Na Śląsk trafiłem z rodzicami w wieku gdzieś czterech lat. Coś tam pamiętam. Między innymi niewielką kapliczkę przy szosie, nieopodal sklepu.
Mieściła kilka osób, reszta stała przed i wokół świątyńki. Szczyt dachu wieńczyła wieżyczka z dzwonkiem. We wnętrzu stała figurka Matki Boskiej – potrafiłem to nazwać. Kwiaty o tej porze roku już żywe, bo od zimy były sztuczne. Otoczenie było zawsze sprzątnięte. Tak to nazywam dzisiaj. Wtedy po prostu oczy rejestrowały obraz swoistego piękna małej budowli, wspomnianego porządku i kwiatowej ozdoby przy figurce traktowanej jak świętość. Któregoś przedwieczoru zastukały do nas córki sąsiadów, takie kilkunastoletnie panienki. „Pani kierowniczko (to do mojej Mamy), możemy wziąć Tomka na majówkę?” Mama nie oponowała, ja byłem przeszczęśliwy, choć nie miałem pojęcia, o co chodzi.
Spodobała mi się majówka. Gromada ludzi, moje opiekunki, wszyscy śpiewają. Po kilku minutach złapałem powtarzające się słowa „módl się za nami” – ale one były tylko słowami, treści z nimi nie kojarzyłem żadnej. Trzeba było niejednej majówki, maminych wyjaśnień i bardziej docierających do mego rozumu słów najstarszej z dziewcząt. I tak poskładało się w końcu kilka spraw. Po pierwsze, że kapliczka służy modlitwie wielu ludzi, nie tak jak wieczorny pacierz przy łóżku. Po drugie: że modli się dzwonek na wieżyczce i ludzie na dole. Po trzecie: że modlitwa jest śpiewana i czasem zdaje się długa i monotonna – mimo to urzekająca. Po czwarte: że modlitwa dzieje się razem z innymi. Po piąte: że trzeba się jakoś zachować, nawet jak się ma pięć lat. Pewnie więcej było tych elementów, ale wtedy nie potrafiłem ich zwerbalizować, ale mogłem je uczynić swoimi. I to nie tylko dzięki Mamie, ale sąsiadkom z naprzeciwka. Czy to była katecheza? To było coś więcej. To była – chyba nie przesadzę – ewangelizacja. A odległy parafialny kościół z przynależnym mu proboszczem, ministrantami i kościelnym, z zakonnicami i organami? To przyszło dużo później. Bez tej pierwszej warstwy ewangelizacyjnej byłoby tylko elementem krajobrazu…
Rodzice dostali posady w innej szkole, przeprowadziliśmy się. Z czasem więc przyszły majówki w kościele z całą oprawą… Jeszcze później seminaryjne – właściwie takie jak parafialne, ale z różnymi innymi odcieniami pobożności. Wreszcie te, którym jako ksiądz przewodniczyłem. I wciąż nazywały się majówkami, choć oficjalne określenie brzmiało „nabożeństwo majowe”. „Kłopot” z majówkami zaczął się gdzieś w latach siedemdziesiątych, gdy zaczął się upowszechniać obyczaj wieczornych mszy. Majówka z mszą (albo w kolejności odwrotnej) to było za długo – tym bardziej, że tempo życia zaczęło przyspieszać. Księża różnie to układali w parafiach, inaczej na wsi, inaczej w mieście. Wszelako określenie „majówka” nie przestawało być używane.
Po iluś latach zjawiła się potrzeba zwięzłego określenia kilku wolnych od pracy i szkoły dni na początku maja. Pierwszy – w spadku po epoce komunizmu zwany „świętem pracy”. Trzeci – przywrócone święto naszej konstytucyjnej państwowości odnoszone do Matki Boskiej. Co zrobić z drugim dniem? Zagonić wszystkich do roboty? No nie, niemożliwe nawet. I mamy dzień flagi. A jak przed lub po tej triadzie wypadnie niedziela to jest maksymalnie pięć dni wolnego. Nie, nie mam nic przeciwko dniom wolnym, jako emeryt mam wciąż wolne. Ale mi żal dawnej, majówkowej tradycji. Tym bardziej, że określenie owych wolnych dni majówką jest jednak zawłaszczeniem. Tradycja majówek od wielu już lat obumiera z wielu przyczyn – niektóre wspomniałem, inne są tak małoznaczące, że trudno się do nich odwoływać. Zatem – słowo „majówka” zostało, wszelako zyskało także nowe znaczenie.
Czy można słowom zadekretować znaczenie? Owszem, takie próby nieraz towarzyszyły ludzkiej cywilizacji. Ale najgłębiej zapisują się w powszechnej świadomości te słowa bądź nowe znaczenia, które powoli i niezauważalnie stają się częścią ogólnospołecznego dziedzictwa kulturowego. Bo chodzi nie tylko o dziedzinę religijną. Dla nas, ludzi wierzących, wynika z tego ważny, choć wciąż niedoceniany a nawet nie dostrzegany obowiązek. Jaki? Otóż musimy, tak – musimy być obecni w szeroko pojmowanej warstwie kulturowej współczesnego nam świata. Literatura, film (i „filmik”), grafika, prasa, teatr, piosenka… I wiele więcej obszarów powinno być przez nas, wierzących kultywowanych, animowanych, oczyszczanych, strzeżonych jak skarby. Bynajmniej nie chodzi tylko o słownictwo i dziedzictwo religijne. Ono jest częścią szerszego dziedzictwa kulturalnego. Jeśli zaczyna w tym dziedzictwie brakować tego, co pozytywne, czy będziemy w stanie przebić się w znaczącej skali z elementami i treściami religijnymi? Będziemy raczej odbierani jako ludzie posługujący się niezrozumiałym językiem (lub nawet bełkotem). I właśnie dlatego tak łatwo słowo „majówka” z obszaru religijnego przesunęło się w obszar codziennej zwyczajności. A swoją drogą ciekaw jestem, jak wygląda, czy czemuś służy owa kapliczka. Poszedłbym tam jeszcze raz z moimi opiekunkami…
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nie było ono związane z zastąpieniem wcześniejszych świąt pogańskich, jak często się powtarza.
"Pośród zdziwienia ubogich i śpiewu aniołów niebo otwiera się na ziemi".
Świąteczne oświetlenie, muzyka i choinka zostały po raz kolejny odwołane przez wojnę.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.