dające poczucie bezpieczeństwa terytorium. Drugą nie wiedzący iż coś jest niemożliwe. Obie kategorie mają jedną cechę wspólną: ciekawość świata i drugiego człowieka. Jak powiedział kiedyś, cytując zresztą swojego ojca, Andrzej Wajda: „zrób kolejny krok; zawsze możesz się cofnąć”.
Oczywiście sama ciekawość świata nie wystarczy. Potrzebna jest jeszcze, o czym pisze Ruffini, „kultura spotkania”. „Izolowanie się we własnym interesie nie może być drogą do ponownego odkrycia nadziei. Drogą jest raczej pielęgnowanie „kultury spotkania”, sprzyjającej międzyludzkiej przyjaźni i pokojowi między różnymi osobami” (19). Na początek wystarczy jeśli odkryjemy, że nie ma czarnej wołgi, wampirów i gitowców.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).